"Przez wiele lat przed Świętem Zmarłych męczyły mnie wspomnienia o siostrze. Podobnie było w jej urodziny, rocznicę śmierci, wszystkie święta... Była małą dziewczynką, kiedy zamknęłam ją w stodole, żeby nie przeszkadzała mi w zabawie. Wtedy doszło do tragedii, za którą obwiniałam się przez prawie 30 lat. 1 listopada zdarzyło się coś, co pozwoliło mi odzyskać spokój ducha." Dorota, 40 lat
Rok temu we Wszystkich Świętych, przed wizytą na grobach, odwiedziłam z córką rodzinę mojego młodszego brata.
– O, dobrze, że już jesteście – bratowa powitała nas z uśmiechem. – Chcecie ciasteczka i herbatę? Obie chciałyśmy, bo bardzo lubiłyśmy te ciastka według przepisu babci. Dla mnie zawsze smakowały dzieciństwem i domem na Podlasiu, w którym mieszkali dziadkowie. Spędzałam tam każde wakacje. Uśmiechnęłam się do wspomnień, ale zaraz potem moje serce przebił boleśnie lodowaty kolec, kiedy uświadomiłam sobie, że to wszystko działo się, zanim nadszedł ten dzień. Dzień, w którym straciłam siostrę...
– Dorota, nic ci nie jest? – Z kuchni wyłonił się brat. – Blado wyglądasz...
– Nie, nic – uśmiechnęłam się.
Szymon nie zdążył poznać swojej starszej siostry, nie doświadczył rodzinnej tragedii, urodził się rok po śmierci Iwony.
Iwona była trzy lata młodsza ode mnie. Tamtego lata miała sześć, a ja dziewięć lat. Ona jeszcze nawet nie chodziła do szkoły. Chyba dlatego tak ją przepędzałam od moich koleżanek i kolegów. Ciągle się czegoś bała albo groziła, że powie dorosłym. Wtedy nie czułam się winna, że zamykam ją w stodole, żeby mieć czas dla siebie. Poczucie winy pojawiło się później...
– Wujku, muszę napisać pracę domową o tradycjach w Zaduszki. Znasz jakieś? – spytała Bianka, gdy siedzieliśmy wszyscy przy herbacie i ciasteczkach.
– Opowiem ci o dziadach. To tacy wędrowni żebracy, którzy mieli w społeczeństwie przypisywaną pozycję łączników ze światem zmarłych. 1 i 2 listopada obdarowywano ich jedzeniem oraz datkami, proszono o modlitwę za zmarłych. Pisałem o tym rozprawę na studiach – zaczął Szymon, który jest antropologiem. – Ludzie wierzyli, że żebracy mają kontakty z zaświatami i mogą przynosić wieści od zmarłych. Dlatego byli dla nich tacy dobrzy w Zaduszki.
– Serio? – zdziwiłam się.
– No – potwierdził Szymon.
– To co, zbieramy się na cmentarz? Czas odwiedzić rodziców i Iwonę – bratowa przerwała wykład o dziadach.
– Tak, chodźmy – zgodziłam się.
Przez cały tydzień przed Świętem Zmarłych męczyły mnie wspomnienia o siostrze. Zawsze tak się działo w okolicach jej urodzin, rocznicy śmierci i 1 listopada. Czasami Iwona mi się śniła. Mała, ledwie sześcioletnia dziewczynka, którą starsza siostra zamknęła w stodole, żeby jej nie przeszkadzała w zabawie. Dziecko, które za wszelką cenę usiłowało wydostać się, włażąc na górną „półkę”, gdzie przechowywano świeże siano i gdzie było małe okienko. Do okienka zazwyczaj była przystawiona drabina i pomysł sześciolatki nie był taki zły – wystarczyło przeleźć przez okno, zejść po drabinie i już można było wyśledzić siostrę i jej paczkę. Ale stodoła nie była naprawiana od wielu lat i część desek ledwie się trzymała. Kiedy Iwona przekładała nogę na drugą stronę okienka, obluzowane gwoździe puściły i moja siostrzyczka spadła z wysokości sześciu metrów na ziemię. Prosto na stos cegieł z rozbiórki chlewika... Znalazł ją sąsiad. Usiadłam na łóżku. Był środek nocy.
– Co jest? – mruknął mąż, odwracając się do mnie. – Znowu koszmar?
– Gdybym jej nie zamknęła, nie zginęłaby... – załkałam, przyciskając poduszkę do twarzy. – Jaką ja byłam egoistką... – Kochanie, miałaś dziewięć lat, przestań się obwiniać – pogłaskał mnie. Od tragedii minęło prawie trzydzieści lat, a ja ciągle nie mogłam się z nią uporać. Mama była w szoku, ojciec mnie znienawidził, wiedząc o mojej roli w dramacie. Jedna babcia mi współczuła. Czas uleczył rany tylko częściowo. Rodzice mi wybaczyli, ja sobie nie.
– Mamo, idziemy w końcu na ten cmentarz? – Bianka tupała nogami przy drzwiach.
– Idziemy – Wzięłam ją za rękę, podnosząc koszyk ze zniczami.
Idąc na nasz cmentarz, trzeba minąć kościół. Jak zwykle tego dnia kłębił się pod nim tłum ludzi, którzy spieszyli na mszę albo na cmentarz, handlarzy zniczami i przekupek z kwiatami oraz obwarzankami. Byli też żebracy.
– Patrz, mamo, dziady! – pisnęła córka. – Daj mi pieniążek! Dałam jej pięć złotych. W tym momencie pomyślałam wierzeniach naszych przodków, o których przed wyjściem opowiadał brat. O tym, jak ludzie kiedyś szanowali żebraków, wierząc, że są łącznikami ze światem nadnaturalnym. Jak podejmowali ich w Zaduszki i obdarowywali datkami z nadzieją na wieści z tamtego świata.
Powoli zbliżyłam się do żebraka przy samym murze. Wyciągnęłam z portfela pięćdziesiąt złotych.
– Proszę się pomodlić za spokój duszy Iwonki – szepnęłam, kucając przy nim. – Była moją małą siostrzyczką i strasznie za nią tęsknię... – Nagle poczułam, że oczy mnie pieką. – Niech pan pamięta w modlitwie o Iwonie, proszę... Aż się wzdrygnęłam, kiedy nagle usłyszałam cichy głos spod muru...
– Ona nie chce, żeby pani cierpiała – zaszemrał żebrak. – Nie spadła przez panią.
– Słucham?! – Cała zdrętwiałam.
– Od pierwszego razu potrafiła sobie otworzyć drzwi stodoły – kontynuował, jakby nie widział szoku na mojej twarzy. – Wychodziła stamtąd i wałęsała się po okolicy, a potem wracała, żeby jej sekret się nie wydał.
– Ale wtedy chciała się wydostać – szepnęłam oszołomiona.
– Nie. – Żebrak pochylił się. – Uciekała przed sąsiadem, tym, który niby ją znalazł. Złapał ją na drodze i wciągnął do tej stodoły, żeby..., ale uciekła na półkę z sianem. Dopadł ją tam i popchnął. Uderzyła o deski, a one ustąpiły pod jej ciężarem. Chciała, żeby pani wiedziała. To on ją zabił, nie pani...
– Ale skąd pan... – zaczęłam bezsensownie, bo przecież Szymek dopiero co o tym mówił. Wędrowny żebrak, człowiek nienależący do zwykłego świata...
Odzyskałam spokój ducha. Sprawdziłam, że jej morderca powiesił się kilka miesięcy po jej śmierci; widać nie potrafił żyć z tym, co zrobił. Ja odzyskałam spokój. A tradycję pomagania bezdomnym przyjęłam nie tylko w Zaduszki. Bo tamten dzień otworzył mi oczy nie tylko na to, co niewidzialne, ale też na to, czego wcześniej nie chciałam widzieć... że ubogich ludzi jest wokół nas zbyt wielu, a podarowanie datku czy czegoś do zjedzenia naprawdę nas nie zuboży. Wręcz przeciwnie, możemy na tym wiele zyskać...