"Pamiętam, że było rześko i słonecznie. A mnie pociemniało przed oczami, gdy mąż niespodziewanie powiedział, że chce rozwodu. Myślałam, że się przesłyszałam, że wszystkiemu zaprzeczy i przeprosi za głupi żart. Nie przeprosił. W zamian opowiedział mi o tamtej kobiecie. Miał z nią romans od pół roku. Boże…"Marta, 44 lata
Rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza. Przez lata rezygnowałam ze swoich potrzeb i pragnień, byle moi najbliżsi mieli jak najlepiej. Nie kupowałam sobie nic ekstra, bo wolałam obdarować córki i męża. Marzyłam, by zobaczyć Włochy i Grecję, ale poprzestawałam na marzeniach, bo mąż twierdził, że w domu jest mnóstwo rzeczy do zrobienia i nie możemy tracić pieniędzy na ekscesy. W efekcie wszelkie nadwyżki finansowe wkładałam w remont domu – tej kiesy bez dna, zwanej chałupą – który mąż jeszcze przed ślubem odziedziczył po rodzicach. Miałam masę obowiązków i prawie żadnych przyjemności. Dlatego w najgorszych snach nie przypuszczałam, że pewnego dnia usłyszę:
– Chcę rozwodu.
Pamiętam, że było rześko i słonecznie. A mnie pociemniało przed oczami, z płuc uszło całe powietrze, z trudem łapałam oddech. Myślałam, że się przesłyszałam. Patrzyłam na męża z nadzieją, że wszystkiemu zaprzeczy i przeprosi za głupi żart.
Nie przeprosił. W zamian opowiedział mi o tamtej kobiecie. Miał z nią romans od pół roku. Boże…
– Chce pewności i stabilizacji, trudno jej się dziwić. A ty nie zaprzeczysz, że od dobrych kilku lat poza dziećmi nic już nas nie łączy.
Nawet jeśli to było pytanie retoryczne, zaprzeczyłam. Niestety nie przemawiały do niego żadne argumenty. Liczyła się tylko tamta. Młodsza, umiejąca wymagać i stawiać na swoim, niegodząca się na kompromisy i rolę tej drugiej. Grzegorz stracił dla niej głowę i wszystko inne przestało mieć znaczenie. Nawet nasza wymarzona dacza. Wcześniej tyle razy rozmawialiśmy o budowie domu letniskowego. Rok temu udało nam się kupić piękną działkę, tuż przy lesie, w pobliżu jeziora. Do miasta było stamtąd piętnaście kilometrów. To miało być nasz miejsce na ziemi, tam mieliśmy odpoczywać i nabierać dystansu. Po co kupowaliśmy tę działkę, skoro nic nas nie łączyło? Żeby było co dzielić w razie rozwodu?
W jednej chwili moje małżeństwo i wspólne marzenie rozsypało się jak domek z kart. Rozwód pamiętam jak przez mgłę. Rozstaliśmy się za porozumieniem stron, choć winę za rozpad rodziny ewidentnie ponosił mój mąż. Nie chciałam szarpać się z nim w sądzie, dlatego zgodziłam się na proponowany podział majątku. Mąż zabrał dom – i tak należał do jego rodziców – a mnie przypadła w udziale działka nad jeziorem i połowa oszczędności. Za mój wkład w remont chałupy, za mój wysiłek, za dwadzieścia lat małżeństwa… Zgodziłam się też, wbrew sercu, kierując się logiką i rozsądkiem, by dziewczynki zostały z ojcem w domu. Amelka za kilka miesięcy wyjeżdżała na studia, a Hani zostały dwa lata liceum. Nie chciałam wyrywać moich córek ze środowiska i miejsc, które znały i kochały.
I tu nastąpiło pierwsze pozytywne zaskoczenie, odkąd mąż mnie porzucił. Dzieci stanęły za mną murem.
– Chyba oszalałaś, mamo! Za nic nie zostaniemy z ojcem. Niech się tym majątkiem udławi – oznajmiła Amelka, gdy poinformowałam córki o swojej decyzji.
– Ja też nie chcę tu zostać – wtórowała siostrze Hania. – Jak ta jego flama się tu wprowadzi, pewnie będzie ważniejsza od nas. Może jeszcze w ciążę zajdzie, a jak urodzi, każą nam niańczyć swojego bachora. Nie ma mowy!
Tak oto ja wprowadziłam się z dziewczynami do wynajmowanego mieszkanka, a mój były mąż został sam na dwustu metrach kwadratowych, bez skosów.
Przyznam, miałam moment załamania i ogromnego żalu do Grzegorza, ale potem przyszła refleksja. Dlaczego myśl o nim ma zatruwać mi resztę życia? Przecież to nie ja zniszczyłam nasze małżeństwo, nie ja zrobiłam coś złego. Nie miałam sobie nic do zarzucenia, może oprócz tego, że byłam za dobra i zbyt naiwna. Chciałam znowu mieć jakiś cel, znowu się uśmiechać, jak wtedy, gdy dbałam o naszą rodzinę, o nas…
Naraz mnie olśniło. Nie będziemy gnieździć się w ciasnym mieszkanku i płacić haraczu za wynajem. Mam piękną działkę nad jeziorem, trochę oszczędności i niezłą pracę. Wybuduję dom! Zajmie mi to sporo czasu, ale dopnę swego.
Początkowo nikt nie wierzył, że mi się uda. Nawet moje córki wątpiły w powodzenie śmiałego planu, ale ja wiedziałam swoje. Działka miała podciągnięte wszystkie media oraz wydane warunki zabudowy. Korzystna sytuacja. Zaczęłam przeglądać projekty domów. Długo szukałam tego właściwego, ale w końcu znalazłam. Dom w stylu wiejskim, z drewnianą werandą, niewielki, bo osiemdziesiąt metrów. „Idealny”, pomyślałam. Zmieścimy się, a sprzątania będzie znacznie mniej. Oczyma wyobraźni widziałam już, jak piję kawę na mojej werandzie. Złapałam wiatr w żagle i zatrudniłam znajomego architekta, by poprowadził sprawę dalej.
Po czterech miesiącach trzymałam w ręku papier z pozwoleniem na budowę i niemal płakałam ze szczęścia. Będę miała swój azyl, a dziewczynki dom, do którego zawsze będą mogły wracać, skoro do domu ojca straciły serce.
Oto ja, niby słaba istota, dotąd zdająca się na męża w „męskich” sprawach, typu remont, kierowałam budową domu. Dbałam o zgranie ekip, i to złożonych z samych facetów. Spędziłam mnóstwo czasu, szukając dobrych i tanich materiałów, na przykład w promocji. Rozwiązywałam problemy z urzędami; jak się nie dało przez telefon, to osobiście. Kiedyś tym wszystkim zająłby się Grzegorz, ale gdy go zabrakło, okazało się, że potrafię zrobić wszystko sama. Nie potrzebowałam go, w co chyba trudno mu było uwierzyć.
Gdy się dowiedział od dziewczynek, że buduję dom, podobno skomentował:
– Wasza matka oszalała. Co ona chce udowodnić? Komu próbuje zaimponować? To śmieszne.
Na wieść o jego reakcji tylko wzruszyłam ramionami. Pożyjemy, zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni. Grzegorzowi już odbijała się czkawką wymiana starej żony na nowy model. Córki donosiły mi o kłopotach w raju, o kłótniach na zmianę z cichymi dniami. Cóż… Jest dorosły, wybrał, to ma. Chociaż prawie mu współczułam, gdy pewnego razu odwiózł na budowę nasze córki. Wtedy zobaczył, ile przez te wszystkie miesiące udało mi się zrobić. Oglądałam płytki łazienkowe, kiedy stanął z Amelką i Hanią w drzwiach.
– Naprawdę zbudowałaś dom… – powiedział ze zdumieniem. – Jestem pod wrażeniem. Przecież ty nigdy nie miałaś wiertarki w ręku!
– Jak widzisz, ludzie się zmieniają – odparłam z uśmiechem.
Grzegorz rozejrzał się dookoła. Wiódł wzrokiem po wykończonej już kuchni, kominku w salonie, podświetlanych ledami schodach i… mina mu się wydłużała.
Miał to wypisane na twarzy. Dom z werandą, tuż obok lasu, z widokiem na jezioro… Nie tak dawno to było nasze wspólne marzenie. Chyba wreszcie zrozumiał, że dokonał złego wyboru. Zamienił nasze stabilne życie na kłótnie z kochanką. Trudno. To nie gra, nie da się zresetować poziomu i zacząć od nowa. Zwłaszcza że ja dobrze wyszłam na tej zamianie. Mam wreszcie święty spokój. Koniec poświęcania się i chodzenia na kompromisy. A poranną kawę piję na mojej werandzie do wtóru śpiewu ptaków…