W nowym domu nasza córeczka zaczęła tracić siły. Pomógł dopiero radiesteta
Nowy pokój córeczki wydawał się rajem, ale ona czuła się w nim coraz gorzej.
Fot. 123rf.com

W nowym domu nasza córeczka zaczęła tracić siły. Pomógł dopiero radiesteta

Marzyliśmy o tym mieszkaniu od dawna, ale gdy tylko się do niego wprowadziliśmy, wszyscy zaczęliśmy chorować, a zwłaszcza Joasia. Na szczęście sąsiadka dała nam dobrą radę…

Bardzo się cieszyliśmy z naszego nowego mieszkania. Długo na nie oszczędzaliśmy i wreszcie mogliśmy się wyprowadzić z wynajętego pokoju w suterenie do jasnego, dwupokojowego mieszkania w starej kamienicy. Nasza pięcioletnia córka, Asia, w końcu doczekała się własnego pokoju. Wydawał się jej niewyobrażalnym rajem. Przeglądałyśmy razem katalogi, wybierałyśmy meble. Na początku oczywiście musieliśmy wstawić stare meble, jednak przynajmniej pomalowaliśmy je na kolory pasujące do ścian.

Coś złego działo się z naszą córką

Przy urządzaniu ogarnął nas prawdziwy entuzjazm. Wiele rzeczy zrobiliśmy samodzielnie, rysowaliśmy na kartce schematy ustawienia mebli. Zaznaczaliśmy w kalendarzu dni dzielące nas od przeprowadzki i gdy w końcu nadszedł ten wielki dzień, poczuliśmy, jak otwiera się w naszym życiu nowy rozdział. Pierwsza noc nie należała jednak do udanych.

Razem z mężem nie mogliśmy długo zasnąć, spaliśmy niespokojnie. Coś złego działo się także z Asią. Kilkakrotnie budził nas jej płacz. Córka nie płakała przez sen od czasu, kiedy skończyła trzy lata, a teraz zdarzyło jej się to znowu. Uznaliśmy, że przyczyną musi być stres związany z przeprowadzką. Ale następne noce były równie niespokojne. Asi ciągle śniło się coś złego. Mieliśmy nadzieję, że objawy ustąpią, gdy dziecko przyzwyczai się do nowego miejsca.

Nasze dziecko marniało w oczach

Po miesiącu jednak byliśmy już naprawdę zaniepokojeni. Córka po przeprowadzce wyraźnie podupadła na zdrowiu, straciła apetyt i energię. Z powodu niewyspania dostała sińców pod oczami. Płakać mi się chciało, kiedy spoglądałam, jak moje dziecko niespokojnie wierci się i co rusz budzi się z płaczem. Postanowiłam, że będę z nią spała. Niestety, w niczym to nie pomogło. Nie mogłam dłużej czekać.

Poszłam z nią do lekarza, który zbadał małą, a potem zlecił analizę krwi i moczu. Badania laboratoryjne nie ujawniły żadnej choroby. Lekarz dokładnie wypytał mnie o warunki, w jakich mieszkamy, i o atmosferę w rodzinie. Sugerował, że być może jakieś kłopoty małżeńskie negatywnie odbijają się na wrażliwym dziecku. W rezultacie przepisał Asi tylko preparat witaminowy z minerałami i na tym się skończyło.

Złapaliśmy się ostatniej deski ratunku

Ponieważ moje dziecko marniało w oczach, odbyłam niemalże pielgrzymkę po przychodniach. Jeden lekarz odsyłał mnie do drugiego. Wszyscy rozkładali ręce. Nie mogli dociec, co dolega Joasi. Przełom nastąpił w maju. Wracałyśmy z przedszkola, gdy przy bramie spotkałyśmy sąsiadkę z góry. Zauważyła, że Asia wygląda wyjątkowo blado.
– Nie możemy przyzwyczaić się do nowego mieszkania – powiedziałam zmartwiona. – Jesteśmy wszyscy trochę przemęczeni.
– A czy konsultowali się państwo z radiestetą? – zapytała sąsiadka.
– Nie, proszę pani. Nie wierzę w coś takiego – powiedziałam.
– Mówię poważnie! – zawołała za mną. – Proszę spróbować. Przecież nic pani nie straci.
Wieczorem opowiedziałam o tej rozmowie mężowi. Wzruszył tylko obojętnie ramionami.

Asia dalej sypiała niespokojnie. Zrobiła się nerwowa, zaczęła też mieć kłopoty w przedszkolu. Coś złego działo się z naszą córeczką, a my nie wiedzieliśmy, jak jej pomóc. Zdarzało się, że bez powodu wybuchała płaczem. Miewała podwyższoną temperaturę. Nie chciała się bawić ani rozmawiać z nami. Przestała nawet wychodzić na podwórko. Mój mąż w końcu nie wytrzymał tego napięcia. Postanowił coś zrobić. Wziął książkę telefoniczną i znalazł w niej numer jakiegoś radiestety. Chociaż nigdy nie korzystaliśmy z pomocy takiego specjalisty, zrozumiałam Mariusza. On po prostu chwytał się ostatniej deski ratunku. Nie mógł już dłużej patrzeć, jak jego dziecko cierpi.

Problemem był nasz dom

Po zbadaniu pokoi radiesteta stwierdził, że w domu promieniuje negatywna energia cieku wodnego.
– Ale co to właściwie znaczy? – zapytałam zdezorientowana.
Specjalista wyjaśnił nam rzeczowo, że żyła wodna przebiegająca pod fundamentami budynku promieniuje energią szkodliwą dla ludzi i innych żyjących organizmów. Jej negatywne działanie objawia się szczególnie wyraźnie u dzieci, które są słabsze. Dłuższe narażenie na taki wpływ może doprowadzić do wyniszczenia organizmu, a nawet zahamowania rozwoju.
– Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? – zapytał mąż.
– Radziłbym wyjechać na wakacje i to jak najszybciej – odparł radiesteta. – Przekonają się państwo, czy po zmianie klimatu, poprawi się zdrowie wszystkich członków rodziny. Jeżeli tak, skontaktują się państwo ze mną i założymy odpromienniki.

Był czerwiec, więc wyjazd na wakacje i tak mieliśmy w planach. Wątpiliśmy jednak, czy poprawa naszego samopoczucia po wyjeździe będzie dowodem na istnienie żyły wodnej. Pojechaliśmy do domu moich rodziców na wieś w okolice Kłodzka. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyliśmy po przyjeździe, była cisza i piękny zapach powietrza. Świat wydawał nam się przepojony harmonią i radością. Tej nocy spaliśmy bardzo spokojnie. Nareszcie obudziliśmy się wypoczęci i w doskonałych humorach. Po kilku dniach spędzonych w górach czuliśmy się jak nowo narodzeni.

Nasz koszmar się skończył

Po powrocie do domu skontaktowaliśmy się z radiestetą. Zdecydowaliśmy się na zainstalowanie odpromienników – małych urządzeń wmurowanych pod listwę podłogową w ściśle określonych przez różdżkarza punktach mieszkania. Montaż trwał dosyć długo, więc postanowiliśmy wybrać się na spacer. Po powrocie do mieszkania od razu zauważyliśmy odmianę. Trochę kręciło się nam w głowach, ale radiesteta twierdził, że to normalne i że wkrótce przejdzie.

Zmiana była naprawdę duża. Zaczęliśmy lepiej sypiać, Joasia nareszcie przestała płakać w nocy. Nawet nasze rośliny pięknie rozkwitły. Kiedy teraz myślę o tym wszystkim, uświadamiam sobie, że gdyby nie trafna sugestia sąsiadki i wizyta radiestety, nasz koszmar trwałby do dzisiaj...

 

Czytaj więcej