„Ich obecne zachowanie to w ogromnej części wasza wina. Twoja – wskazałam Mateusza palcem – bo w ogóle się nimi nie interesujesz. A twoja – spojrzałam na siostrę – bo sprowadziłaś rolę matki do wynagradzania im każdej niedogodności, w tym nieobecności ojca.” Maria, 41 lat
Ja i moja siostra Emilia, choć podobne, byłyśmy jak ogień i woda. Niby zewnętrznie takie same, a charaktery kompletnie różne. Ja głównie czytałam, ona uwielbiała bawić się w dom. Największe moje marzenie? Niezależność i samodzielność. Ona pragnęła mieć własną rodzinę. Od kiedy pamiętam, tego właśnie chciała. Chociaż teraz myślę, że ponad wszystko pragnęła udowodnić sobie i całemu światu, że potrafi stworzyć zgodne małżeństwo oraz dać dzieciom szczęśliwy dom, jakiego my nie miałyśmy.
Ja byłam tą starszą i smutniejszą siostrą. Tak zwykli opisywać nas krewni. Maria to ta smutna bliźniaczka, Emilia ta wesoła. O ironio, dorośli zdawali się nie widzieć, że obie byłyśmy smutne, Emilia nawet bardziej, bo ja tego nie ukrywałam, nie udawałam radosnej, gdy chciało mi się płakać. Całe dzieciństwo przyglądałyśmy się pełnemu dramatów małżeństwu rodziców, tym igrzyskom wzajemnej niechęci i wrogości. Jak mogli tak skończyć, skoro kiedyś się ponoć kochali? Jeśli miłość może tak zwyrodnieć, nie chcę jej. Jeśli noszę w sobie, niczym mroczne dziedzictwo, ziarno nieszczęścia, lepiej nie ryzykować, że wykiełkuje, gdy z kimś się zwiąże, i pociągnę nas oboje w dół.
Emilia również czuła w sobie tę okropną spuściznę, ale chciała ją w sobie zdusić, tworząc własny idealny świat. Nie wiem, która z nas była bardziej samotna. Ja, żyjąca bez nikogo, czy ona, żyjąca w fałszu.
Raz w miesiącu siostra zapraszała mnie na rodzinny obiad. Patrzyłam właśnie, jak zalewa sałatę dresingiem, a jednocześnie przygryza wargę, żeby się nie rozpłakać.
– No, mów – ponagliłam ją, stukając paznokciami w granitowy blat kuchennej wyspy.
– Artur nie dostał się do żadnej szkoły. Zawalił egzaminy. A co najgorsze, w ogóle się tym nie przejął. Przyszedł do domu, oznajmił, że nie zdał, i poszedł grać w te swoje ogłupiające strzelanki, jak gdyby nigdy nic.
Powstrzymałam się od wzruszenia ramionami.
– To, że nie zdał, to jeszcze nie tragedia. Nie trzeba mieć dyplomów, żeby żyć wartościowo.
Siostra spojrzała na mnie gniewnie.
– Żartujesz sobie? Syn adwokata i wykładowcy akademickiego ma być kopaczem dołów? Co za wstyd! Nie wiem, jak ja to powiem Mateuszowi. Wścieknie się, a ja tak nie lubię awantur. Wiem, że jest taki nerwowy przez pracę, ale martwię się, kiedy krzyczy i mówi rzeczy, których nie myśli.
Emilia jak zwykle brała pod uwagę wyłącznie punkt widzenia swojego apodyktycznego męża. Nie byłam jego fanką. Zimny, skupiony na pracy, praktycznie w ogóle nie interesował się dziećmi, o Emilii już nie mówiąc. Jedyne, co potrafił, to zdobywać bogatych klientów i gromadzić pieniądze. A w wolnych chwilach narzekać na dzieci, które zawsze, czego by nie robiły, za mało się starały, jego zdaniem. Taki typ, wiecznie niezadowolony perfekcjonista, fatalny materiał na ojca. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jako stara panna powinnam komentować rodzinną sytuację siostry, ale moja cierpliwość się wyczerpała.
– Nie odbierz tego źle, ale może Arturowi zamiast kolejnej pary adidasów i dziesiątego modnego dresu przydałby się korepetytor albo kurs wyrównawczy? No i ban na komputer. A Amelię wyślij do psychologa. To nienormalne, że ona prawie się nie odzywa i zachowuje jak duch.
Tym razem Emilia posłała mi zdumione spojrzenie.
– No, proszę… Uważasz, że to moja wina, tak? Że jestem złą matką, bo daję moim dzieciom wszystko, czego zapragną?
– Zapragną, nie znaczy, że potrzebują – mruknęłam.
– Co masz na myśli? – Zaplotła ręce na piersi.
– Dokładnie to, co powiedziałam. Od lat słucham twoich absurdalnych teorii, jak to brak restrykcji pozwala dzieciom rozwinąć skrzydła. Nie tędy droga. Artur i Amelia nie potrafią ocenić swoich priorytetów, nie znają granic, nie wiedzą, jak funkcjonować w świecie, są potwornie zagubieni. Żyją w bańce, którą im stworzyłaś, gdzie nie ma żadnej odpowiedzialności. Pozornie, bo konsekwencje są zawsze – powiedziałam na tyle spokojnie, na ile potrafiłam.
Emilia patrzyła na mnie, rozchylając usta i zamykając je jak ryba wyjęta z wody.
– A co ty możesz wiedzieć na temat wychowywania dzieci? – Cicho jak szpieg zjawił się Mateusz.
– Wystarczająco wiele, by dostrzec, jak ktoś błądzi. Ich obecne zachowanie to w ogromnej części wasza wina. Twoja – wskazałam Mateusza palcem – bo w ogóle się nimi nie interesujesz. A twoja – spojrzałam na siostrę – bo sprowadziłaś rolę matki do wynagradzania im każdej niedogodności, w tym nieobecności ojca.
W kuchni zapadła cisza. Emilia i Mateusz patrzyli na mnie jak na zamachowca z odbezpieczoną bombą.
– Wypraszam sobie! – pierwszy ocknął się szwagier i wskazał mi drzwi. – Nie pozwolę się obrażać we własnym domu, wyjdź!
Nim zdecydowałam, czy dam się wyrzucić, w kuchni pojawił się Artur. Jego na co dzień różowa od trądziku skóra twarzy była teraz szara.
– Mamo, chodź, coś się stało z Amelią – powiedział drżącym głosem.
– Nie widzisz, że przeszkadzasz nam w rozmowie? – zawarczał Mateusz, kierując swoją złość na syna.
– Ale ona leży na łóżku i chyba…
– Ta leniwa dziewucha ciągle leży w łóżku. Wychowałaś darmozjada! – Mateusz rzucił tym oskarżeniem w stronę Emilii, co ta wyjątkowo zignorowała.
– I chyba co? – dopytała syna.
– I chyba… nie oddycha – wykrztusił nerwowo chłopak.
Zerwałyśmy się z Emilią z miejsca. Mateusz tylko prychnął zdegustowany.
Kiedy weszłyśmy do pokoju Amelii, ta faktycznie leżała na łóżku. Wyglądała, jakby spała. Zdziwił mnie jej elegancki ubiór. Zazwyczaj nosiła piżamy, dresy i za duże swetry, jakby maskowała swoją figurę, i nawet do szkoły chodziła z nieuczesanymi włosami. Teraz miała na sobie sukienkę, a jej bladziutką, drobną twarz pokrywał staranny makijaż. Usiadłam obok siostrzenicy i dotknęłam jej ręki. Była zimna i spocona. Na szafce przy łóżku stała butelka wody i dwa puste listki środków nasennych, które Emilia przyjmowała od jakiegoś czasu. Przez chwilę wydawało mi się, że stoję gdzieś obok i oglądam scenę z filmu…
Gdy dotarł do mnie sens tego, co widzę, miałam wrażenia, że czas zwolnił, a ja poruszam się jak w smole. Wolno pochyliłam się nad Amelią i przyłożyłam policzek do jej twarzy. Wyczułam lekki, ciepły powiew oddechu...
Czas ruszył z kopyta.
– Emilka, dzwoń po pogotowie – zarządziłam.
Artur oparł się o ścianę pokoju siostry, nabierając głęboko powietrza.
– Nie… nie mam telefonu – wyjąkała Emilia.
Pobiegłam z powrotem do kuchni i wpadłam wprost na szwagra.
– Dzwoń po pogotowie! – zażądałam. – Ale już!
– Proszę was, tylko bez tej babskiej paniki – wycedził i ruszył do pokoju córki. Pewnie, by ustawić ją pionu.
Dopadłam do swojej torebki i wybrałam numer ratunkowy.
Dokładnie osiem minut później za oknami zabłysły błękitne i czerwone światła. A my patrzyliśmy przerażeni, jak ratownicy wynoszą nieprzytomną Amelię.
– Kto z nami pojedzie? – zapytał jeden z nich.
– Ja – odezwał się Mateusz. Miał dziwny, obcy głos.
Trzymałam siostrę za rękę, chcąc dodać jej sił i otuchy. Jej palce były równie zimne jak dłonie Amelki.
Moja siostrzenica przeżyła. Dalsza diagnostyka wykazała, że dziewczyna cierpi na depresję, ale raczej nie zmierzała się zabić. To była jej forma krzyku. Wzięła tabletki, bo chciała, by coś się zmieniło. Tak powiedziała psychiatrze. I celowo zażyła je, gdy ja byłam z wizytą. Takie zabezpieczenie, bo zawsze do niej zaglądałam.
Co nie zmienia faktu, że sposób na wstrząśnięcie rodziną wybrała bardzo ryzykowny. Mogła tego swojego wołania o pomoc nie przeżyć. Przez tydzień po tym traumatycznym zdarzeniu nie byliśmy w stanie ze sobą rozmawiać. Nie wiedziałam, co robić, jak zareagować na ich smutek i strach.
Niespodziewanie najbardziej rozsądny okazał się nastoletni Artur.
– Chcę iść na terapię – oznajmił. – Tak jak Amelia.
Siedzieliśmy wtedy przy stole, omawiając powrót Amelii ze szpitala. Mateusz przez ten krótki czas doszczętnie posiwiał i stracił co najmniej dziesięć kilo. Nie sądziłam, że są w nim jakieś uczucia, a tu proszę. Nagle dostrzegł swoje dzieci i przejął się. Oby w porę.
– Dobrze. – Szwagier kiwnął głową. – Wszyscy pójdziemy i jakoś to naprawimy, prawda, Emilka?
Moja siostra potaknęła, a z jej brody skapnęła łza.