"Mój ukochany chciał, żebym koniecznie poznała matkę jego dzieci. Spotkałyśmy się więc. – Ja do Sylwka nic nie mam. Alimenty płaci w terminie, dba o dzieci, zabiera je na wakacje, bywa na święta. No i dzieciaki cię polubiły. Myślę, że się nam wszystkim ułoży – powiedziała. Wkrótce zrozumiałam, co miała na myśli..." Izabela, 35 lat
– Chciałabym, żebyś wiedziała, że mam przeszłość – zaznaczył Sylwek już na drugiej randce.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. Przecież oboje byliśmy dobrze po trzydziestce. Ludzie w tym wieku mają już jakąś przeszłość. Ja też miałam.
– Mów, nie martw się! Nie jestem strachliwa… – powiedziałam.
– Jak wiesz, jestem po rozwodzie…
– Tak, o tym mi już powiedziałeś. Doceniam. Nie każdy jest tak… szczery.
– Ale jest jeszcze jedna kwestia.
– Dziecko?
– Dzieci!
Znów się uśmiechnęłam. Nie miałam nic przeciwko jego dzieciom.
Moja mama wyszła drugi raz za mąż. Bardzo lubię swojego ojczyma i jego dzieci z pierwszego małżeństwa. No, ale gdy to się stało, wszyscy byliśmy prawie dorośli.
– To żaden problem. Chętnie z czasem poznam twoje dzieci – zapewniłam go, bo widziałam, że jest przejęty.
W tym momencie dostał ode mnie sporego plusa na starcie. Za odwagę i za to, że zależało mu na dzieciach. Inaczej by przecież o nich nie mówił.
Jak powiedziałam, tak się stało. Kilka miesięcy później, gdy uznaliśmy, że jesteśmy gotowi, aby nasze spotkania uznać za coś naprawdę poważnego, poznałam Alę i Kamila, dzieci Sylwka. Ala miała siedem lat, a Kamil dziesięć. Poszliśmy do zoo, potem na ciastka i colę i to one sprawiły, że pierwsze lody zostały przełamane.
– Jak mamy do pani mówić? – zapytała Ala, odważniejsza od Kamila.
– A jakbyś chciała? – odparłam.
– No, nie wiem…
– To może po prostu po imieniu? Iza?
– Dobry pomysł. – Dziewczynka się uśmiechnęła.
Jakiś czas później Sylwek stwierdził, że jego była chce mi podziękować za tak miłe przyjęcie dzieci. Pomyślałam, że to trochę dziwne, ale w sumie sympatyczne.
– To co mam zrobić? – zdziwiłam się.
– Ona chciałaby cię zaprosić na kawę. Oczywiście beze mnie. Byłoby chyba niezręcznie – dodał szybko.
– Też tak myślę. Ale muszę się nad tym zastanowić.
Chciałam dać sobie trochę czasu na decyzję. Ostatecznie porozmawiałam o tym z mamą.
– A co ci szkodzi poznać tę kobietę? – stwierdziła, czym mnie zaskoczyła. – W końcu jeśli poważnie myślisz o Sylwku…
– Jak najbardziej poważnie. – Uśmiechnęłam się.
– No to bierzesz go przecież z dobrodziejstwem inwentarza, prawda?
– Prawda, prawda!
Mama objęła mnie ramieniem.
– Wiesz, kiedy zrozumiałam, że chcę być z Tomaszem, też się bałam, jak mnie przyjmą jego dzieci. Ostatecznie rzeczywistość okazała się mniej straszna niż to, co sobie nawyobrażałam. Teraz jesteśmy wszyscy rodziną. Lubimy się. Szanujemy.
– Masz rację.
– No i pomyśl, córeczko, jak by to było, gdyby była żona Sylwka traktowała cię wrogo, nie pozwalała na wizyty dzieci u was. To jest dopiero tragedia.
– Masz rację, raz jeszcze to przyznam.
– Idź na kawę, pogadaj jak człowiek z człowiekiem. Jej na pewno zależy na dobru dzieci, a tobie na relacji z nimi.
– Tak zrobię, mamo. – Ucałowałam ją w policzek.
Poczułam się tymi radami wzmocniona.
Wzięłam więc numer telefonu od Sylwka i zadzwoniłam do jego byłej.
– Mów mi Beata – zaproponowała eksżona. – Będzie łatwiej.
– W porządku…
Umówiłyśmy się w kawiarni w centrum miasta, niemal w połowie drogi między moim i jej miejscem zamieszkania. Na neutralnym gruncie.
Byłam zaskoczona, gdy ją zobaczyłam. Sylwek chodzi raczej na sportowo, lubimy oboje deptać górskie szlaki, poszwędać się po jakiejś wsi, pozwiedzać ciekawe, choć często zabłocone kąty. A Beata była w garsonce, na szpilkach i umalowana. Atrakcyjna i sympatyczna, ale zupełnie mi do Sylwka nie pasowała.
– Zupełnie do siebie nie pasowaliśmy – wyznała chyba już w drugim zdaniu. – No wiesz, on ciągle góry, las, błoto, a ja wolę ładny hotel. A widoki to sobie mogę podziwiać z tarasu przy lampce wina. To nic złego, po prostu jak człowiek jest młody, to te różnice nie mają takiego znaczenia, ale potem… ech, co będę przynudzać.
– Nie ma sprawy – odparłam z pewną rezerwą. Nie jestem zwykle aż tak otwarta na spotkaniach z nowo poznanymi ludźmi, a co dopiero z byłą żoną obecnego faceta.
– Rozstaliśmy się w zgodzie – zwierzała mi się dalej Beata. – A więc nie musisz się martwić, że będą z tego jakieś kłopoty. Ja do Sylwka nic nie mam. Alimenty płaci w terminie, dba o dzieci, zabiera je na wakacje, bywa na święta. No i dzieciaki cię polubiły. Myślę, że się nam wszystkim ułoży!
– Też tak myślę – odparłam, zastanawiając się, co ma na myśli, że się ułoży nam wszystkim.
Wkrótce miałam się tego dowiedzieć.
Gdzieś na horyzoncie majaczył grudzień i pierwsze wspólne Boże Narodzenie. Rozmyślałam, jak je zorganizować, żeby było miło.
– Mam propozycję – powiedział Sylwek. – A właściwie Beata ma pewną propozycję…
„Chyba nie zechce nam oddać dzieci na święta”, pomyślałam. Lubiłam je, ale wolałabym spędzić wigilię bez Ali i Kamila. Liczyłam się z ich odwiedzinami może w drugi dzień świąt i obmyślałam dla nich prezenty, ale wieczór przedświąteczny planowałam spędzić tylko z Sylwkiem. Moja rodzina nie robiła problemu.
– A jaką?
– Chciałaby nas zaprosić do siebie na wigilię.
Muszę przyznać, że opadła mi szczęka. Przez chwilę nie mogłam się pozbierać…
– Ale… nas?
– No wiem, że to trochę karkołomny pomysł, ale ja co roku przychodziłem do niej na wigilię. Ze względu na dzieci, sama rozumiesz.
– Sytuacja jednak diametralnie się zmieniła, chciałam zauważyć.
– Nooo… tak…
– Sylwek, przecież musimy znaleźć jakieś optymalne rozwiązanie. Nie tylko na teraz, ale i na następne lata. Jeśli myślisz o mnie poważnie – dodałam srogo.
– Oczywiście, że tak… Myślę jak najbardziej poważnie…
– To teraz ja coś zaproponuję.
To była długa dyskusja. Ostatecznie stanęło na tym, że pójdziemy z Sylwkiem do dzieci przed wigilią z prezentami, z piernikami, z życzeniami. Potem wrócimy do siebie, bo to pierwsza nasza wigilia i spędzimy ją tylko we dwoje. W pierwszy dzień świąt zaprosimy Alę i Kamila do mojej rodziny na przepyszny obiad. Będą kolejne prezenty i niespodzianki.
Nie wiem, jak Sylwek przekonał Beatę, ale zrobił to. Wrócił z rozmowy z nią czerwony jak burak. Nie pytałam. Ona zaś zadzwoniła do mnie z pretensjami, które zakończyła stwierdzeniem.
– Zawiodłam się na tobie. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami.
– Nie, nie jesteśmy przyjaciółkami. Ale twoim wrogiem też nie jestem – odparłam spokojnie.
To będą trudne święta, ale gotowa jestem tę cenę zapłacić, żeby mieć uporządkowaną przyszłość.