"Prosiłam św. Andrzeja o męża. Nie spodziewałam się, że mnie wysłucha...!"
Fot. 123 RF

"Prosiłam św. Andrzeja o męża. Nie spodziewałam się, że mnie wysłucha...!"

"To był andrzejkowy wieczór. Koleżanki zaprosiły mnie na imprezę z wróżbami. Chciały, żebym wywróżyła sobie męża... Nie podobało mi się to i szybko wyszłam. Było zimno, zaczął padać mokry śnieg. W pewnym momencie znalazłam się przed kościołem. Dziwne, że w ten wyjątkowy wieczór trafiłam akurat na parafię pod wezwaniem Świętego Andrzeja. Weszłam do środka. Mój przyszły mąż też tu był..." Dorota, 40 lat

Koleżanki z pracy urządzały imprezę andrzejkową i koniecznie chciały, żebym przyszła. Uważały, że grozi mi staropanieństwo i potrzebuję dobrej wróżby...
– Dorota, nie bądź taka, wpadnij wieczorem! – Justyna ciągnęła mnie za rękę, robiąc śmieszną, płaczliwą minę. – Przyda ci się trochę rozrywki.
– Ale co jest zabawnego w oblewaniu się woskiem? – zaśmiałam się, choć nie było mi specjalnie wesoło.
– Tradycja, towarzystwo, trochę alkoholu... – Karolina wzruszyła ramionami. – Co ci szkodzi?
Westchnęłam ponuro. Wcale nie miałam ochoty gdziekolwiek wychodzić. Listopad był wtedy wyjątkowo podły, pogoda nie rozpieszczała, a praca coraz bardziej dawała mi w kość. W końcu jednak uległam ich namowom.

To nie był babski wieczór z wróżbami...

W wieczór andrzejkowy uzbroiłam się w świeczkę i poszłam do mieszkania Karoliny. Kiedy mi otworzyła, okazało się, że w jej niewielkim mieszkaniu zebrał się spory tłumek. Wbrew andrzejkowym tradycjom była tam też dość liczna grupka mężczyzn.
– Wosk woskiem, ale niby jak chcesz znaleźć męża, jeśli nie widujesz żadnych facetów? – zaśmiała się, gdy zwróciłam jej uwagę, że przecież nie tak się umawiałyśmy. Gdzieś w głębi pokoju usłyszałam chichot Justyny, która w najlepsze bajerowała jakiegoś wysokiego chłopaka z piwem w ręku. Poczułam, że robi mi się coraz bardziej nieswojo. Uciekłam z imprezy po jakiejś godzinie, wymawiając się bólem brzucha. W ręku wciąż ściskałam moją nieszczęsną świeczkę, która nie przydała mi się do wróżenia. „Może to i lepiej”, uznałam. „Niby to tylko niewinna tradycja. Ale kto może być do końca pewien, czy uprawianie guseł nie jest szkodliwe?” Było zimno i zaczął padać śnieg. Chodniki zrobiły się śliskie, więc zwolniłam, ostrożnie stawiając stopy. Mój nastrój psuł się równie szybko, jak pogoda.

Przypadkiem znalazłam się przy kościele... Świętego Andrzeja!

„Najwidoczniej nie pasuję do świata Karoliny i Justyny”, myślałam ponuro. „Jestem jakaś staroświecka, zbyt romantyczna...” Nagle potknęłam się na nierównych płytkach chodnikowych. W ostatniej chwili odzyskałam równowagę, ale świeca, którą trzymałam, wypadła z mojej dłoni i potoczyła się gdzieś w bok. Wyprostowałam się i spojrzałam w ślad za nią. Świeczka zatrzymała się przy schodach prowadzących do kościoła. Uśmiechnęłam się do siebie. Widziałam pewną ironię w tym, że w ten wyjątkowy wieczór trafiłam akurat na parafię pod wezwaniem Świętego Andrzeja. Podniosłam moją zgubę i przez chwilę wpatrywałam się w masywne drzwi. W końcu przestąpiłam próg świątyni. W środku było ciepło, a w powietrzu unosił się zapach świec i kadzidła. Przeżegnałam się, po czym skierowałam się do ostatniej ławki.

Miałam jedno życzenie do św. Andrzeja 

– W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego... – zaczęłam, a potem zamilkłam. Przez chwilę zastanawiałam się, czy chcę się o coś pomodlić, po czym uznałam, że przecież niczego mi nie brakuje. Uśmiechnęłam się do Boga i swoich myśli. W duchu zaczęłam dziękować za wszystkie dary, jakimi obdarował mnie do tej pory. Nie wiem, ile czasu minęło, kiedy uznałam, że muszę już wracać do domu. Po raz ostatni spojrzałam na ołtarz, a później na figurkę przedstawiającą Świętego Andrzeja rozciągniętego na krzyżu w kształcie litery „X”. – Ale mąż by mi się jednak przydał – powiedziałam w końcu. – Święty Andrzeju, dasz radę coś załatwić? Zostawiłam zapaloną świeczkę na małym oświetlonym płomykami ołtarzyku. – A zresztą – westchnęłam. – Będzie, co ma być, prawda? Ufam Ci, Boże. Po chwili wyszłam z powrotem na zimną, ciemną ulicę.
Temperatura spadła poniżej zera i zrobiło się niezwykle ślisko. Szłam najostrożniej, jak się dało, przez co minęła prawie godzina, zanim dotarłam do swojego mieszkania zziębnięta i zakatarzona. I... Nic się nie stało. Cudowny, urodziwy narzeczony nie spadł z nieba, żeby poprosić o moją rękę w tę brzydką, listopadową noc. Trochę mnie rozbawiła moja własna naiwność, ale kiedy kładłam się spać, poczułam ukłucie smutku.

Mojego męża poznałam latem...

Dopiero wiele miesięcy później, kiedy czytałam w parku książkę, podszedł do mnie sympatyczny mężczyzna, który zapytał o moją lekturę. Zaczęliśmy rozmawiać i szybko okazało się, że mamy bardzo podobne gusty... Po jakimś czasie byliśmy już z Andrzejem nierozłączni. W końcu podczas niedzielnego obiadu u moich rodziców padł przede mną na kolana i poprosił o rękę... Byłam najszczęśliwsza na świecie. Pierścionek zaręczynowy stał się moim największym skarbem, na który wciąż z podziwem zerkały samotne koleżanki. Kiedy zaczęliśmy załatwiać formalności związane ze ślubem kościelnym, okazało się, że musimy odebrać dokumenty z parafii, w której Andrzej był ochrzczony. Ku swojemu zaskoczeniu po raz pierwszy od wielu miesięcy znalazłam się przed drzwiami tego samego kościoła, w którym modliłam się w pamiętne andrzejki...

On też modlił się o żonę?

– Co się stało, kochanie? – zapytał narzeczony, kiedy zatrzymałam się na chodniku i z zadumą patrzyłam na kościół.
– Nic takiego, to po prostu... Zabawny zbieg okoliczności – odpowiedziałam i streściłam mu historię o tym, jak trafiłam w to miejsce. Kiedy skończyłam, wybuchnął szczerym śmiechem.
Też tu byłem w te andrzejki. Babcia co roku zamawia dla mnie mszę w święto patrona. I przyszło mi do głowy, że skoro to patron małżeństw, a ja nie jestem coraz młodszy, to pomodlę się do niego o żonę.
– Spoważniał nagle i objął mnie czule. – Najwidoczniej nasze modlitwy zostały wysłuchane.
Od naszego ślubu minęło już wiele lat, a my wciąż jesteśmy szczęśliwi. Oczywiście czasami się kłócimy, jak to w małżeństwie, ale bardzo się kochamy. Tworzymy zgodną, szczęśliwą rodzinę. Nasze dzieci rosną zdrowe i radosne. Co roku w andrzejki spotykamy się w tym samym kościele na mszy, żeby podziękować świętemu patronowi mojego męża, że tamtego pamiętnego, zimnego dnia wysłuchał naszych modlitw. 

 

 

Czytaj więcej