"Moja nowoczesna teściowa ma bardzo starodawne poglądy na wychowanie. Nie ma bliskiej więzi z wnukami, bo woli swoje rozrywki, ale jak się z nimi spotyka to ma wobec nich wielkie oczekiwania! Jej zdaniem dzieci zawsze powinny słuchać dziadków i w ogóle wszystkich dorosłych. Efekt jest taki, że wnuki bardzo jej nie lubią. Chciałabym to zmienić..." Ada, 38 lat
Zawsze śmiałam się, że nasze dzieci mają bardzo nowoczesnych dziadków. Moi rodzice na starość kupili sobie dom pod lasem na drugim końcu świata i tam wiedli swoje sielankowe życie, uprawiając ogród, hodując kury i przyjmując gości. Widywaliśmy ich rzadko, bo nie tak łatwo dotrzeć na koniec świata. Z kolei teściowa mieszkała blisko nas w mieście, ale intensywnie zażywała miejskich rozrywek. Teatr, kino, koncerty, kawiarnie to był ich żywioł. Widywała wnuki sporadycznie, przy okazji świąt czy rodzinnych uroczystości. Nie miałam jej tego za złe. Na szczęście znaleźliśmy dobrą opiekunkę do dzieci i choć nie zawsze było łatwo, jakoś dawaliśmy radę. Ten układ naprawdę nieźle funkcjonował. Do czasu.
Problemy zaczęły się, kiedy moja teściowa złamała nogę. Na jakiś czas musiała zrezygnować z intensywnych rozrywek, w związku z czym się nudziła. Z drugiej strony wymagała pomocy. Odwiedzaliśmy ją w weekendy, a niemal codziennie przynosiliśmy zakupy. I okazało się, że wnuki widziane na co dzień odbiegają od jej wyobrażeń. Nerwowo bywało już przy powitaniu, kiedy moja dziewięcioletnia córka podawała teściowej rękę.
– Haniu, tak się wita babcię? – pytała teściowa niby żartem, a jednak w jej głosie dało się wyczuć napięcie. Hanka nic nie mówiła, tylko sztywno przytulała się do babci, po czym uciekała do dużego pokoju i... włączała telewizor. Zaraz za nią leciał pięcioletni Adaś, który uznał, że zwykłe „cześć” w zupełności wystarczy.
– Wyłącz to pudło! – zarządziła teściowa. – Chodź, lepiej opowiedz mi, co u ciebie słychać...
– Wszystko dobrze – rzucała na odczepnego Hanka.
– Ty taka nierozmowna jesteś – stwierdzała teściowa. – Wnusia Steni, sąsiadki, o wszystkim jej opowiada. A jaka dowcipna! Zapomniała dodać, że pani Stenia codziennie odbiera Kasię ze szkoły i, no cóż... po prostu ma z nią bliższy kontakt.
– Adaś, ty chodź do babci! Ja tak bym chciała, żebyś dał mi buziaka, co? – Ciągnęła za rękę przechodzącego pięciolatka.
– Nie chcę. Nie dam! – ucinał temat mój syn.
– No wiesz co?! – obrażała się. – Babci jest teraz przykro...
Mocno wbijałam paznokcie w dłoń, żeby się nie odezwać i nie powiedzieć jej, że wpędzanie dziecka w poczucie winy nie jest najlepszą metodą na zbudowanie z nim bliskiej relacji. Ale dla dobra sprawy i stosunków rodzinnych nie mówiłam nic.
– Moglibyście je nauczyć szacunku dla starszych! – Teściowa nie zamierzała milczeć. – Jeśli nie zrobicie tego teraz, to kiedy?
– Ale co rozumiesz przez szacunek? – zapytałam wprost.
– Jak to co? – zmieszała się. – Posłuszeństwo... No i grzeczność...
– Aha – mruknęłam, bo nie chciałam wdawać się z nią w dyskusje.
Staraliśmy się wychować dzieci na wrażliwych, empatycznych ludzi. Szło nam czasem lepiej, a czasem gorzej. Jednak to, czego wymagała mama mojego męża, przypominało tresurę! Niestety, brak wyraźnej reakcji z naszej strony sprawił, że babcia postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
– Musisz słuchać rodziców, dziadków i w ogóle wszystkich dorosłych – klarowała któregoś niedzielnego popołudnia Adasiowi.
– A dlaczego? – zapytał.
– Bo ty jesteś mały i jeszcze nic nie wiesz – stwierdziła.
– Nie musisz słuchać wszystkich. – Nie wytrzymałam i wtrąciłam swoje trzy grosze. – Na przykład obcych nie musisz... – dodałam.
– I babci? – dodał Adaś, a teściowa spiorunowała mnie wzrokiem.
– Nie lubię babci – rzuciła moja córka, kiedy wracaliśmy do domu.
– No cóż, nie jest łatwa – odpowiedziałam. – Ale naprawdę bardzo cię kocha – przekonywałam, choć raczej bez sukcesów. – Po prostu nie bierz do serca tego, co mówi. Nie było łatwo.
A kulminacja nastąpiła przy niedzielnym obiedzie, na który zostaliśmy zaproszeni, kiedy teściowa poczuła się lepiej.
– Adaś, chodź, masz miejsce koło babci – powiedziała, kiedy siadaliśmy do stołu. Zaczęłam przeczuwać kłopoty. – Zobacz, jakie pyszne mięsko i kluseczki dla ciebie przygotowałam! – mówiła, nakładając małemu na talerz sporą porcję. – O, i jeszcze bardzo dobry sosik!
– Mamo, on nie lubi sosu... – wtrąciłam, bo wiedziałam, że Adaś uzna kluseczki polane sosem za brudne i zwyczajnie ich nie tknie.
– Oj tam, sosik jest pyszny – odparła, wzruszając ramionami.
– Ale ja go nie lubię! – wtrącił się mały.
– No i po co ty go pytasz o zdanie? – zdenerwowała się. – Za moich czasów dzieci jadły to, co było! A nie grymasiły... – Wlała na talerz Adasia chochlę sosu. Adaś odmówił jedzenia. Teściowa powiedziała, że dopóki nie zje, nie odejdzie od stołu. Ja powiedziałam, że absolutnie nie zgadzam się na takie załatwienie sprawy i że jeśli Adaś chce, to może wstać... I być może konflikt rozwinąłby się w piękną awanturę, ale mój mąż zaproponował, że zje porcję małego, a jemu nałoży nową...
– Z tego wszystkiego zapomniałam soli – westchnęła teściowa. – Haniu, przynieś z łaski swojej... Hanka wstała i przyniosła z kuchni solniczkę. Ale nie zdążyła usiąść, kiedy babcia zauważyła:
– O, przydałby się jeszcze pieprz. Haniu, wiesz, gdzie jest... Hanka z ciężkim westchnieniem ruszyła znowu do kuchni.
– Czy ktoś chce wody? – zapytała po chwili teściowa. – Haniu...
– Ja pójdę – rzuciłam.
– Ale dlaczego? Haneczka się przejdzie, ma młode nóżki.
– I pusty żołądek, bo od początku obiadu zamiast jeść, biega na twoje posyłki! – puściły mi nerwy.
– No wiesz, to dla niej piękna lekcja posłuszeństwa! Tak się wychowuje dzieci! Liczy się kindersztuba! – wrzasnęła. Tym razem mój mąż musiał się bardzo postarać, żeby ugasić pożar. A i tak rozstaliśmy się w chłodnych stosunkach.
Cóż, okazało się, że moja nowoczesna teściowa ma jednak bardzo starodawne poglądy na wychowanie dzieci. I wcale nie chodzi o to, że ich nie kocha czy jej nie zależy...
– Wiesz, wychodzi na to, że jeśli chcemy, żeby nasze dzieci miały fajną babcię, musimy ją wychować – powiedziałam do męża, kiedy minęło kilka dni i emocje opadły.
A potem chwyciłam za słuchawkę. – Cześć, mamo, mam dwa bilety do teatru. Dla ciebie i Hani. Pójdziesz? – zapytałam. W słuchawce zapadła cisza.
– Z miłą chęcią – odparła po chwili teściowa.