"Oleńka jest moją ukochaną wnuczką i nigdy niczego nie umiałam jej odmówić. Od dziecka jej pasją były paznokcie. Nauczyła się robić tipsy, hybrydy i co tam jeszcze można było. Kiedy skończyła szkołę kosmetyczną, poprosiła, bym pomogła jej otworzyć własny gabinet. Oddałam jej wszystkie oszczędności, poręczyłam kredyt, co miesiąc dokładałam się do rat. Byłam w szoku, gdy Oleńka w swoim wymarzonym gabinecie potraktowała mnie jak zwykłą klientkę! Czy świat oszalał? A może po prostu nie warto dawać innym za dużo?" Janina, 73 lata
O leńka zawsze była moją ulubienicą. Najmłodsza wnusia, iskierka. Wszędzie jej było pełno. Łobuzica, ale kochana. Patrzyła na mnie swoimi wielkimi, niebieskimi oczami, trzepotała rzęsami i doskonale wiedziała, że dostanie wszystko, czego zażąda.
– Babuniu kochana, kupisz mi lizaczka? – pytała jako kilkulatka, gdy byłyśmy w sklepie. A ja brałam kilka, żeby ją uszczęśliwić. Zanim doszłyśmy do kasy, przynosiła jeszcze żelki i ciasteczka.
– A to mogę? – robiła smutną minkę i bez usłyszenia odpowiedzi wrzucała wszystko do koszyka. Dobrze wiedziała, że niczego jej nie odmówię. Gdy dorastała, prosiła mnie o ciuchy, na które od rodziców nie dostała pieniędzy. Ta jej radość, gdy otrzymywała swoją upragnioną rzecz, była dla mnie dostateczną zapłatą.
– Kocham cię, babciu! – Ściskała mnie.
Miałam kilkoro wnucząt i starałam się dzielić po równo prezenty, ale przyznaję, dla Oli zawsze miałam odłożone jakieś ekstra zaskórniaki.
Dobrze się uczyła, ale mimo namów ze strony całej rodziny nie chciała iść na studia. Uparła się, że skończy szkołę kosmetyczną i otworzy własny gabinet. Paznokcie. To była jej pasja. Malowała je od zawsze. Najpierw lalkom, potem sobie flamastrami, w końcu koleżankom podkradzionymi matce lakierami. Wreszcie nauczyła się robić tipsy, hybrydy i co tam jeszcze można było. W końcu przyszła do mnie i oznajmiła, że chciałaby otworzyć własny gabinet.
– Oj, Oleńko, ale to sporo kosztuje. – Pokręciłam głową. – Wiesz, że babcia nieba by ci przychyliła, ale tyle to ja chyba nie mam...
Zdawałam sobie sprawę, że otwarcie własnej firmy to nie tylko wielkie ryzyko, ale i niebagatelne koszty za wynajęcie lokalu i wyposażenie.
– Wiem, babciu, ale chcę spróbować. Chyba wezmę kredyt na początek. Tylko potrzebowałabym kogoś, kto ma dochody, żeby ten kredyt poręczyć – mówiła o tym z takim zapałem, że aż jej się oczy cieszyły.
– A nie wolałabyś na początku u kogoś popracować, odłożyć sobie troszkę. Nauczyć się na czyichś błędach i dopiero potem ryzykować u siebie? – próbowałam przemówić jej do rozsądku.
– Ach, babciu, nawet nie wiesz, jak mało płacą w gabinetach... – westchnęła. – A może poręczyłabyś dla mnie ten kredyt? Co, babciu? – podjęła po chwili, a ja nie miałam serca jej odmówić. Jak zawsze...
Obiecałam Oli, że pójdę z nią do banku. Jednocześnie wybrałam większość swoich oszczędności, włożyłam je w kopertę i podpisałam: „Na dobry start”. Kiedy Oleńka znowu do mnie przyszła z dokumentami z banku, wręczyłam jej pieniądze.
– Trzymam za ciebie kciuki, kochanie! – Ucałowałam ją.
– Dziękuję, babuniu! – ucieszyła się jak kiedyś w sklepie z paczki żelków. – Jesteś najlepszą babcią na świecie!
Potem już szybko poszło. Ola dostała kredyt, znalazła niewielki lokal na osiedlu. Zaczęła go odnawiać. Co do niej dzwoniłam, to nie miała nawet czasu porozmawiać. Tylko od syna i synowej znałam więcej szczegółów. Wszystko szło dobrze. Niestety czas remontu wydłużał się z powodu jakichś problemów z sanepidem. Z każdej emerytury oszczędzałam, co mogłam, i odkładałam dla Oleńki. Przecież wiedziałam, że teraz potrzebuje pieniędzy jak nikt.
Wreszcie nadszedł ten szczęśliwy dzień otwarcia gabinetu. Ależ byłam dumna z mojej wnusi! Wiedziałam, że ma głowę na karku, ale nie sądziłam, że jest taka zaradna i przedsiębiorcza. Chciałam nawet pójść i ją odwiedzić, ale powiedziała mi przez telefon, że nie robi żadnego oficjalnego przyjęcia, bo od razu chce wziąć się do pracy. O tym, że nie była to do końca prawda, bo jednak zrobiła imprezę dla znajomych, dowiedziałam się przez przypadek. No, nie powiem, że mnie to nie zabolało... Ale szybko wytłumaczyłam sobie, że jest młoda, to i pewnie młodych zaprosiła. Co ja miałabym z nimi robić?
Kiedy przyszło spłacać kredyt, obiecałam Oleńce, że będę się jej dokładała do raty, dopóki nie będzie zarabiać w gabinecie.
– Dziękuję, babuniu! – Przytuliła mnie jak kiedyś, gdy była słodką kilkulatką. – Na razie to zarabiam głównie na koszty. Nawet nie sądziłam, że tyle trzeba rzeczy płacić, jak się prowadzi własną firmę. Sterylizacja, wywóz śmieci, gaz, prąd, czynsz, ZUS – wyliczała zgnębiona. – Człowiek nie ma pojęcia, ile wszystko kosztuje, zanim sam nie spróbuje! Kiwałam głową i kibicowałam wnuczce jak tylko mogłam. Nawet czasami ciasto upiekłam i zawiozłam do tego jej gabinetu, żeby mi z głodu nie padła. Za każdym razem, gdy przyjeżdżałam, miała jakąś klientkę, czyli chyba nie narzekała na brak pracy. Więc nie przeszkadzałam, zostawiałam, co przywiozłam, i życzyłam jej dobrego dnia.
Jakieś dwa miesiące po otwarciu gabinetu Oli sąsiadka zaprosiła mnie na imieniny. Ucieszyłam się, że wyjdę do ludzi, a przy okazji pomyślałam, że to świetna okazja, żeby wreszcie na własnej skórze doświadczyć, jak pracuje moje wnusia.
– Cześć, Oleńko – zadzwoniłam do niej z samego rana, żeby nie przeszkadzać w pracy. –
Cześć, babciu! – odpowiedziała zaspanym głosem. – Późno się położyłam wczoraj, pracowałam do dwudziestej pierwszej – wyjaśniła szybko.
– Przepraszam, że cię obudziłam. Chciałam tylko się zapisać do ciebie na paznokcie. Mam w sobotę imieniny sąsiadki i...
– W tę sobotę? – przerwała Ola. – Tak, w tę. Najbliższą. Bo dziś jest środa, o ile mi wiadomo – zażartowałam.
– Oj to może być problem, babciu. Mam pełny kalendarz – wytłumaczyła Ola.
– Oj... – jęknęłam. – No to trudno... – już chciałam się rozłączyć, gdy Ola stwierdziła:
– Ale poszukam czegoś. Może ktoś zrezygnuje. Dam znać, babciu, dobrze?
Odłożyłam słuchawkę z mieszanymi uczuciami. Tak jakoś się poczułam... Dziwnie...
Ola oddzwoniła do mnie następnego dnia.
– Jest miejsce! – oznajmiła. – Mam wolny piątek o siedemnastej! Ktoś odwołał wizytę. Poszłam do Oleńki w piątek z drożdżówkami. Wnusia zajęła się mną profesjonalnie. Byłam bardzo zadowolona z efektu. Nigdy wcześniej nie miałam tak pięknych paznokci! Cieszyłam się, że będę mogła zareklamować gabinet wnuczki wśród gości na imieninach sąsiadki. Gdy Ola skończyła, wstałam i żartem rzuciłam:
– To ile się należy za usługę? Byłam pewna, że Oleńka nie każe mi płacić...
– Normalnie biorę dziewięćdziesiąt, babciu – tymczasem moja wnuczka kolejny raz wprawiła mnie w zakłopotanie. – Ale dam ci rabat i dla ciebie osiemdziesiąt!
Przez chwilę myślałam, że żartuje. Ale ona podeszła do kasy i wydrukowała mi paragon. Na taką okoliczność przygotowana nie byłam. Nie miałam tyle w portfelu.
– Oj, Oleńko, chyba zapomniałam portmonetki – zaczęłam się tłumaczyć zakłopotana.
– Nie szkodzi. Oddasz mi przy okazji – natomiast Ola nie była nawet odrobinę zakłopotana. – Wiem, gdzie mieszkasz. – Mrugnęła do mnie, a potem zajęła się kolejną klientką, która właśnie weszła do gabinetu. Do dziś nie mogę się otrząsnąć. Oczywiście pieniążki oddałam. Ale... Czy to ja jestem dziwna, czy świat oszalał? A może po prostu nie warto dawać innym za dużo?