"Zawsze odmawiałam sobie przyjemności, by mieć pieniądze dla dzieci i wnuków. Synowi dałam na lepszy samochód, córce – na nowe meble... Oddawałam im wszystkie oszczędności, bo ciągle były jakieś potrzeby. Pewnego dnia musiałam jechać na pogrzeb na drugi koniec Polski. Potrzebowałam pomocy, ale żadne z nich nie miało dla mnie czasu...!" Małgorzata, 64 lata
Moje przyjaciółki, jeśli tylko udało im się trochę odłożyć, lubiły sobie sprawiać przyjemności. Wspólnie wyjeżdżały, choćby i na kilka dni.
– Żałuj, Gosiu, że się z nami nie wybrałaś – Danka podsumowała relację ze SPA, z którego właśnie wróciły.
– Następnym razem jedziesz z nami – dodała Bożena. – Sama zobaczysz, że poczujesz się jak młoda bogini...
– Młoda? – zaśmiałam się. – To już się chyba nie zdarzy, lat nie cofniemy, dziewczyny.
Gdy jednak patrzyłam na ich twarze, musiałam przyznać, że wypoczynek im posłużył. Danusia i Bożenka miały błyszczące oczy, promienną cerę, worki pod oczami jakby im się zmniejszyły, a skóra wygładziła. Obie wyglądały o kilka lat młodziej.
– Pojadę z wami, jeśli uda mi się odłożyć jakieś pieniądze. Ale same wiecie, jak jest... A pożyczek nie zaciągam – dodałam, widząc że Danka chce coś powiedzieć. – Już nie raz mi oferowałaś, ale dziękuję. Będzie gotówka, będzie wypoczynek!
Mimo że żyłam oszczędnie i z mojej skromnej pensji zawsze odkładałam coś na czarną godzinę, pieniądze wciąż się rozchodziły. Jakiś czas temu córka pożyczyła ode mnie na meble do pokoju młodszego wnuczka.
– Wiesz, mamo, Jasio rośnie, potrzebuje nowego łóżka, a jak zmienimy łóżko, to i biurko... – tłumaczyła.
Dałam. Chciałam pomóc córce, która została z synami sama i wciąż borykała się z kłopotami. Powiedziałam, że może mi oddać, kiedy będzie miała. I znowu zaczęłam zbierać grosik do grosika. Jak tylko uskładałam kolejną kupkę, syn akurat zmieniał samochód, bo poprzednim już się nie dało jeździć.
– Gdybym miał więcej pieniędzy, kupiłbym auto, które posłuży przez lata – martwił się. – A tak to zamieniam grata na kolejnego grata i tak bez końca... Jak mogłam mu nie pomóc? Pomogłam. Oczywiście pieniądze synowi pożyczyłam, ale skąd on miał wziąć, żeby mnie spłacić? Wiadomo, rodzina duża, synowa właśnie straciła pracę, potrzeby rosną, a pieniędzy coraz mniej. Powiedziałam, że oddadzą mi, jak będą mieli. Kiedyś, w lepszych czasach. Nie mogłam zresztą potraktować syna inaczej niż córkę. I znowu zostałam z pustym kontem.
Powoli, z miesiąca na miesiąc, moje oszczędności rosły. Ale, jak to w życiu, wciąż pojawiały się jakieś okoliczności, w których musiałam pozbyć się gotówki. A to trzeba było odświeżyć mieszkanie, a to siostrzenica wychodziła za mąż i jako jej matka chrzestna dołożyłam się do wielkiego telewizora w prezencie dla młodych. Później przyszły kolejne okrągłe urodziny moich dzieci, zafundowałam więc córce, synowi i synowej piękne prezenty.
– Naprawdę nie trzeba było, mamo! – zapewniała mnie najpierw Anka, później Bartek i jego żona, Joasia. – Przecież to są drogie rzeczy...
– Drogie, ale ja lubię robić wam prezenty, przecież wiecie – śmiałam się. – Komu mam dawać, jak nie własnym dzieciom? – Babciu, możesz dawać wnuczętom – wtrącił jak zwykle czarująco mój najstarszy wnuk, Adaś. – Wam też niczego nie żałuję – uniosłam rękę wysoko w górę i poczochrałam go po włosach. – Nie rośnij tak szybko, bo niedługo nie dosięgnę – dodałam.
Wnuki odwiedzały mnie chętnie, a ja lubiłam ich wizyty. I, jak to babcia, nigdy nie wypuszczałam z domu żadnego dziecka bez choćby kilku złotych kieszonkowego.
– Kup sobie lizaka – mówiłam, jak były małe. Wtedy wystarczała złotówka, żeby zadowolić wnuczka. Ale kiedy maluchy podrosły, zamiast drobnych, wręczałam im banknoty. Żeby kupiły sobie coś ładnego.
Można więc powiedzieć, że pieniądze się mnie nie trzymały, bo lubiłam uszczęśliwiać bliskich. Sama nie miałam wielkich potrzeb. Na wczasy nie jeździłam, bo gdy tylko robiło się ciepło, każdą wolną chwilę spędzałam na działce kilka kroków od domu. Było tanio i przyjemnie. Latem szykowałam przetwory, chociaż córka, syn i synowa twierdzili, że niepotrzebnie, bo dziś wszystko można kupić. Ale zimą rozdawałam słoiczki i każdy chętnie zajadał moje ogóreczki lub konfitury. A mnie to cieszyło, bo od dziecka byłam nauczona gospodarności, i lubiłam, by nic się nie marnowało. O wyjeździe do sanatorium czy SPA nawet nie myślałam, chociaż trochę zazdrościłam przyjaciółkom, że wróciły wypoczęte i zadowolone. Ale i tak nie sądziłam, że warto na takie przyjemności składać pieniądze, których przecież wciąż miałam za mało.
Kilka tygodni po spotkaniu z Danką i Bożeną dostałam bardzo smutną wiadomość: zmarł Henio, mój kuzyn ze strony mamy. Musiałam więc jechać na pogrzeb. Kłopot polegał na tym, że Henio mieszkał na drugim końcu Polski i połączenie kolejowe było fatalne.
– Trzy przesiadki, w międzyczasie kilka godzin czekania na dworcach. Podróż zabierze prawie piętnaście godzin – skarżyłam się synowi.
– Bartuś, a może ty byś mnie zawiózł? Wypadałoby, żebyś też pojechał na pogrzeb wujka.
– No coś ty, mamo – syn zaczął się tłumaczyć. – Nie dam rady... A poza tym, prawie go nie znałem.
– Ale samochodem byłoby mi wygodniej – westchnęłam. – No cóż, poproszę Anię.
Ania też mi odmówiła. Niestety, miała jakieś pilne terminy w pracy. Liczyłam jeszcze na synową, bo i ona doskonale prowadzi samochód, ale wymigała się urodzinami przyjaciółki. – Gdyby mama jechała we wtorek... – stwierdziła.
– We wtorek będzie już po pogrzebie – mruknęłam.
Zrobiło mi się przykro, że w tej nagłej sytuacji nie mogę liczyć na bliskich. Ale cóż, kupiłam bilet na pociąg i... przypomniało mi się, że następnego dnia po południu miał do mnie przyjść hydraulik, by wymienić uszczelkę w kapiącym od miesięcy kranie. O przysługę poprosiłam więc wnuczęta.
– Posiedzisz z panem Józiem, a później zamkniesz mieszkanie – tłumaczyłam każdemu z osobna, czego oczekuję. Niestety, moje wnuki właśnie w tym terminie były bardzo zajęte. Żadne nie znalazło godzinki, żeby wpaść do mnie i pomóc. Odwołałam więc wizytę pana Józka, wieczorem poszłam na stację i pojechałam nocnym pociągiem na drugi koniec Polski.
Siedząc godzinami w przedziale, myślałam o tym, jak to przyjemnie jest pomagać bliskim... Pod warunkiem, że dostaje się coś w zamian! Rano, podczas mojej drugiej przesiadki, zadzwoniłam do Danusi:
– Kochana, na kiedy planujecie kolejny wypad do SPA? – spytałam. – Tym razem pojadę z wami. Bliscy bez moich pieniędzy będą musieli sobie poradzić. Zamierzam korzystać z życia. Pojechałyśmy miesiąc później. Wydałam wszystkie swoje oszczędności, ale niczego nie żałuję. Wróciłam jak młoda bogini. I znowu zaczęłam zbierać pieniądze. Na kolejny wyjazd do SPA.