"W młodości czułam się przy moim mężu jak królowa życia. Teraz tylko więdłam i gorzkniałam..."
Fot. Adobe Stock

"W młodości czułam się przy moim mężu jak królowa życia. Teraz tylko więdłam i gorzkniałam..."

Andrzej był dobrym mężem, ale mnie brakowało tej magii, która trzydzieści lat temu nas połączyła. Tamtego dnia wciąż rozmyślałam o tym, co było, minęło i już nigdy nie wróci. Kiedy weszłam do mieszkania, mój humor wcale się nie poprawił. W zlewie piętrzyła się góra naczyń, z fotela smętnie zwisały skarpetki Andrzeja, a on sam leżał na kanapie przed telewizorem i leniwie przerzucał kanały. Coś we mnie pękło.  – Mam tego dość! Chcę rozwodu! – wypaliłam bez zastanowienia... Barbara, 55 lat

– Wyobraźcie sobie, że mój mąż zabiera mnie na weekend do Paryża – cieszyła się Alina, koleżanka z pracy. – Lepszego prezentu na rocznicę naszego ślubu nie mogłabym sobie wymarzyć.
– Mój staruszek ostatnio zafundował nam wizytę w SPA – pochwaliła się Karolina. – Było tak upojnie…

Niestety, mój mąż nie pamiętał o naszych rocznicach

Tylko ja siedziałam cicho z wzrokiem wbitym w monitor komputera i udawałam, że pracuję. Bo co niby miałam im powiedzieć? Że Andrzej już kolejny rok z rzędu zapomniał o naszej rocznicy ślubu? Że patrzy na mnie, ale jakby w ogóle mnie nie zauważał? Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to ten sam mężczyzna, w którym trzydzieści lat temu szaleńczo się zakochałam. Czy naprawdę można aż tak bardzo się zmienić? Andrzej sprzed lat miał poczucie humoru, które na każdej imprezie czyniło z niego duszę towarzystwa. Teraz z tego poczucia humoru zostało tylko zamiłowanie do telewizyjnych programów kabaretowych. Kiedyś z plecakiem i gitarą przemierzył ze mną pół Polski. Dziś z trudem udawało mi się go wyciągnąć na wieczorny spacer. W młodości czułam się przy nim jak królowa życia. Teraz więdłam i tylko gorzkniałam.
Wracałam do domu w podłym nastroju. Wciąż rozmyślałam o tym, co było, minęło i już nigdy nie wróci. Kiedy weszłam do mieszkania, mój humor wcale się nie poprawił. W zlewie piętrzyła się góra naczyń, z fotela smętnie zwisały skarpetki Andrzeja, a on sam leżał na kanapie przed telewizorem i leniwie przerzucał kanały.
– Nie mogłeś choć trochę tu posprzątać?! – zaatakowałam go od razu. – A te skarpety?! Szkoda, że nie zawiesiłeś ich na żyrandolu! Tak trudno było je wrzucić do kosza na brudną bieliznę?! – piekliłam się.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Wybacz mi, kochanie, miałem naprawdę ciężki dzień w pracy – wyjaśnił. – Chwilę odsapnę i zrobię z tym wszystkim porządek.
– Wyobraź sobie, że ja też chętnie bym się położyła na kanapie, ale nie umiem odpoczywać w takim bałaganie – zrzędziłam.

Coś we mnie pękło. Kazałam się mu wynosić...

Boże, jak ja siebie nie lubiłam w tej roli. Kiedy taka się stałam? Przecież zawsze sobie obiecywałam, że nie będę jak moja mama, która wiecznie ciosała ojcu kołki na głowie. To wszystko przez Andrzeja!... To przez niego z radosnej, energicznej kobiety zmieniłam się w zrzędzącą zołzę! Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale wypaliłam bez zastanowienia:
– Mam tego dość! Chcę rozwodu!
Andrzej spojrzał na mnie jak na kosmitkę.
– Chcesz rozwodu przez skarpety? – zapytał z niedowierzaniem. – Przecież cię przeprosiłem i już je sprzątnąłem…
– Boże, jak ty nic nie rozumiesz! – krzyknęłam ze złością. – Zejdź mi z oczu, zniknij z mojego życia! Najlepiej teraz, natychmiast! – zażądałam
i wybuchnęłam płaczem.
Andrzej podszedł do mnie i próbował przytulić, ale odepchnęłam go od siebie.
– Nie dotykaj mnie! – wrzasnęłam jak opętana.
Bez słowa spełnił moją prośbę, a potem poszedł się spakować.
– Zadzwoń, kiedy się uspokoisz – wyszeptał przed wyjściem. – Będę
u Ani – dodał po chwili.

Wieczorem zadzwoniła zszokowana córka

– Mamo, co ty wyprawiasz? Naprawdę chcesz się rozwieść z tatą? – Nie mogła uwierzyć. – On jest załamany. Pierwszy raz widziałam, jak płacze.
– Nie zrozumiesz tego, bo zawsze byłaś córeczką tatusia – odparłam. – Przez całe życie go idealizowałaś. A on wcale taki doskonały nie jest – rzuciłam w złości.
Postanowiłam kuć żelazo, póki gorące i następnego dnia zaraz po pracy poszłam na spotkanie z adwokatem, który pomógł mi napisać pozew o rozwód. Ale poradził mi, żebym jeszcze przemyślała swoją decyzję. Ja jednak byłam zdecydowana. Składając pozew w sądzie, nie miałam najmniejszych wątpliwości, że postępuję właściwie. „Nie chcę żyć u boku mężczyzny, który przestał mnie zauważać i dla którego juz nic nie znaczę”, przekonywałam samą siebie. Ale im bliżej było do rozprawy sądowej, tym coraz bardziej się wahałam.

Mieszkanie bez Andrzeja stało się przeraźliwie puste

Chociaż wcześniej tego nie doceniałam, teraz nagle zaczęło mi brakować tej czułości, z jaką okrywał mnie kocem, kiedy ucinałam sobie popołudniową drzemkę. Nikt też nie podawał mi herbaty do wieczornej lektury... Nie było komu biec rano po świeże bułeczki na śniadanie... To drobiazgi, wiem, ale bez nich moje życie stało się jeszcze smutniejsze niż było. „Co ja najlepszego zrobiłam?”, rozpłakałam się któregoś wieczoru, ale nie zadzwoniłam do Andrzeja, żeby prosić, by do mnie wrócił. Uniosłam się dumą.
Od córki wiedziałam, że wynajął kawalerkę blisko niej i często się widują. Do mnie, od czasu, kiedy wyniósł się z domu, nie zadzwonił ani razu. Nie walczył, nie błagał na kolanach, bym zmieniła decyzję... „Może dobrze mu beze mnie?”, zastanawiałam się. „Nareszcie ma święty spokój...”.

Zalała mnie fala wspomnień

Dzień przed rozprawą szukałam czegoś w pawlaczu i przez przypadek zrzuciłam pudełko, w którym trzymaliśmy stare zdjęcia. Fotografie rozsypały się po podłodze. Usiadłam i wzięłam do ręki jedną z nich, tę zrobioną w dniu naszego ślubu. Andrzej patrzył na mnie tak, jakby poza mną nie istniał nikt inny. W tym spojrzeniu było tyle miłości, że można by nią obdzielić wszystkie niekochane istoty na świecie. Na kolejnym zdjęciu Andrzej całował mnie w ciążowy brzuszek. Pamiętam, jak bardzo się cieszył, że zostanie ojcem. Gdyby nie moje protesty z tego szczęścia nosiłby mnie na rękach przez dziewięć miesięcy. Kolejne zdjęcia przywoływały same dobre wspomnienia... Narodziny córki, wakacje, pierwszą gwiazdkę w nowym mieszkaniu. „Mieliśmy piękne życie”, pomyślałam. „Ale gdzieś po drodze zmęczeni szarą rzeczywistością i rutyną dnia codziennego uśmierciliśmy tę magię, która nas połączyła. A ona przecież wciąż się tli. Wystarczy trochę się postarać, żeby znów wzniecić ten płomień”, stwierdziłam i już wiedziałam, co zrobię następnego dnia.
Andrzej stał przed budynkiem sądu i palił papierosa, a przecież wiele lat temu rzucił fajki. Podeszłam do niego i powiedziałam pewnym głosem:
– Nie chcę rozwodu.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to słyszę – uśmiechnął się, czule mnie obejmując. – To gdzie idziemy świętować rozpoczęcie nowego etapu w naszym życiu? Do mnie czy do ciebie? – zapytał.
– Do nas, kochanie. Do nas... – odparłam wzruszona.

Czytaj więcej