„Marzyłam o podróżach i – tak jak Robert – niezależnym życiu, bez niepotrzebnych obowiązków. – Współczuję dziewczynom, które myślą tylko o tym, jak mogłyby złapać męża. Potem zaraz zachodzą w ciążę, rodzą dzieci i do końca życia są przywiązane do garów – mówiłam. Cieszyłam się, że Robert się ze mną zgadzał. A potem wszystko zaczęło się zmieniać...” Magda, 34 lata
Wyszłam za mąż, mając niespełna dwadzieścia lat. Męża poznałam tuż po maturze, na wakacyjnej imprezie u koleżanki. Był dokładnie w moim typie: ciemne włosy, smagła cera, no i miał wspaniałe, niebieskie oczy. Nic więc dziwnego, że od samego wejścia zwróciłam na niego uwagę. On także mnie dostrzegł. Nawet nie wiem, jak to się stało, ale przegadaliśmy wtedy całą noc. A następnego dnia zadzwonił do mnie i zaproponował wspólne spędzenie niedzieli. Od tamtej pory zaczęliśmy się regularnie spotykać. Okazało się, że wiele nas łączy. Robert zdążył się nieźle urządzić: miał dobry zawód, mieszkanie i samochód. Często podkreślał z dumą, że jest niezależny finansowo i może sobie pozwolić na wiele zachcianek.
Ze mną było podobnie. Miałam podjąć pracę jako księgowa. Liczyłam, że zacznę zarabiać na siebie i wreszcie wyrwę się z domu. Marzyłam o podróżach i – tak jak Robert – niezależnym życiu, bez niepotrzebnych obowiązków. – Współczuję dziewczynom, które myślą tylko o tym, jak mogłyby złapać męża. Potem zaraz zachodzą w ciążę, rodzą dzieci i do końca życia są przywiązane do garów – zastanawiałam się głośno.
– Podobnie jest z wieloma moimi kolegami – wtórował mi Robert. – W dodatku najczęściej nie mają nawet możliwości utrzymania żony i dzieci!
– Ja, na szczęście, daleka jestem od marzeń o tradycyjnej rodzinie – ucieszyłam się, że tak doskonale się rozumiemy. – Miałam tego w nadmiarze we własnym domu. Wychowałam się w licznej rodzinie i często musiałam opiekować się czwórką młodszego rodzeństwa. Chyba dlatego nie przepadałam za dziećmi.
– Nigdy nie będę chciała mieć dziecka – oświadczyłam. – Ze wszystkiego trzeba wówczas zrezygnować, poświęcić się.
– Ja też nie – przytaknął mi Robert. – Pomyśleć, że nie mógłbym zapraszać kumpli do domu, bo dzieciak potrzebowałby ciszy. Wykluczone.
Po takiej rozmowie nigdy bym nie przypuszczała, że Robert zaproponuje mi małżeństwo. Tymczasem po niespełna dwóch tygodniach zrobił to...
– Wiem, że jesteś nowoczesną dziewczyną – tłumaczył. – I że nie potrzebujesz papierka z urzędu stanu cywilnego, ale moi rodzice są konserwatystami... Twoi przecież tak samo, więc zróbmy to dla nich!
– Hm, skoro nie chcemy mieć dzieci, to po co nam ślub? Tylko dla rodziców? – pytałam.
– Malutka, wyobraź sobie, jakie to będzie niesamowite przeżycie. Założę smoking, a ty wystrzałową suknię ślubną. Mówię ci, wszyscy padną z wrażenia – Robert tak zapalił się do tego szalonego pomysłu, że i mi jego propozycja wydała się atrakcyjna. I trzy miesiące później byliśmy już małżeństwem.
Rok po naszym ślubie ożenił się Alek, brat Roberta. W jego wypadku było to powielenie schematu, który tak z mężem krytykowaliśmy: ciąża jego dziewczyny. Kiedy na świat przyszło dziecko, Alek poprosił nas, abyśmy zostali rodzicami chrzestnymi. Mąż był bardzo dumny. Gdy obserwowałam, jak troskliwie opiekuje się małą Agnieszką, pomyślałam, że zmienił zdanie na temat dzieci. Lecz jak zaczynałam z nim o tym rozmawiać, twierdził, że nie umiałby żyć z niemowlakiem, ale swojej chrześnicy poświęcał dużo czasu. Taki układ odpowiadał także i mnie, bo również pokochałam tego małego szkraba.
Obudził się we mnie instynkt macierzyński i zaczęło mi brakować dziecka w naszym życiu. Jednak ilekroć rozmawiałam o tym z mężem, jego opinia o posiadaniu potomstwa była niezmienna.
– Kto inny ma tyle czasu na przyjemności, ile my? Kto, bez problemu, może spakować manatki w ciągu pół godziny i pojechać nad jezioro? – przytaczał tysiące argumentów, ilekroć rozpoczynałam temat powiększenia naszej rodziny.
Kilka miesięcy później niespodziewanie zauważyłam, że mój okres spóźnia się już dwa tygodnie. Z pewną obawą zakomunikowałam to mężowi. Myślałam, że będzie się gniewał, a on był wniebowzięty:
– To cudownie, kochanie!
– Jak to, przecież mówiłeś...
– Do diabła z tym, co mówiłem! – przerwał mi. Kamień spadł mi z serca. W tym momencie uświadomiłam sobie, że i ja od dawna pragnęłam dziecka.
Lecz, niestety, kilka dni później okazało się, że to fałszywy alarm. Kiedy wyznałam to Robertowi, był zdruzgotany.
– Kochanie – objęłam go – przecież nie stała się żadna tragedia. Teraz, kiedy oboje pragniemy dziecka, możemy przecież się o nie postarać – ale mąż nie słuchał mnie. Zdenerwowany wyszedł z domu. Wrócił wieczorem, pijany.
– Robert! – krzyknęłam. – Chyba jednak przesadzasz!
– Nic nie rozumiesz! – odparł, nie patrząc na mnie. – Nigdy nie będziemy mieli dziecka.
– Upiłeś się i gadasz bzdury. Lepiej idź spać.
Ale on zamiast iść do sypialni, podszedł do mnie i patrząc mi prosto w oczy, powiedział:
– Jestem bezpłodny. Myślałem, że zdarzył się cud, ale nie.
– Co ty mówisz?
– Dowiedziałem się o tym, kiedy robiłem badania do szkoły lotniczej. Wtedy okazało się...
– Dlatego mówiłeś, że nie chcesz dzieci? – zapytałam.
– Wstydziłem się do tego przyznać, wybacz mi. Bałem się, że mnie odrzucisz. Może bym ci wyznał prawdę, ale sama często powtarzałaś, że nie chcesz zostać matką – tłumaczył mi.
– Nieważne, co mówiłam! Okłamałeś mnie! Jak mogłeś coś takiego zrobić!
– Czy to coś zmienia? Nie wyszłabyś za mnie, gdybyś wtedy wiedziała?
– Nie wiem, co bym zrobiła i przez ciebie już nigdy się nie dowiem. Powinieneś zostawić mi możliwość wyboru.
– Teraz możesz wybrać – patrzył na mnie wyczekująco, ale ja mu nie odpowiedziałam. Wyszłam do sypialni. Potrzebowałam czasu, aby to wszystko przemyśleć.
Czułam się podle. Uświadomiłam sobie, iż przez cały czas w głębi serca pragnęłam zostać matką. A teraz taka możliwość została mi odebrana. Mój ból wzmagał dodatkowo fakt, że zostałam oszukana i to przez człowieka, którego tak bardzo kochałam. Co bym zrobiła, gdyby Robert powiedział mi o bezpłodności przed ślubem? Czy byłabym dziś jego żoną? I mimo że czułam się tak bardzo upokorzona, zdałam sobie sprawę, że nie potrafiłabym bez niego żyć. Przyrzekaliśmy sobie przecież, że będziemy razem na dobre i na złe. Może kiedyś uda nam się zapełnić to puste miejsce w naszej rodzinie, przeznaczone na dziecko...