"Powiedziałam, że złamałam rękę, wychodząc z pracy. Myślałam, że nikt tego nie sprawdzi..."
Fot. Adobe Stock

"Powiedziałam, że złamałam rękę, wychodząc z pracy. Myślałam, że nikt tego nie sprawdzi..."

"Kto nie chciałby dostać kilku stówek ekstra? Ja chciałam, dlatego gdy lekarz dyżurny zapytał, co się stało z moją ręką, odpowiedziałam, że spadłam ze schodów wychodząc z pracy. Bez słowa zapisał taką informację w karcie, a potem wszystko potoczyło się szybko. Szczerze mówiąc, nie miałam wrażenia, że robię coś złego. Może lekko skłamałam, ale czy to naprawdę tak istotne, gdzie i kiedy doszło do wypadku? Wtedy wydawało mi się, że nie, przecież nikomu nie robię krzywdy..." Ola, 30 lat

To był trudny i stresujący dzień. Szef dość ostro skrytykował efekty mojej kilkutygodniowej pracy. Od dłuższego czasu przygotowywałam plan na cykl szkoleń w naszej firmie. To było moje pierwsze tak odpowiedzialne zadanie i bardzo się do niego przykładałam. Tymczasem Tomasz rzucił okiem na moje plany i stwierdził:
– Spodziewałem się czegoś więcej. Widzę tu sporo nieprzemyślanych elementów. Dlaczego chcesz robić akurat takie szkolenia? Jakoś nie widzę potrzeby, by ludzie szkolili się z komunikacji albo umiejętności miękkich. Dziewczyno, my potrzebujemy konkretów! Połowa załogi ma problem z excelem albo z prawami autorskimi do wykorzystywanych przez nas zdjęć. Wolałbym więc, żeby posiedli wiedzę w takich zakresach, a nie uczyli się, jak rozmawiać, to akurat umieją aż nadto! – Spojrzał na mnie surowo. – Przemyśl to jeszcze raz i przyjdź za tydzień – orzekł.

Byłam rozczarowana, że mnie nie docenił

Chciałam dyskutować i przedstawić mu swój punkt widzenia, ale nie pozwolił. Spojrzał na mnie pobłażliwie i powiedział, że mam się bardziej postarać albo zabierze mi to zadanie. Wyszłam od niego wściekła. Tak bardzo zależało mi na jego uznaniu. Liczyłam, że pochwali moje innowacyjne podejście. Marzyłam, że dostrzeże mój potencjał i powierzy bardziej odpowiedzialne zadania, może nawet da awans. A tu nic na to nie wskazywało, co więcej, miałam wrażenie, że nie traktuje mnie poważnie. Na dodatek Kaśka z księgowości zawołała mnie do siebie i udzieliła reprymendy, że ostatnio robię zbyt wiele firmowych zakupów. Marzyłam tylko o tym, by wrócić do domu, wziąć ciepłą kąpiel i odpocząć. Po pracy poszłam jeszcze na krótkie zakupy, bo w lodówce miałam jedynie światło, a potem spotkałam się z koleżanką.

To nie koniec przykrości tego dnia

Gdy wróciłam do domu, zorientowałam się, że zostawiłam telefon w samochodzie, musiałam po niego wrócić. Wystarczyła chwila nieuwagi, poślizgnęłam się na schodach i spadłam z ostatnich trzech stopni, boleśnie upadając na prawy bok, a właściwie na rękę. Usłyszałam jedynie złowrogie „trach” i poczułam pulsujący ból w całej ręce. Do mieszkania wróciłam, sycząc z bólu i miotając pod nosem przekleństwa.
– Co się stało? – Z pokoju wychyliła się moja zaniepokojona współlokatorka.
– Przewróciłam się i chyba zrobiłam sobie coś w rękę – odpowiedziałam, przykładając lód, a Ida spojrzała na mnie zaniepokojona i stwierdziła:
– Chyba musimy jechać do lekarza, na moje oko to może być złamanie.
Jęknęłam i spojrzałam na rękę, która była już spuchnięta jak balon. Chciało mi się płakać. Ida zadeklarowała, że zawiezie mnie na SOR, po drodze rzuciła:
– Szkoda, że to nie wypadek w pracy, dostałabyś przynajmniej sto procent wynagrodzenia i jakieś odszkodowanie. Wiem, co mówię, moja koleżanka złamała kiedyś w pracy nogę i nie wyszła na tym źle. – Mrugnęła do mnie.
– Serio? – zdziwiłam się, ale nie drążyłam tematu.

Postanowiłam trochę skłamać

No i sama nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale gdy lekarz dyżurny zapytał, co się stało, odpowiedziałam, że spadłam ze schodów wychodząc z pracy. Lekarz bez słowa zapisał taką informację w karcie, a potem wszystko potoczyło się szybko. Zrobiono mi rentgen, włożono rękę w gips, wystawiono zwolnienie i wysłano do domu. Szczerze mówiąc, nie miałam wrażenia, że robię coś złego. Może lekko skłamałam, ale czy to naprawdę tak istotne, gdzie i kiedy doszło do wypadku? Wtedy wydawało mi się, że nie, przecież nikomu nie robię krzywdy. Nazajutrz zaniosłam zwolnienie do kadr i przedstawiłam swoją wersję wydarzeń. Powiedziałam, że wychodziłam z biura sama i początkowo myślałam, że tylko porządnie obiłam rękę, dlatego nic nikomu nie powiedziałam.
– Ola, no ale tak nie może być! Takie rzeczy mówi się od razu! Przecież musimy sporządzić protokół BHP, zgłosić to gdzie trzeba, załatwić wszelkie formalności. To są poważne sprawy – powiedziała kadrowa z nutą przygany w głosie. Poczułam ukłucie niepokoju, ale szybko je zignorowałam.
– Bez przesady, to tylko złamana ręka. Nic wielkiego się nie wydarzyło, więc pewnie tych formalności nie będzie nie wiadomo ile – odpowiedziałam, siląc się na pogodny ton, ale ona zdawała się nie podzielać mojego zdania.

Zmyślałam na poczekaniu...

Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że jeszcze tego samego dnia skontaktuje się ze mną człowiek od BHP i zarządzi sporządzanie szczegółowego protokołu. Musiałam wytłumaczyć wszystko krok po kroku, minuta po minucie, nie gubiąc się w szczegółach. A nie było to proste, bo przecież zwyczajnie zmyślałam. Chyba dopiero wtedy pomyślałam, że niepotrzebnie skłamałam. No ale skoro powiedziało się „A”…
– Pani Olu, nikt nie usłyszał żadnego hałasu? Przecież upadek ze schodów bywa dość głośny.
– Większość osób już wyszła z biura, a ci co zostali niczego nie słyszeli, pewnie dlatego, że byli na drugim końcu biura. Ja naprawdę początkowo myślałam, że nic mi się nie stało, więc po prostu wstałam i wyszłam. – Uśmiechnęłam się nerwowo, a on pokiwał głową i drążył dalej.
Zapytał mnie, dlaczego tak późno zgłosiłam się do lekarza, czy komukolwiek powiedziałam, że przewróciłam się w pracy, dlaczego właściwie się przewróciłam, czy byłam gdzieś po pracy, dlaczego na monitoringu firmowym widać, jak wsiadam do samochodu i nie wydaje się, by cokolwiek mi dolegało. Nie przemyślałam tego, więc na bieżąco modyfikowałam swoją opowieść. Zeznałam, że po pracy od razu pojechałam do domu, że początkowo ręka bolała mnie tylko trochę, pewnie pod wpływem adrenaliny, a ze schodów spadłam, bo były lekko oblodzone.
– Nie wiem, czy nie przesadziłam – zwierzyłam się Idze, gdy już wróciłam do domu.
– Daj spokój. – Machnęła ręką. – Firma nie zbiednieje, dla nich odszkodowanie to grosze, a tobie wpadnie dodatkowa gotówka, która zawsze się przyda.

Nie miałam wyrzutów sumienia

Po kilku dniach nabrałam przekonania, że miała rację. Wydawało się, że wszystkie formalności zostały załatwione. Na horyzoncie zamajaczyła mi wypłata bez potrącenia dwudziestu procent za zwolnienie, odszkodowanie, i to większe niż myślałam, bo okazuje się, że firma powinna zadbać o to, by schody nie były oblodzone. Czy poczułam wyrzuty sumienia, że pracodawca poniesie konsekwencje mojego kłamstwa? Tylko przez chwilę, potem pomyślałam, że szef to buc i nic się nie stanie, jak będzie szczuplejszy o parę groszy.

Nigdy więcej takiego upokorzenia!

Gdy tydzień później zostałam wezwana do biura, myślałam, że mam do załatwienia jakieś kolejne formalności. I w sumie tak było, ale nie były to takie formalności, jakich się spodziewałam. Czekała na mnie kadrowa, szef i behapowiec.
– Pani Olu, jak wiemy, uległa pani wypadkowi – powiedział szef powoli, a ja gorliwie pokiwałam głową. – W naszej firmie przykładamy wielką wagę do bezpieczeństwa pracowników. Dlatego też dogłębnie sprawdziliśmy pani przypadek. I wie pani, co się okazało? – zapytał, a ja milczałam, tknięta bardzo złym przeczuciem. – Otóż okazało się, że nikt nie potwierdził, by schody tamtego dnia były oblodzone. Co więcej, po rzekomym wypadku była pani widziana w pobliskim centrum handlowym, w jak najlepszym zdrowiu, a twierdziła pani, że pojechała od razu do domu. Widziały panią dwie osoby z naszej firmy, które także wybrały się tam na zakupy…
– Nie, wcale nie – zaprzeczyłam gwałtownie.
– Doprawdy? Wobec tego chyba będziemy musieli zweryfikować to w sądzie – zawiesił głos, a ja zamilkłam. Marzyłam o tym, by zapaść się pod ziemię.
– Przepraszam – szepnęłam.
– Jak już wspomniałem, przywiązujemy dużą wagę do bezpieczeństwa, ale nie tylko, do prawdomówności i lojalności także, dlatego sądzę, że najlepiej będzie, jak się rozstaniemy – dodał, wręczając mi wypowiedzenie.
Nie mogłam nic powiedzieć, drżącą ręką podpisałam dokument, a potem wyszłam, czując, że palę się ze wstydu od stóp po czubek głowy. Przemykałam korytarzami, marząc, by nigdy więcej nie spotkać tych ludzi, bo nie jestem w stanie spojrzeć im w oczy. I tak oto moje „nieszkodliwe kłamstwo” i chęć bycia o kilka stówek do przodu, skończyła się bezrobociem i upokorzeniem. Nigdy więcej!

 

Czytaj więcej