„Całe to nasze rozstanie z Damianem było jedną wielką pomyłką. Błędem z jego strony, ale i ja zawiniłam, że nie starałam się bardziej, by go zatrzymać. Nigdy jednak nie jest za późno, by wszystko naprawić. >>Trzeba jakoś uzmysłowić Damianowi, że jego miejsce jest przy nas<<, postanowiłam i w końcu wpadłam na pewien pomysł.” Magdalena, 45 lat
Jula, wstawaj. – Szarpnęłam córkę za rękaw piżamy.
Mruknęła coś pod nosem. Gdyby Damian tu był... Czuła wobec ojca większy respekt. Sięgnęłam po telefon i wybrałam jego numer.
– Słuchaj – zaczęłam – czy ty sobie zdajesz sprawę, jaki wpływ twoja jednostronna, podkreślam, jednostronna decyzja o rozstaniu, ma na naszą córkę? Ona nie może się pozbierać.
– Przy mnie zachowuje się normalnie – burknął ironicznie. – Spieszę się do pracy.
– A zdaje ci się, że ja nie? Ale ona musi iść do szkoły, a nie chce zwlec się z łóżka. Jest przygnębiona tym, że odszedłeś, że musiałyśmy zamieszkać w tej norze…
Rozłączył się. A jeszcze rok temu wszystko było inne, my się jakoś dogadywaliśmy, Julka wstawała zwykle rano radosna jak szczygiełek…
Całe to nasze rozstanie z Damianem było jedną wielką pomyłką. Błędem z jego strony, ale i ja zawiniłam, że nie starałam się bardziej, by go zatrzymać. Nigdy jednak nie jest za późno, by wszystko naprawić. „Trzeba jakoś uzmysłowić Damianowi, że jego miejsce jest przy nas”, postanowiłam i w końcu wpadłam na pewien pomysł.
Wieczorem powiedziałam Julce:
– Koleżanka dała mi łatwy przepis na ciasto. Są imieniny taty, na pewno ucieszyłby się z takiego prezentu. Może byś mu upiekła? Ja ci pomogę! – zaproponowałam.
Jak do wszystkiego ostatnio, i do tego podeszła z kwaśną miną, ale nie miała odwagi się sprzeciwić. Następnego dnia upiekłyśmy ciasto. Zadzwoniłam do męża.
– Słuchaj, Julka upiekła coś z okazji twoich imienin. Powinieneś przyjechać i spróbować.
– Wystarczy, jeśli mi przywiezie kawałek w piątek po południu.
– Do piątku będzie nieświeże. Doceń to, że dziecko się postarało...
Przez dłuższą chwilę milczał. W końcu stwierdził, że wpadnie za godzinę.
– Idę poprawić makijaż – rzuciłam do córki podenerwowana, bo od tego spotkania mogło wiele zależeć.
Damian zjawił się o umówionej porze, przywitał się i od razu powiedział, że musi wyjść za piętnaście minut. Udałam, że tego nie słyszę.
Poszedł do pokoju, przysiadł na brzeżku krzesła, jak czasem, gdy przyjeżdżał w piątki po Julę, a ona nie była jeszcze gotowa.
Zjadł kawałek ciasta podanego przez córkę. Pochwalił, a potem zaległa niezręczna cisza.
– Miło tak posiedzieć – rzuciłam lekko.
Młoda burknęła coś pod nosem, Damian odchrząknął i tylko spytał Julkę, czy w piątek ma po nią przyjechać jak zwykle, a potem zaczął się zbierać do wyjścia.
A jednak wydało mi się, że robił to z pewnym ociąganiem. „To działa!”, powiedziałam sobie. Trzeba było zrobić coś, by Damian na nowo poczuł się częścią rodziny. Musi sobie uprzytomnić, jak cenne to było.
Nie zbliżała się niestety żadna okazja, przy której mogłabym powtórzyć fortel z ciastem, jednak jakiś tydzień później w galerii handlowej rzucił mi się w oczy męski portfel. Jeszcze przed rozstaniem Damian szukał podobnego modelu. Kupiłam portfel. Był drogi, ale uznałam, że to inwestycja warta swojej ceny. Po południu pokazałam nabytek Julce. Nie zrobił na niej wrażenia.
– À propos portfeli, możesz mi już dać trochę kasy z nowej tygodniówki?
– Już wszystko wydałaś? Nie dostaniesz, musisz się nauczyć oszczędzać. Nie mam pieniędzy na głupstwa. A teraz pojedziemy do taty, podrzucimy mu ten portfel.
Pojechałyśmy. Julka ruszyła do ojca z portfelem sama, a ja zostałam w samochodzie i wyjęłam lusterko, żeby sprawdzić makijaż. Wypadało, by Damian w podzięce za pamięć zaprosił mnie do siebie na kawę.
Jula wróciła po pięciu minutach z portfelem.
– Powiedział, że już sobie kupił.
Zagryzłam wargi. Myślałam, że się ucieszy, a on… „Muszę wymyślić coś innego”, uznałam. Następnego popołudnia wpadłam na kolejny pomysł. Karnisz w pokoju Julki wydawał się zamocowany zbyt luźno. Ojciec powinien poczuć się w obowiązku rzecz naprawić. Ruszyłam, żeby sprawdzić, jak to dokładnie u Julii wygląda.
I przeżyłam szok! Córka stała tam z moim portfelem w ręce!
– Julka! Podbierasz mi pieniądze?!
– Chciałam dziewczynom z klasy kupić batony – zmieszała się. – Bo jak im wcześniej dałam, to się z nimi miło rozmawiało. Ale już wydałam tygodniówkę… Zamierzałam ci oddać, jak w weekend dostanę od taty…
Nie skarżyła się nigdy, że ma problem z aklimatyzacją w nowej szkole. A może ja, przytłoczona zmianami w życiu, po prostu nie spytałam? „Przegapiłam coś. Muszę się znów bardziej skupić na wychowaniu dziecka”, pomyślałam.
– Jula, słodyczami nie kupisz przyjaźni. Skąd ci do głowy przyszło, że to dobry sposób, żeby do siebie przekonać koleżanki?
– A co jest złego w tym, że komuś dam coś w prezencie? Ty też kupiłaś tacie portfel…
Nagle wszystko zrozumiałam. Dziewczyna była dobrą obserwatorką… Widziała, że staram się zaskarbić sobie względy jej ojca. Taki przykład sama jej dałam. Ja, dorosła, zdawałoby się rozsądna kobieta, zachowywałam się jak nastolatka!
– Julka, albo cię ktoś lubi za to, jaka jesteś, albo nie…
– Ale przecież można tak wykombinować, żeby nas lubił bardziej.
Zrobiło mi się smutno.
– Nie zawsze, dziecko… A jeśli nawet czasem się da, to nie zawsze warto…
– To co warto? – spytała z ponurą miną.
– Warto cenić… siebie – powiedziałam i przytuliłam ją. – Wiem, że ostatnio nie byłam zbyt miła, czułam się przytłoczona sytuacją… Ale obiecuję ci, że to się zmieni.
Od tego dnia odpuściłam zdobywanie Damiana, skupiłam się na córce. Nadal było mi ciężko samej się ze wszystkim borykać, ale powtarzałam sobie, że bywają gorsze nieszczęścia – przynajmniej obie jesteśmy zdrowe, a ja mam pracę!
Gdy parę tygodni później karnisz, o którym zupełnie zapomniałam, spadł, w pierwszym odruchu omal nie zadzwoniłam do Damiana. Potem jednak powiedziałam sobie: „Nie będę się prosić, dam sobie radę”. Na moim piętrze nie zastałam nikogo, od kogo mogłabym pożyczyć śrubokręt, ruszyłam więc piętro niżej. Pod ósemką otworzył mi mężczyzna o poważnej twarzy. Gdy wyjaśniłam, o co mi chodzi, powiedział:
– Mogę to pani zrobić.
– Nie trzeba, dziękuję.
Uśmiechnął się lekko, sympatycznie... „Nie tak, jak to zwykle robił Damian, z ironią”, pomyślałam. A więc i ja się uśmiechnęłam.
Poszedł po śrubokręt. Po chwili z głębi mieszkania dobiegł mnie jego głos:
– Zuzka, znów grzebałaś w mojej skrzyni z narzędziami.
– Robiłam eksperyment! – odpowiedział mu piskliwy dziecięcy głosik.
Sąsiad wrócił wreszcie ze śrubokrętem w ręce, a z nim do drzwi podbiegła dziewczynka młodsza od Julki.
Dziecko przyjrzało mi się ciekawie.
– Co pani będzie naprawiać?
– Karnisz spadł u mojej córy.
– Ma pani córkę?!
– Tak, trzynastolatkę.
– A ma jakieś kosmetyki?
– Błyszczyk i bezbarwny żel do brwi.
Mała spytała, czy może odwiedzić Julę.
– Jasne, chodź. Potem może po prostu zabierzesz z powrotem ten śrubokręt.
Naprawiłam karnisz w minutę, a panienki nadal gadały o błyszczykach. „Niech się nacieszą swoim towarzystwem”, pomyślałam i sama odniosłam śrubokręt. Ojciec Zuzki, Marcin, okazał się wdowcem, więc się rozgadaliśmy o trudach samotnego rodzicielstwa.
Po kilku minutach Marcin stwierdził:
– Nie będziemy tak przecież stać w drzwiach, zapraszam cię na herbatę!
„Damian nigdy mi sam herbaty nie zrobił”, przypomniałam sobie i z uśmiechem na twarzy przekroczyłam próg.