"Do dzisiaj dziękuję mężowi za jego nieślubną córkę..."
Fot. 123RF

"Do dzisiaj dziękuję mężowi za jego nieślubną córkę..."

"Przed laty mąż przyprowadził do domu ośmioletnią dziewczynkę. Dzisiejsze kobiety pewnie by drania z domu wywaliły, razem z nieślubnym dzieciakiem, i zażądały rozwodu. Ale mi nawet przez myśl to nie przeszło... Wiesława, 65 lat 

Pamiętam tamten wieczór w każdym szczególe, choć minęło tyle lat. Był koniec marca, straszna wichura. Siedziałam w domu sama z dziesięcioletnią córką Tereską, czekając na męża. Pojechał do miasta, coś tam pozałatwiać i chociaż obiecywał, że zjawi się na obiad, wciąż go nie było. Przyjechał, gdy już zaczęłam myśleć, że coś się stało. Podwiózł go sąsiad, my w tamtych czasach mogliśmy pomarzyć o samochodzie.

A więc te plotki o moim mężu – to była prawda

– To jest Julka – mówiąc to, pchnął lekko przed siebie małe dziecko, jakby chciał je ośmielić, a ja ze zdumieniem przyjrzałam się tak na oko ośmioletniej dziewuszce z długimi warkoczami. Posłałam mężowi pytające spojrzenie, ale burknął tylko, że są oboje głodni.
– Wejdźcie – powiedziałam przez zaciśnięte gardło, bo przecież głupia nie byłam, a i oczy miałam na miejscu. Plotki słyszałam przez lata, różne. Bolało, ale co było robić? A ludziska gadali, nie żałowali sobie nowinek. Że niby Piotr inną babę ma w mieście, gdzie na poczcie naczelnikiem jest. I że ta jego flama dziecko mu urodziła dwa lata młodsze od mojej Tereski, to też słyszałam. A potem ludzie gadali, że się kobita nagle pochorowała, pierś jej odjęli... I teraz pewnie córkę swoją do nas przyprowadził, bo kim innym mogła być nieśmiało na mnie spoglądająca dziewczynka? Piotrek zjadł i odesłał naszą Tereskę do pokoju.
– Ja wiem, Marysiu, że to ciężka sytuacja – powiedział do mnie – ale wyjścia innego nie mam. Julka nie ma już dziadków, nawet ciotki żadnej, żeby mogła się nią zająć. Jej matka leży w szpitalu. Pomyślałem, że może przez jakiś czas mała u nas pomieszka – usłyszałam.

W tamtych czasach kobiety brały życie, jakim jest

Czasy były inne. Dzisiejsze kobiety pewnie by drania z domu wywaliły, razem z nieślubnym dzieciakiem i o rozwód się dopominać zaczęły, ale mi nawet przez myśl to nie przeszło. Zresztą, Piotrek złym mężem nie był – wódki do ust nie brał, ręki na mnie nie podnosił, pensję do domu przynosił uczciwie. O romansie z tą kobietą wiedziałam, ale podobno od lat razem ze sobą nie byli, tylko dziewuszka owocem tego pozostała. Więc co miałam robić?
Przytuliłam biedne dziecko, zrobiłam herbaty, znalazłam ubrania po Teresce. Bo te, w których przyjechała, mocno podniszczone były. Widać jej matka od dawna po szpitalach jeździła, czasu ani siły dla dziewczynki nie mając...

Ta mała dziewuszka skruszyła okowy mojego serca

Początki nie były łatwe. Julka była cichym dzieckiem, wręcz mrukliwym. Lubiła siadać w kącie i w milczeniu przyglądać się wszystkim domownikom. I ten jej wzrok! Nie miałam pojęcia, co jej chodzi po głowie, czy za domem tęskni, czy pogodziła się z losem? Próbowałam z nią rozmawiać, ale słowa do mnie nie powiedziała. Czasem tylko szeptem rzucała: „Tak, proszę pani” lub „Nie, proszę pani”. Tyle razy ją prosiłam, żeby mówiła do mnie „ciociu”, ale nie potrafiła. Latem jej matka zmarła i stało się jasne, że Julka zostanie z nami na stałe. Wydaje mi się, że już wtedy byłam przyzwyczajona do jej obecności, chociaż sytuacja wciąż była trudna. Sąsiadki szeptały za moimi plecami, kiedy szłam z dziewczynkami przez wieś, mąż dziwnie milczący się zrobił. Czasem nawet myślałam, że opłakuje dawną kochankę, ale chyba nie o to szło. Czas mijał. Dziewczynki nawet się zżyły, a Julka była zaskakującą pomocą
na gospodarce. Ledwo skończyła dziewięć lat, a już tyle rzeczy w domu zrobić umiała! Tereska – jedenastoletnia i już wtedy krnąbrna, nie pomagała mi nawet w połowie tak jak Jula.
– To dobra dziewczynka, będziemy mieć z niej kiedyś sporo radości – powtarzał mi często mąż.
Zrozumiałam, że on się o nią boi. Że może myśli, że gorzej ją traktuję, nie umiem jej pokochać, przytulić... Czy tak było? Początkowo pewnie tak – w końcu dziewczynka była żywym dowodem na to, że mąż złamał kiedyś małżeńską przysięgę, ale z czasem pokochałam tę małą.

Zastanawiałam się, czy Bóg wystawia mnie na próbę

Czy ona wtedy kochała mnie, tego wyczuć nie mogłam. Wciąż prawie nic nie mówiła, za to czytała wszystko, co jej w ręce wpadło i miała świetne oceny. Aż się dziwiłam, skąd w tym dziecku taki zapał do wiedzy, taka mądrość. Piotrek ledwo zawodówkę skończył, ja byłam krawcową. Tak czy inaczej, Julka kłopotów nam nie sprawiała. Tereska za to zmartwienie za zmartwieniem do domu przynosiła, aż się czasem zastanawiałam, czy mnie Bóg na próbę jaką nie wystawia. „Własne, rodzone dziecko niczym diabeł wcielony, a ta obca córka taka zdolna, cicha, spokojna”, myślałam. Zaczęła już do mnie mówić „ciociu”, ale czułam, że wciąż jest między nami jakaś obcość. Jednak z czasem robiłyśmy się sobie coraz bliższe, w końcu nadszedł dzień, w którym Jula spontanicznie nazwała mnie mamą. Po prostu wpadła z dworu do kuchni i zapytała:
– Mamo, jest jeszcze zupa?
Obie się wtedy ze wzruszenia popłakałyśmy i zrozumiałam, jak strasznie tę małą kocham. Mąż któregoś dnia bardzo mi podziękował, że wychowałam jego dziecko. „Złotą kobietą” mnie nazwał, „aniołem”. A parę dni później zasłabł na poczcie i odszedł, zanim jakąkolwiek pomoc zdołali mu sprowadzić. Zostałam sama z dziewczynkami.

Własne dziecko nie było mi podporą

Załamana, zostałam z  marnymi groszami na utrzymanie. Tamtego roku Tereska zdała maturę i oznajmiła mi, że wyjeżdża do miasta.
– Ja się tutaj kisić nie będę! – oznajmiła mi hardo. Szybko się okazało, że się z jakimś czterdziestolatkiem zadała i nie minęło parę miesięcy, jak w ciążę z nim zaszła, chociaż ślubu nie mieli. Co ja łez wtedy wylałam, co nerwów straciłam, to moje! I tak sobie każdego dnia myślałam, jakie to błogosławieństwo, że mi los zesłał Julę! Przecież gdyby nie ona, zostałabym sama jak palec! Tereska do wsi wracać nie chciała, a kilka miesięcy po tym, jak urodziła córkę, zostawiła tego swojego faceta i związała się z właścicielem baru, w którym pracowała! Z mężczyzną, który miał żonę i dwóch nieletnich synów, a ją utrzymywał na boku! Tereska już w technikum wagarowała, popalała papierochy i włóczyła się po wsi ze starszymi chłopakami, ale o takiej przyszłości dla niej nie śniłam nawet w najgorszych koszmarach! Chciałam, żeby przyjeżdżała do domu, żeby wnusia miała we mnie babcię, ale gdzie tam! Aż którejś Wielkanocy oznajmiła mi, że wyjeżdża z tym swoim gachem do Kanady i tam będą sobie razem życie układać. I pojechała, chociaż prosiłam i błagałam, żeby tego nie robiła. W tym samym roku Julka skończyła liceum i dostała się do pomaturalnej szkoły. Zaczęłam się o nią bać. Że pić zacznie, w ciążę z kimś zajdzie, albo zostawi mnie jak Tereska, ale Jula wciąż była złotym dzieckiem. Cicha, spokojna, trochę nieśmiała.

Julia jest blisko, Tereska daleko

Kiedy Jula skończyła dwadzieścia lat, znalazła sobie chłopaka z sąsiedniej wsi. Pieniędzy za wiele nie miał, ale dobrze mu z oczu patrzyło. Pobrali się, urodził im się syn, później drugi. Nie ma dnia, żeby Jula nie zajrzała do mnie. Małżeństwo ją zmieniło – wydoroślała, wypiękniała, zaczęła się częściej uśmiechać. Wnuki mi rosną jak na drożdżach, często ich pilnuję, pomagając Julii. A Tereska milczy. Wyskrobie mi tylko czasem jakąś kartkę z tej Kanady, ale nawet zdjęcia wnuczki nie wyśle... Czasem tak się zastanawiam, czy ona ma do mnie żal? Ale o co? Czy o to, że przygarnęłam Julkę, traktując ją jak drugą córkę?
A może taki ma charakter?

Stanęłam nad jej grobem i podziękowałam, kto by pomyślał?

Parę dni temu byłam w mieście, na grobie mojej mamy. Wychodząc z cmentarza, zerknęłam na budynek biura i coś mnie tknęło. Weszłam do środka i spytałam o grób matki Julii. Wiedziałam, że Jula często go odwiedza, ale sama nie byłam tam nigdy wcześniej. Mogiła była zadbana, na płycie świeże kwiaty. Przez chwilę stałam w milczeniu, w końcu obiecałam tej kobiecie, że zawsze będę dobrą matką dla jej córki.
– Kocham ją – powiedziałam. – I dziękuję ci. Julka dała mi tyle radości, chociaż przecież ciebie kiedyś tak bardzo nienawidziłam...
Do domu wróciłam zmęczona, ale zadowolona. A tam czekała na mnie Jula z chłopcami i drożdżowe ciasto.
– Tak sobie pomyślałam... Może by się mama z nami wybrała w weekend nad jezioro? – zapytała córka.
– Pewnie, że pojadę. Dawno tam nie byłam – odparłam, odwracając głowę, żeby nie zobaczyła w moich oczach łez wzruszenia.
Mówiłam już, że młodsza córka mi się udała? Moja Jula!

 

Czytaj więcej