"Mój narzeczony żałował, że stanął w obronie obcej kobiety. A potem zobaczył ją z maleńkim dzieckiem..."
Fot. 123rf.com

"Mój narzeczony żałował, że stanął w obronie obcej kobiety. A potem zobaczył ją z maleńkim dzieckiem..."

"Niedługo przed ślubem mój chłopak trafił do szpitala, bo ruszył na pomoc kobiecie zaatakowanej w biały dzień na ulicy. Niestety, napastnik miał nóż... Piotr natychmiast musiał być operowany. Wprawdzie jego życiu nie groziło niebezpieczeństwo, ale rana znajdowała się bardzo blisko kręgosłupa..." Wioletta, 26 lat

– Gdzie on się podziewa? – denerwowałam się, spoglądając co chwilę na zegarek. – Zapomniał czy co?
– Uspokój się, kochanie – prosiła mama. – O tej porze w mieście są okropne korki, pewnie stoi gdzieś biedaczyna i złości się tak samo jak ty.
– Mógł pomyśleć o korkach wcześniej i wyjechać godzinę, a nie piętnaście minut temu – nie dawałam za wygraną. – Albo przynajmniej zadzwonić!
Tyle spraw było do załatwienia przed ślubem, a oboje mieliśmy tak mało czasu, że każde takie spóźnienie powodowało zawalenie się całego, bardzo mocno napiętego planu.

Narzeczony nie reagował na moje telefony

Piotr powinien być u mnie przynajmniej od trzydziestu minut. Więc chyba to nic dziwnego, że nie potrafiłam pohamować gniewu.
– W porządku, skoro nie zależy mu, jak będzie wyglądać sala weselna, ja też mam to w nosie – stwierdziłam w końcu naburmuszona. – I jego też mam gdzieś! – dodałam i przez chwilę siedziałam w fotelu z rękami skrzyżowanymi na piersiach. – Najlepiej powiem mu to teraz. Niech wie! – chwyciłam za telefon i wykręciłam numer jego komórki. Nie odbierał. – No pięknie! – westchnęłam oburzona. – Na dodatek ignoruje moje telefony!

Ledwie skończyłam to mówić i odłożyłam słuchawkę, zadzwonił telefon.
– Nareszcie, książę się obudził – stwierdziłam z przekąsem. – Powiedz mu, że śpię. Niech sobie nie myśli... – poprosiłam mamę.
Pokręciła tylko głową, ale podniosła słuchawkę.
– Dzień dobry – ucieszyła się najpierw. – Właśnie czekamy na Piotra... Słucham? Nie! To niemożliwe... – nagle jej głos się zmienił.
Poczułam, jak dreszcz niepokoju przechodzi mi po plecach. Znałam ten ton. Nie wróżył nic dobrego...
– Zaraz tam będziemy. – A następnie spojrzała na mnie z troską.
– Wiolu, Piotr jest w szpitalu... Dzwoniła jego mama... – szepnęła.

Wiedziałam, że mogę spodziewać się najgorszego

Nie pamiętam dokładnie, co się działo potem. Zadawałam jej setki pytań, a ona nie potrafiła mi na nie odpowiedzieć. Wiedziała tylko, że Piotr został ranny, żyje, ale musi być natychmiast operowany. Co się stało, jak, kiedy, dlaczego, nie miała pojęcia. Każda sekunda drogi do szpitala dłużyła się w nieskończoność. Gdy w końcu tam dotarłyśmy, zobaczyłyśmy siedzących na korytarzu rodziców Piotrka. Jego mama głośno płakała, ojciec kurczowo trzymał ją za rękę. Zauważyłam, że jego dłonie drżą. Teraz wiedziałam już, że mogę spodziewać się najgorszego...
– Piotr jest ranny – powiedział ochrypłym głosem. – Właśnie go operują.
– Ale co się stało?! Kto mu to zrobił? Kto?! – niemal krzyczałam.
– Dokładnie nie wiemy, stanął w obronie jakiejś kobiety... Jej się nic nie stało, on dostał nożem w plecy...
– Jezus Maria! – krzyknęłam, osuwając się na krzesło. – To nie może być prawda...
A jednak była.

Chyba godzinę później z sali operacyjnej wyszedł lekarz. Wszyscy zerwaliśmy się z krzeseł.
– Mam dla państwa dobre wieści. Będzie żył. To w tej chwili najważniejsze – stwierdził spokojnie. – Rana, niestety, jest umiejscowiona bardzo blisko kręgosłupa.
– To znaczy? – spytała mama Piotra.
– Na razie nie znaczy to nic. Trzeba czekać... – rozłożył bezradnie ręce.
Nic więcej nie chciał powiedzieć. A ja powtarzałam tylko w kółko – „będzie żył, będzie żył..., dziękuję ci, Boże”. I całą noc spędziłam przy jego łóżku. Przysięgłam sobie, że już nigdy nie opuszczę go ani na chwilę. I szeptałam mu to do ucha.

Piotr opowiedział mi, co się stało

– Wiola... – mój ukochany powiedział z trudem, kiedy w końcu otworzył oczy. – Myślałem, że już cię nie zobaczę...
Wtedy rozpłakałam się na dobre. Przecież gdy czekałam na niego po południu, nawet nie przeszło mi przez myśl, że coś mu się może stać, że mogłabym go stracić na zawsze. I to miesiąc przed ślubem...
– Jestem przy tobie, najdroższy – szepnęłam i pogłaskałam go delikatnie po policzku. – I zawsze będę...
Chyba dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, jak bardzo go kocham. Był dla mnie najważniejszą osobą na świecie.

Następnego dnia Piotr powiedział mi, co dokładnie się stało. Wyszedł od siebie z domu, żeby pojechać do mnie. Wsiadał już do samochodu, gdy usłyszał przeraźliwy krzyk. Zobaczył, że jakiś mężczyzna szarpie się z kobietą. Ciężarną. Niewiele myśląc, ruszył jej na pomoc. Tylko że on był nieuzbrojony, a napastnik miał nóż. I nie zawahał się go użyć...
– Jestem z ciebie dumna – mówiłam. – I szczęśliwa, że tak odważny człowiek zostanie moim mężem.
To była prawda. Nie każdego stać przecież na tak bohaterski czyn! A mój Piotr nie stchórzył. Stanął na wysokości zadania. Jednak szybko się okazało, że musiał za swoją odwagę zapłacić bardzo wysoką cenę...

Nie wiedziałam, co powiedzieć, gdy usłyszałam diagnozę

Obawy lekarza okazały się słuszne. Okolice kręgosłupa to wyjątkowo niebezpieczna strefa. Nogi Piotra zostały sparaliżowane... Nie mógł chodzić.
-To wcale nie znaczy, że tak już będzie zawsze – wyjaśniał lekarz.
Siedziałam przy łóżku Piotra, starając się powstrzymać łzy, a mój ukochany po pierwszych słowach doktora odwrócił głowę do ściany.
– Paraliż może ustąpić. Trzeba tylko trochę czasu i wysiłku – tłumaczył łagodnie. – Panie Piotrze? – spytał w końcu, bo nie wiadomo było, czy on śpi, czy słucha...
Nie usłyszał jednak od Piotra ani słowa. Ja zresztą też. Ale starałam się go zrozumieć, przecież taka informacja może spowodować szok. Sama również nie wiedziałam, co powiedzieć. Siedziałam więc z nim po prostu i czekałam.

– Idź do domu, Wiola – w końcu Piotrek się odezwał.
Nadal z głową odwróconą do ściany. Nawet na mnie nie spojrzał.
– Moje miejsce jest przy tobie – stwierdziłam stanowczo.
– Nie pleć głupstw – zniecierpliwił się. – Co to da?
– O czym ty mówisz? – przestarszyłam się.
– Nie trać czasu na siedzenie w szpitalu. To bez sensu – szepnął słabo.
– W porządku – zgodziłam się po chwili namysłu. – Masz rację. Jest jeszcze wiele spraw do załatwienia przed ślubem. Teraz pójdę do restauracji, wezmę menu, wrócę i razem je przejrzymy, dobrze?
– Idź do domu – powtórzył.
W końcu dałam za wygraną. Wyszłam z sali. „Może po prostu potrzebuje czasu, żeby się otrząsnąć?”, zastanawiałam się. Ale planów nie chciałam zmieniać.

Nie rozumiałam słów lekarza

Postanowiłam nie rezygnować z załatwiania spraw związanych z weselem. Po drodze do domu wstąpiłam do pokoju lekarskiego.
– Dobrze, że pani przyszła – lekarz ucieszył się na mój widok. – Właśnie chciałem z panią porozmawiać.
– Bardzo martwię się o Piotra – wyznałam szczerze. – Naprawdę jest szansa, że będzie chodził?
– Jest, i to duża – odparł doktor. – Ale tak jak wcześniej powiedziałem, trzeba czasu i mnóstwo ćwiczeń. No i on musi tego chcieć. Państwo macie się pobrać? – spytał.
Pokiwałam głową.
Niech pani mu mówi o tym jak najwięcej. To powinno go zmobilizować. Żadna rehabilitacja nie pomoże, jeśli nie będzie wierzył w jej efekty – tłumaczył.
A ja zastanawiałam się, o czym on mówi. „Dlaczego niby Piotr miałby nie chcieć? To, że nie przyjął tej wiadomości z uśmiechem na twarzy, chyba jest zrozumiałe?”, rozmyślałam. „Ale weźmie się w garść i będzie chodził. Przecież go znam...”. Jednak wkrótce się okazało, że lekarz słusznie miał wątpliwości.

Wierzyłam, że Piotr będzie chodził

Zaczęło się od tego, że Piotr ignorował jakiekolwiek moje uwagi i pytania dotyczące ślubu. Najwyżej wzruszał ramionami.
– Nie interesuje cię to? – spytałam więc pewnego dnia, kiedy chciałam ustalać repertuar dla orkiestry.
– Przecież nie będę tańczył – burknął. – Chyba że weźmiesz mnie na ręce – zaśmiał się gorzko.
– Piotrek... – szepnęłam. – To wcale nie jest przesądzone. Poza tym i tak nie umiesz tańczyć, a ja kocham cię i bez pierwszego tanga – próbowałam żartować.
– Przestań! – syknął. – I zastanów się wreszcie, co ty wyprawiasz!
– Nie rozumiem... – pokręciłam głową.
– Naprawdę chcesz wyjść za mnie za mąż czy nakazuje ci tak zrobić litość? – spojrzał mi prosto w oczy chyba pierwszy raz od wypadku. – Hmm?
– Piotrek! – oburzyłam się. – Litość? – powtórzyłam. – Jak ty w ogóle możesz tak mówić? Ja jestem z ciebie dumna. Teraz jeszcze mocniej cię kocham i jestem jeszcze bardziej pewna, że lepszego mężczyzny nie mogłabym znaleźć. To, co zrobiłeś, było po prostu niesamowite! – zapewniałam go, bo nawet nie przyszło mi do głowy, że to, że chwilowo jest sparaliżowany, mogłoby stanowić jakąś przeszkodę.
Wierzyłam, że Piotr będzie chodził.
– To, co zrobiłem, było głupie! – poprawił mnie i zamknął oczy. – Wszystko przez to stracę. Wszystko... – szeptał.

Wszyscy po kolei dawali sobie spokój 

Mijały dni, a mój narzeczony coraz bardziej zamykał się w sobie. Nikomu też nie wierzył. Ani mi, że go kocham i chcę być z nim, ani lekarzom zapewniającym go, że będzie mógł chodzić, ani swojej rodzinie próbującej dodać mu otuchy. Konsekwentnie odmawiał rehabilitacji, nie zgodził się na rozmowę z psychologiem. Powtarzał tylko, że jego życie już się skończyło i żebyśmy zostawili go w spokoju. Pierwsi poddali się lekarze.
– Już nic nie możemy dla niego zrobić – powiedział jego doktor prowadzący. – Bez jego zgody oczywiście. Musimy wypisać go ze szpitala. Przykro mi...
Wtedy jeszcze raz postanowiłam namówić Piotra do ćwiczeń.
– Też dałaś się im oszukać? – syknął. – Przecież oni muszą tak mówić, mamić złudną nadzieją. Ale ze mną im tak łatwo nie pójdzie.
Przestawałam go poznawać. To już nie był mój Piotr. To był jakiś obcy facet, zgorzkniały, złośliwy i nieufny. Okazało się, że tak samo uważa jego matka.
– Ja już nie wiem, co z nim zrobić. Nie mam siły... – żaliła mi się. – Do niego nic nie dociera... I też się w końcu poddała.
Ale ja postanowiłam walczyć.

Byłam na skraju wytrzymałości...

Gdy mój narzeczony wrócił do domu, nadal byłam przy nim. Nawet gdy był dla mnie niemiły, nawet gdy całymi dniami się do mnie nie odzywał. Nawet po tym, co usłyszałam od niego pewnego dnia... To było w czasie mojego monologu o ślubie. Najpierw cały czas milczał.
– Wiola, proszę cię, zapomnij o tym – powiedział w pewnej chwili.
– Nie chcesz oczepin? – spytałam, bo myślałam, że wreszcie zareagował normalnie.
– Nie chcę oczepin... – odparł.
– W porządku, mnie właściwie też się te zabawy wcale nie podobają – zgodziłam się bez zastrzeżeń.
– Ani oczepin, ani niczego innego – dodał. – Wiola, żadnego ślubu ani wesela nie będzie. Zrozum to nareszcie. I nie mów mi, że ty chcesz. Bo to za mało. Muszą pragnąć tego obie strony. A ja nie mogę tego zrobić. Dla twojego własnego dobra. Nie pozwolę, żebyś związała się z kaleką. Zasługujesz na kogoś lepszego...
Najpierw się zaśmiałam. Ale on nie żartował. Naprawdę tak myślał. I nie docierało do niego, że w ten sposób mnie unieszczęśliwia.

Tego dnia spędziłam z nim tylko trzy godziny. Po tej rozmowie uciekłam. Płacząc w domu w poduszkę, obiecałam sobie, że już nigdy do niego nie wrócę. Też chciałam się poddać... Ale następnego dnia rano znowu byłam w jego domu, w jego pokoju, przy nim. Nie potrafiłam i nie chciałam przestać go kochać... Opowiadałam o jakichś błahych sprawach, oglądaliśmy razem telewizję, zjadłam z nim obiad. Chciałam mu dać do zrozumienia, że tak łatwo się mnie nie pozbędzie. Prowadziłam z nim pewnego rodzaju wojnę. Ale nie wiem, kto by wygrał, gdyby nie to wydarzenie...

Niespodziewany gość zmienił wszystko

Rodziców Piotra nie było wtedy w domu. W pewnej chwili ktoś zadzwonił do drzwi. Pobiegłam otworzyć. Na progu zobaczyłam kobietę z zawiniątkiem w rękach. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to becik.
– Czy tu mieszka pan Piotr Moskalski? – spytała niepewnie.
– Tak – potwierdziłam zdziwiona.
– Czy mogłabym z nim chwilę porozmawiać? – padło kolejne pytanie.
„Co tu jest grane?”, zastanawiałam się. Kobieta chyba zauważyła moją niepewną minę, ponieważ po chwili dodała.
– To mnie wtedy uratował...
W tym momencie wszystko zrozumiałam.
– Oczywiście, proszę bardzo – zaprosiłam ją do środka.
A potem zaprowadziłam ją do pokoju, w którym leżał Piotr.
– Ktoś do ciebie – powiedziałam, wskazując na kobietę.
Piotrek wyraźnie zmarszczył brwi, a potem lekko uniósł się na łóżku. Przestraszyłam się tego, co może się stać.
– Zostaw nas samych, dobrze? – poprosił.
Pokiwałam głową i poszłam do kuchni. Z niecierpliwością i niepokojem nasłuchiwałam, co dzieje się w pokoju. Długo trwało to spotkanie...

Gdzieś po godzinie drzwi się otworzyły. Wyszła z nich ta kobieta. Zapłakana... Ledwie wydusiła z siebie „do widzenia”. Pełna złych przeczuć zajrzałam do Piotrka.
– Wszystko w porządku? – spytałam.
– Tak – pokiwał głową.
I... Boże, on się uśmiechał! Pierwszy raz od bardzo dawna!
– Usiądź przy mnie – poprosił, a ja podeszłam do niego. – Pamiętasz, co powiedziałem ci w szpitalu? – zaczął, biorąc moją dłoń. – Że to, że broniłem tej kobiety, było głupie?
Pokiwałam głową. Doskonale pamiętałam naszą rozmowę...
– A wiesz, co tak naprawdę zrobiłem? Być może uratowałem życie nie tylko tej kobiecie, ale i jej córeczce. Urodziła ją dwa tygodnie później... Takie piękne dziecko! – westchnął. – Warto było... – dodał cicho.

Odzyskałam swojego narzeczonego

Nagle poczułam, jak znowu wstępuje we mnie nadzieja.
– Chciała mi podziękować, wcześniej nie mogła, bo też była w szpitalu. Tylko na innym oddziale – zaśmiał się. – I wiesz, co jeszcze? Poprosiła mnie, żebym został ojcem chrzestnym!
– I co? Zgodziłeś się?
– Nie mógłbym odmówić, nie temu dziecku... Boże, jakie to fantastyczne uczucie... – przymknął powieki.
Ale nagle jakby coś sobie przypomniał.
– Wiolu, odwołałaś ślub? – zapytał.
– Nie – przyznałam ze spuszczoną głową, bo w głębi serca ciągle jeszcze łudziłam się, że zmieni zdanie.
– Więc zrób to, proszę – szepnął.
– Piotr, przemyśl to...
– Nie mam nad czym myśleć – pokręcił głową. – Zatańczę z tobą to tango i przeniosę cię przez próg. Koniec dyskusji!
Na moment mnie zamurowało.
– To znaczy, że ty... że my... – jąkałam się.
– Jeśli się zgodzisz na ślub w maju... – spojrzał na mnie filuternie. – Bo wiesz, potrzebuję czasu na te wszystkie ćwiczenia... Sprawności nóg nie odzyskuje się w jeden dzień!
– Piotrek! – rzuciłam się mu w ramiona. – Nareszcie do mnie wróciłeś... – szeptałam bezgranicznie szczęśliwa.
– A w kwietniu chrzciny... – dodał. – Oj, kończą się wakacje, kończą – wzdychał. – To panny młode, to dzieci trzeba nosić...
Tak, to był mój Piotr. Udało mi się go odzyskać. Teraz już wiem, że wszystko będzie dobrze. Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych! Dla nas... 

 

 

Czytaj więcej