"Marek bardzo mi imponował swoimi manierami i troskliwością. Ceniłam w nim to, że szanuje ludzi bez względu na posiadany majątek. A jednak to wszystko były tylko pozory..." Anna, lat 24
Zastałam Marka? – w progu stała starsza, skromnie ubrana kobieta.
– Niestety, Marek wyjechał służbowo, nie będzie go do końca tygodnia...
Kobieta pokiwała głową.
– To ja... nie wiem, co teraz... – powiedziała.
– Niech pani wejdzie – zaproponowałam, bo zrobiło mi się jej żal. Nie wyglądała na tutejszą, raczej jakby przyjechała ze wsi. Nie wiedziałam, jaki ma interes do Marka, ale skoro przyjechała do niego, to czułam się zobowiązana, żeby jej jakoś pomóc.
– Przygotuję coś do picia i porozmawiamy – zaproponowałam.
Weszła do mieszkania i rozglądała się ciekawie.
– Ślicznie mieszkacie, nawet nie przypuszczałam, że Mareczkowi w mieście tak się dobrze powodzi – westchnęła.
– Pani jest kimś z dalszej rodziny? – zapytałam, bo zastanowiło mnie to zdrobnienie.
– Jestem jego matką.
Nie wierzyłam własnym uszom. Patrzyłam na tę kobietę i niczego nie rozumiałam.
– Matką? – powtórzyłam. – Tak, chciałam odwiedzić Mareczka, bo już strasznie długo się u mnie nie pokazywał. Miał teraz przyjechać, bo trzeba postawić pomnik ojcu... Nie mogłam się go doczekać. Myślałam, że zrobię mu niespodziankę...
Kobieta mówiła i wyciągała z torby wiejskie przysmaki, a ja siedziałam jak zaczarowana. Naprawdę była matką Marka, dobrą, dbającą o swojego syna i dlatego nie miałam odwagi powiedzieć jej, co słyszałam od mojego narzeczonego i dlaczego jestem tak zaskoczona jej obecnością.
Poznałam Marka dwa lata temu, kiedy zaczęłam pracować jako kelnerka w restauracji. Zatrudniłam się tam, żeby opłacić sobie szkołę i mieszkanie we Wrocławiu. Nie narzekałam – lokal był przyzwoity i spotykała się w nim na służbowych obiadach śmietanka finansowa miasta. Płacili nie najgorzej, a do tego jeszcze dostawałam dość duże napiwki. W pierwszym miesiącu spostrzegłam, że przygląda mi się młody, przystojny mężczyzna, który przychodził do lokalu prawie codziennie. Uśmiechał się do mnie, dowcipkował i dawał napiwki większe niż inni. Był bardzo miły, więc kiedy po jakimś czasie zaproponował mi pójście na kawę, nie odmówiłam. Zauroczył mnie opowieściami o krajach, które zwiedził i o ludziach, których znał osobiście. Zastanawiałam się, dlaczego taki mężczyzna zwrócił uwagę na skromną kelnerkę. Nie od razu dowiedziałam się, czym się zajmuje. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że Marek jest jednym z właścicieli lokalu. Chciałam skończyć tę znajomość.
– Jesteś wyjątkową kobietą – mówił. – Nie po to tak długo na ciebie czekałem, żeby teraz pozwolić nam się minąć tylko dlatego, że jesteś moją pracownicą.
– Ale ja nie potrafię pracować u ciebie i spotykać się z tobą – tłumaczyłam mu.
Nie przestaliśmy się widywać, po prostu Marek załatwił mi pracę w innym miejscu. Zostałam przyjęta do recepcji hotelu.
Z Markiem stopniowo łączyło mnie coraz więcej. Był dobry, opiekuńczy, miał nienaganne maniery – to mi imponowało. Podobało mi się w nim przede wszystkim, że nie jest zepsuty przez pieniądze. Szanował ludzi, bez względu na ich majątek i status społeczny. Za to go podziwiałam.
– Przecież człowieka nie ocenia się po tym, co posiada. Lubię luksus, bo mnie na niego stać, ale to nie znaczy, że inni są gorsi. Coraz bardziej go kochałam i kiedy zaproponował mi, żebyśmy razem zamieszkali, zgodziłam się. Początkowo nie mogłam się przyzwyczaić do domu Marka – wydawał mi się pałacem w porównaniu z kawalerką, którą wynajmowałam. Szybko jednak do niego przywykłam i zaczęłam o nim mówić tak jak Marek – „nasz dom”. Układało nam się świetnie, więc postanowiłam przedstawić Marka rodzicom. Nie chciałam, żeby myśleli, że to jakaś przelotna znajomość i bardzo potrzebowałam ich akceptacji. – Może odwiedzilibyśmy moich rodziców – powiedziałam któregoś razu, gdy robiliśmy plany na najbliższy weekend.
– A ja myślałem, że wybierzemy się w góry – Marek wydawał się być trochę rozczarowany.
– Pojedziemy w przyszłym tygodniu. Uważam, że nasze rodziny powinny się poznać.
– To znaczy ja mam poznać twoją rodzinę, tak? – zauważyłam w jego tonie coś dziwnego. Kiedy tylko pytałam go o rodzinę, robił się małomówny i zmieniał temat. Teraz też wyraźnie nie miał ochoty na tę rozmowę.
– Ja nie mam rodziców.
– Nie żyją? – dopytywałam się, bo chciałam to nareszcie wyjaśnić. Uważam, że bliscy sobie ludzie nie powinni mieć przed sobą tajemnic. Marek jednak nie zamierzał o tym rozmawiać. Zrobiło mi się przykro, bo zrozumiałam, że rzeczywiście nie ma już nikogo i pewnie dlatego nie chce o tym mówić.
Nie wracałam więcej do tematu, by nie robić mu przykrości. Pojechaliśmy do moich rodziców, zaprosiliśmy ich do siebie. Polubili Marka i on ich też, z zaręczyn cieszyliśmy się wszyscy.
– To niezwykle przyjemne, tak mieć do kogo jeździć – powiedział Marek któregoś razu. Wytłumaczyłam to sobie wtedy, że pewnie bardzo mu brakuje bliskich i jest zadowolony, że moi rodzice go zaakceptowali... Nawet nie podejrzewałam, jak daleko byłam wtedy od prawdy...
– Mareczek rzadko u mnie bywa – mówiła teraz do mnie jego matka. – Jest taki zapracowany. Tylko kartki przysyła. Ale przecież nic na to nie poradzi...
– A pani mieszka sama?
– Tak, mąż od dwóch lat nie żyje.
Ścisnęło mi się serce, bo wyobraziłam sobie matkę Marka samotnie oglądającą telewizor w czasie świąt. Myślała, że jej syn pracuje, a myśmy ostatnie Boże Narodzenie spędzili u moich rodziców, a sylwestra w górach.
– Po pogrzebie ojca obiecał, że niedługo przyjedzie i zleci robienie pomnika, ale pewnie nie miał czasu. No to przyjechałam sama, chociaż pewnie nie powinnam...
– Ale dlaczego? Bardzo dobrze, że pani przyjechała – zapewniłam ją. – Szkoda tylko, że nie wcześniej – rzeczywiście tego żałowałam, dowiedziałabym się, z kim chciałam się związać.
– Wcześniej? Po co? Ja tu tylko z konieczności. Przecież ja do was nie pasuję. Stara baba ze wsi do takich salonów...
– To dom pani syna...
– Ale nie mój. On ma już swoje życie, dziecko. Jednak matka czasem chciałaby zobaczyć, porozmawiać... – rozpłakała się. Ja prawie też.
Wzruszyła mnie ta prosta kobieta, ślepo kochająca swojego syna. Patrzyłam na nią i widziałam swoich rodziców. Nie byli ani wykształceni, ani specjalnie zamożni, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby się ich wstydzić. I to do tego stopnia, żeby udawać, że nie istnieją... Nie mogłam zrozumieć, jak to się stało, że Marek wyparł się własnej matki, on, który wszystkich szanował... Wiedziałam jedno, że to był zupełnie inny człowiek niż ten, którego znałam i z którym zamierzałam spędzić resztę życia.
Mama Marka nie chciała czekać na jego powrót, wyjechała tego samego dnia wieczorem, a ja zostałam sama ze swoimi myślami. Nie powiedziałam tej kobiecie, że jej syn udaje, że ona nie żyje, nie miałabym sumienia. Ale ja też nie potrafiłam o tym zapomnieć. Wszystkie moje uczucia do narzeczonego zniknęły, a ich miejsce zajęła pogarda dla człowieka, który wypiera się własnej rodziny tylko dlatego, że nie pasuje ona do wizerunku człowieka sukcesu.
Spakowałam swoje rzeczy i wyprowadziłam się, nie zostawiając nawet listu. Rodziców uprzedziłam, by nie kontaktowali Marka ze mną, jeżeli będzie mnie u nich szukał. Ale nawet im nie podałam prawdziwego powodu naszego rozstania. Myślę, że ze wstydu. Nie chcę się przyznać, jak bardzo pomyliłam się w ocenie człowieka. Z całej tej historii wyniosłam jednak jedną korzyść: wiem, że zanim komuś zaufam, to będę chciała wiedzieć wszystko o jego rodzinie, miejscu, z którego pochodzi. A Marek? Nie życzę mu źle, ale wierzę, że kiedyś zapłaci za to, co zrobił swojej matce.