"Siódmy rok, zero seksu, serca z lodu. Aż ktoś inny rozpalił mnie do granic..."
Fot. 123 RF

"Siódmy rok, zero seksu, serca z lodu. Aż ktoś inny rozpalił mnie do granic..."

Zależało nam na sobie, kochaliśmy się, potrafiliśmy okazywać sobie czułość: przytulać się, całować, trzymać za ręce… A potem szliśmy spać, odwróceni plecami do siebie. Brakowało mi naszej intymności sprzed lat. Nawet nie tej początkowej, szalonej, kiedy jedno dotknięcie czy dłuższe spojrzenie mogło sprowokować wybuch namiętności. Tęskniłam za nasyconą erotyzmem bliskością, gdy mieliśmy ochotę być obok siebie nago, dotykać się, widzieć, jak pożądanie między nami narasta… Iwona, 42 lata

Podobno trzeci i siódmy rok małżeństwa to najgorsze okresy dla związku. Czas, kiedy zdarzają się największe kryzysy, najbardziej zajadłe kłótnie, ciche dni i zdrady. Oczywiście, statystycznie. Kiedy zbliżała się nasza trzecia rocznica, myślałam z radością: uniknęliśmy tego, jesteśmy poza statystyką!

Czemu aż tak się cieszyłam? A może tak naprawdę obawiałam się rozpadu naszego stadła? Może już wtedy podświadomie wyczuwałam zagrożenie i mentalnie trzymałam kciuki za nasze małżeństwo, zaklinałam rzeczywistość, odczyniałam przeznaczenie…

Nie udało się.

Nadszedł siódmy rok, a wraz z nim nadciągnęły czarne chmury. Już się nie cieszyłam, teraz myślałam: co się odwlecze, to wróci i uderzy ze zdwojoną mocą. Kłóciliśmy się, nie mogliśmy dojść do porozumienia w żadnej ze spraw. Spieraliśmy się o błahostki niczym o priorytety. Konflikt o niepozmywane naczynia urastał do rangi argumentu rozwodowego. Nie chcieliśmy się jednak rozstawać, co byłoby chyba najprostszym rozwiązaniem, przekreślać tych wspólnych lat. Poza tym, w konfiguracji z inną osobą, w nowym związku, też musielibyśmy się starać, docierać, przechodzić małe i duże kryzysy. Postanowiliśmy więc zawalczyć.

Zamieniliśmy się w współlokatorów – bez seksu, bez namiętności

Sukces osiągnęliśmy niepełny. Nie miałam pojęcia, co się stało, ale tak ostygliśmy względem siebie, że seks mógłby dla nas nie istnieć. Zależało nam na sobie, kochaliśmy się, potrafiliśmy okazywać sobie czułość: przytulać się, całować, trzymać za ręce… A potem szliśmy spać, odwróceni plecami do siebie. Brakowało mi naszej intymności sprzed lat. Nawet nie tej początkowej, szalonej, kiedy jedno dotknięcie czy dłuższe spojrzenie mogło sprowokować wybuch namiętności. Tęskniłam za nasyconą erotyzmem bliskością, gdy mieliśmy ochotę być obok siebie nago, dotykać się, widzieć, jak pożądanie między nami narasta…

Terapeutka, do której chodziliśmy, radziła cierpliwość i wspólne ćwiczenia, nawet gdy nie mamy ochoty. Sugerowała zabawy w odgrywanie ról, spełnienie dotąd skrywanych fantazji. Próbowaliśmy, ale albo czuliśmy zażenowanie, albo parskaliśmy śmiechem.

Szalona rada przyjaciółki

Zwierzałam się przyjaciółce z naszych starań o ożywienie życia seksualnego i kiedyś zaskoczyła mnie pytaniem:

A nie myśleliście o otwartym związku? Wiesz, skoro próbowaliście już różnych rzeczy i nie działają…

Pojawia się odrobina adrenaliny, szczypta zazdrości i… podobno relacja nabiera ognia. Warunek: jasno określone zasady i zaufanie – do siebie samego i nawzajem.

Oboje uważaliśmy taką opcję za niestosowną, nie dla nas, a jednak przez kilka tygodni o niej myśleliśmy. Wahaliśmy się, mocowaliśmy z tą myślą i w końcu stwierdziliśmy, że spróbujemy. Co mieliśmy do stracenia? Zdawało nam się, że nic.

Moja pierwsza randka od lat – i od razu w hotelu

I tak, po raz pierwszy w życiu, mając czterdzieści dwa lata, zarejestrowałam się w aplikacji randkowej. Wrzuciłam zdjęcie, na którym nie bardzo było widać moją twarz, i napisałam prawdę: mężatka po czterdziestce, szuka urozmaicenia. Nie spodziewałam się wiele.

Dlatego zaskoczyła mnie moja własna popularność. Pisali do mnie różni faceci – w tym sporo młodszych. W końcu wybrałam Eryka, 38 lat. Ze zdjęcia patrzył na mnie melancholijnym wzrokiem zza okularów.

Spotkaliśmy się w hotelu. W sypialni zdjął okulary, potem koszulę. Miał ciało pływaka – umięśnione, a jednak szczupłe. To było coś niesamowitego. Zupełnie inne niż małżeński seks – dużo bardziej ekscytujące, chwilami nieporadne, ale elektryzujące.

Otwarty związek obnażył prawdę: nie pasujemy do siebie

Mój mąż tego samego dnia też umówił się na sex-randkę. Po powrocie nie wymienialiśmy wrażeń, tylko rzuciliśmy się na siebie. Podniecało nas, że właśnie wracamy od kogoś innego, że jeszcze mamy na skórze obcy zapach. To było dziwne, nienormalne, ale działało.

Przez kolejne tygodnie kontynuowaliśmy tę „terapię”. Ja zawsze z Erykiem – bo był czuły, uważny, komplementował mnie i sprawiał, że czułam się jak królowa.

Niestety, wbrew założeniom, otwarcie małżeństwa nie uleczyło naszego pożycia. Początkowe emocje minęły, wróciła rutyna. W łóżku znów tylko spaliśmy. Po emocje chodziliśmy gdzie indziej.

Zajrzałam do telefonu męża. Miał aplikację pełną rozmów z młodymi dziewczynami. Okazało się, że specjalizował się w studentkach. Wtedy dotarło do mnie, że nie mamy szans. On wolał żądzę i młodość. Ja – czułość i porozumienie.

Otwarcie związku, zamiast nas uratować, pokazało, że kompletnie do siebie nie pasujemy. Teraz jesteśmy na etapie szykowania dokumentów rozwodowych.

A Eryk wciąż dzwoni…

 

Czytaj więcej