"Jednego dnia miałem rodzinę – żonę, dziecko, a drugiego już nie. Jak tylko odkryłem, że Helena ma romans, od razu się spakowała, zabrała Jasia, naszego pięcioletniego synka, i wyprowadziła się do tego podejrzanego typa… Moje dziecko od tamtej pory mieszkało w strasznych warunkach, wśród patologii! Był zaniedbany, zamknął się w sobie, aż w końcu zobaczyłem ślady przemocy. Musiałem wyrwać syna z rąk jego matki, ale to nie było proste...!" Marek, 32 lata
Gdy żona zaczęła mnie zdradzać, postawiłem na niej krzyżyk. Ale bez Jasia było mi bardzo źle. Wracałem po pracy do pustego mieszkania, gdzie jeszcze do niedawna z każdego kąta słychać było jego śmiech i tupanie nóżek po podłodze… Na szczęście mogłem widywać Jasia w weekendy.
Na pierwsze spotkanie poszedłem z bijącym sercem. Kamienica, w której teraz mieszkał, była zapuszczona. Drzwi (z dykty!) otworzyła Helena. Nie wpuściła mnie za próg, ale w nozdrza uderzył mnie zapach stęchlizny, potu, brudu… W mieszkaniu było całkiem ciemno.
– Mogłabyś tu trochę wywietrzyć – burknąłem. – Dzieciaka trzymać w takich warunkach!
Porwałem Jasia w objęcia i zacząłem całować, ale on był smutny, wcale się nie cieszył! Zabrałem go na plac zabaw, na lody, a potem do mnie. Niewiele mówił, był jakiś nieswój. „Musi być zestresowany całą sytuacją”, smuciłem się.
Odwiozłem Jasia do mamy. Zaproponowałem jej, że może wezmę go do siebie na dłużej, ale nie chciała o tym słyszeć.
– To także moje dziecko. Mam do niego takie same prawa jak ty – powiedziałem groźnie.
– I módl się, żebyś ich nie stracił, gdy spotkamy się w sądzie – syknęła.
Moje życie stało się przerażająco smutne. Cały tydzień czekałem tylko na dzień, w którym będę mógł zobaczyć Jasia. Wymyślałem różne atrakcje na weekend, ale on był coraz bardziej apatyczny. Tulił się do mnie, ale ani gadać za bardzo nie chciał, ani się bawić…
– Tatusiu, kiedy w końcu wrócimy do domku? – powiedział pewnego razu, a mnie aż się serce ścisnęło.
– Nie wiem, kochanie…
– Ja nie chcę tam mieszkać. Nie lubię wujka Damiana…
Zauważyłem, że Jaś jest brudny, ma za ciasne, wpijające się w ciałko majteczki. Gdy zwróciłem uwagę Helenie, znów postraszyła mnie sądem.
– Tak? Zobaczymy w takim razie, kto wygra. Bo zrobię wszystko, żeby Jaś był ze mną! – zdenerwowałem się.
Od razu poszedłem do prawnika, ale on stwierdził, że zaplamiona koszulka i ciasne majteczki to za mało, żeby sąd przyznał opiekę nad dzieckiem ojcu.
– Wie pan, matka to jednak matka – westchnął.
Kiedyś, gdy przyszedłem w sobotę po Jasia, nikt mi nie otworzył. Dzwoniłem i dzwoniłem, ale drzwi były zamknięte na głucho. W końcu zrozpaczony zacząłem walić pięściami w drzwi. Otworzyły się w końcu, ale u sąsiada obok.
– Co pan tak wali i wali! – powiedział staruszek.
– Bo nikt nie otwiera!
– Bo i nie ma tam nikogo – burknął. – Wczoraj się wyprowadzili.
– O matko! – zdenerwowałem się. – Gdzie?
– A bo ja tam wiem, gdzie? Taka patologia, panie! Pili na okrągło, mieszkanie zasyfili! W końcu właściciel im wymówił. I całe szczęście! – Staruszek schował się w swoim mieszkaniu.
Byłem bezradny. Nie wiedziałem, co robić. Chyba pójść na policję? No bo to prawie jak porwanie…
Nim doszedłem na komisariat, dostałem SMS-a od Heleny. Podała mi nowy adres i ponagliła, żebym był szybciej, bo ona musi wyjść!
Tym razem wpakowałem się do środka, żeby zobaczyć, w jakich warunkach będzie mieszkał mój syn. Były to dwa małe brudne pokoiki, z grzybem na ścianie, z ubikacją na korytarzu. W środku mieszkali jacyś starsi ludzie.
– Kto to? – syknąłem do Heleny.
– Rodzice Damiana. To ich mieszkanie – odparła.
– Jak się dowiem, że pijesz przy dziecku, to zobaczysz! Odbiorę ci go! – powiedziałem przez ściśnięte gardło.
– Nie mogę pić. – Uśmiechnęła się. – Jestem w ciąży.
– Och! – Miałem ochotę rwać sobie włosy z głowy.
Wziąłem Jasia za rączkę i czym prędzej go stamtąd zabrałem. „Nie oddam go jej!”, postanowiłem.
– Proszę nie robić głupstw! – przestrzegł mnie mój prawnik. – Pogorszy pan swoją sytuację. Na razie niech dziecko będzie u matki.
Zawiozłem go więc z powrotem, choć chciało mi się wyć.
Tymczasem Jaś poszedł do szkoły. A w sądzie toczyła się nasza sprawa rozwodowa. Moja sytuacja nie wyglądała dobrze. Nie miałem żadnych dowodów na to, że Helena z Damianem piją, a wezwani na świadka sąsiedzi mówili tylko:
– Ja tam nie wiem, ja tam nic nie widziałem…
Helena pilnowała teraz, by Jaś był czysty i zadbany. A że stał się zamknięty w sobie? Że kompletnie nie radził sobie w szkole? Że był cichy i niemal się nie odzywał?
– Wie pan, dzieci są różne – mówiła psycholog sądowa. – Jedne spokojne, drugie łobuziaki; jedne zdolne, drugie mniej…
– Ale Jaś przedtem był inny! W przedszkolu świetnie sobie radził, był radosny, gadatliwy, pełen energii, uzdolniony matematycznie! – przekonywałem.
– A tego, proszę pana, to ja nie wiem, jaki był. Dzieci się zmieniają – odparła kobieta.
Poszedłem z Jasiem do poradni pedagogicznej. Tam stwierdzono, że jest zdolny, ale ma problemy emocjonalne.
– A to, co to jest? – Pani pedagog wzięła Jasia za rączkę.
Były na niej otarcia i dziwne strupki.
– Może się przewrócił czy coś… – Podrapałem się po głowie. – Jak to dziecko.
– Nie chciał mi powiedzieć, skąd to ma. Proszę obserwować syna – szepnęła mi na ucho.
Mnie też nie powiedział. Zaniepokoiłem się i na kolejnych spotkaniach oglądałem uważniej jego ciało. Na rękach, ramionach, łydkach, pojawiały się u niego krwiaki, otarcia, ugryzienia, na głowie sińce! „Jakiż byłem głupi! Jak mogłem do tej pory tego nie zauważyć?!”, wyrzucałem sobie. Nie miałem wątpliwości – dziecko było maltretowane. Załamany, powiadomiłem prawnika.
– O! Dobra nasza! – ucieszył się. – Jeśli to prawda, wygraną mamy w kieszeni. – Trzeba by tylko zrobić obdukcję…
Lekarz stwierdził, że rany nie pochodzą od osób trzecich!
– Niech pan spojrzy. – Pokazał mi krwawe ślady na rączce dziecka. – Pokaż ząbki – zwrócił się do Jasia. – Wygląda na to, że syn pogryzł się sam.
– Jak to? – wyjąkałem zdumiony.
– Samookalecza się. Niektóre dzieci tak robią. Z różnych powodów. Na przykład pod wpływem stresu. Uderzają głową o ścianę, gryzą się, ranią ostrymi narzędziami…
– Ale to przecież boli! – nie rozumiałem.
– Podczas silnych urazów mózg wydziela substancje łagodzące ból, działają jak narkotyk, mogą powodować uczucie przyjemności, a nawet uzależnienie. Zadając sobie cierpienie fizyczne, dziecko łagodzi cierpienie psychiczne, takie właśnie jak silny stres… – wyjaśnił lekarz.
„Biedny Jaś! Jak bardzo musi być nieszczęśliwy! Jak bardzo jest mu źle!”, rozpaczałem.
– Ale już niedługo, synku. Tatuś zrobi wszystko, byś był szczęśliwy – ocierałem łzy, wstydząc się przed Jasiem chwili słabości.
Miałem w rękach silny argument za tym, że Jaś powinien być ze mną, a nie z Heleną. I udało mi się wygrać sprawę. Sąd, kierując się dobrem dziecka, mnie powierzył pełnię władzy nad nim. Helena zachowała ograniczone prawa rodzicielskie.
Do dziś próbuję naprawić to, co w ciągu półtora roku zepsuła żona. Chodzimy z Jasiem na terapię, staram się też dać mu jak najwięcej miłości i poczucia bezpieczeństwa. Efekty już są. Jaś coraz częściej się uśmiecha, lepiej się uczy, zaczął nawiązywać w szkole przyjaźnie… Szczęście znów zagościło w naszym domu…