Zimowe wyprzedaże ruszyły. Sklepy kuszą obniżkami cen towarów, a my tracimy głowę. W przekonaniu, że łapiemy okazję i oszczędzamy, przepuszczamy pieniądze i przynosimy do domu rzeczy, które okazują się nam niepotrzebne i lądują w kącie. Jak w tym szaleństwie zachować rozsądek i nie wpaść w zakupowe pułapki?
Badania Santander Consumer Banku pokazują, że z zakupowych okazji zamierza skorzystać co trzeci Polak. Obiektem polowań najczęściej są: ubrania, zabawki, kosmetyki, elektronika, sprzęt AGD. Sprzedawcy do opróżnienia półek wykorzystują wiele mechanizmów psychologicznych. Marketingowcy je znają, a my nie zawsze jesteśmy ich świadomi i dlatego dajemy się złapać w przecenowe pułapki. Czas je poznać, by machina promocji nie zdrenowała naszych portfeli i nie wzbudziła w nas poczucia winy, że tyle przepuściliśmy na zakupach.
Psychologowie posługują się terminem społeczny dowód słuszności. Skoro inni ludzie tłumnie ruszają do sklepów na wyprzedaże, a reklamy wręcz krzyczą o cenowych okazjach to znaczy, że ma to sens. W takim myśleniu działamy na skróty. Zamiast przeanalizować, czy faktycznie dana rzecz jest nam potrzebna i czy się podoba, kierujemy się zachowaniem innych i je naśladujemy. A gdy dodatkowo koleżanka powie nam: „Kupiłam modną kurtkę za połowę ceny”, to bez głębszego zastanowienia my też biegniemy po nią do sklepu.
Wyjątkowo pragniemy tego, czego jest mało i może nam zabraknąć. Myślimy – „skoro te buty są w tak okazyjnych cenach, to zapewne wszyscy się na nie rzucą i dla nas nie starczy”. Nagle produkt staje się superatrakcyjny. Ten mechanizm to z kolei zwana przez psychologów reguła niedostępności Sprzedawcy podsycają ją hasłami „ostatnie sztuki”, „limitowana oferta”, „jeszcze tylko przez tydzień”. Jeśli więc coś ma szybko się rozejść, to lepiej jak najszybciej to kupić. Dopiero potem przychodzi refleksja – czy faktycznie było warto?
Jesteśmy istotą biologiczną i kierują nami także pierwotne instynkty. Nieprzypadkowo do języka weszło wyrażenie „polowanie na promocje”. To atawistyczna, zwierzęca potrzeba zdobycia, która uruchamia się w nas w okresie wyprzedaży. Jak oszalałe ruszamy w pędzie za swoją ofiarą. Oczywiście – jakie polowanie, taka ofiara. Przestrzenią jest dla nas sklep, a pożądanym łupem – buty, mikser czy torebka. Instynkt jednak pozostaje ten sam.
Gdy tylko poczujemy satysfakcję - a raczej poczujemy, skoro, udało nam się kupić markową walizkę za pół ceny – znów ruszamy na zakupowe łowy. Tu z kolei działa prawo efektu, czyli, im coś daje nam większą satysfakcję, tym rośnie prawdopodobieństwo, że to powtórzymy. I tak nakręca się spirala naszych ponadplanowych wydatków.
Od miesięcy doświadczamy skutków galopującej inflacji. Liczymy każdy grosz, oszczędzamy, zamartwiamy się. Ale przecież też chcemy mieć coś z życia! Pragniemy zrobić sobie przyjemność, a zakupy to najprostsza droga, by poczuć się lepiej. Dajemy się na nie skusić o tyle łatwiej, że ceny na wyprzedażach spadają. Przyjmujemy to jako rodzaj rozgrzeszenia. Kupujemy, bo wszystko kosztuje przecież mniej! Robiąc zakupy po niższych cenach, jesteśmy wręcz dumni, że zachowujemy się tak racjonalnie i jesteśmy tacy zaradni.
Po zakupowej euforii może przyjść dyskomfort. Prof. Alicja Grochowska, psycholog biznesu z Uniwersytetu SWPS w Poznaniu przestrzega przed pułapką niskich cen i związanych z tym dysonansem pozakupowym. To stan frustracji, który pojawia się, gdy dokonaliśmy wiele drobnych zakupów i w efekcie wydaliśmy dużo. Do tego może dochodzić dotkliwa świadomość, że oprócz sporych wydatków nabyliśmy rzeczy kompletnie zbędne.