Rozstanie z mężem miało być łatwe. Przecież od dawna nie kochałam Błażeja i miałam go serdecznie dość!
Fot. 123RF

Rozstanie z mężem miało być łatwe. Przecież od dawna nie kochałam Błażeja i miałam go serdecznie dość!

"Życie z Błażejem stawało się nie do zniesienia. Od dziesięciu lat mu matkowałam, musiałam go we wszystkim wyręczać, a na dodatek utrzymywać cały dom. W końcu zabawa się skończyła. Chciałam rozwodu, ale nie przypuszczałam, że to będzie tak bolało..." Aldona, 32 lata

Patrzyłam na Błażeja i wy­­chodziłam z siebie. Jak mo­żna siedzieć w domu cały dzień i nawet nie umyć naczyń?

Mój mąż był jak duże dziecko 

– Na litość boską, ile ty masz lat?! – wpadłam we wściekłość, kiedy oka­zało się, że nie zrobił absolutnie nic.
– Łóżka nie pościeliłeś, nie scho­wałeś po śniadaniu jedzenia do lo­dówki, nie wyjąłeś mięsa z zamra­żalnika… – wyliczałam. – Z czego ja teraz zrobię obiad?
– Szkicowałem – odparł, ziewając przeciągle.
– A ja w tym czasie pracowałam! – krzyknęłam. – Dziesięć godzin! Na twój papier i ołówki, blejtramy, kleje i far­by, i na wszystkie dodatki: prąd, telefony, czynsz, angielski, jedzenie!
– Dobra, zaraz posprzątam – popatrzył na mnie wzrokiem męczennika.
– Ty zawsze robisz coś „zaraz”, tak jest od lat. To twoje ulubione słowo pasujące do wszystkiego. Tylko że ja mam już dość, rozumiesz? – pró­bowałam mówić rzeczowo.
– Gdzie jest płyn do naczyń? – za­pytał, jakby mieszkał tu od wczoraj.
– Tam, gdzie zawsze – odparłam obojętnie, włożyłam płaszcz i wysz­łam.
„Co dzień jest tylko gorzej”, myś­lałam. „Ten facet ma przecież trzy­dzieści cztery lata, a zachowuje się tak, jakby był dzieckiem. I to najmłodszym!”
Sięgnęłam po telefon.
– Cześć, synku, gdzie jesteś? – spytałam. – Idziemy na pizzę?
– Cześć, mamo – sapał. – No jasne, że idziemy, a co, nie jemy w domu?
– Nie, jestem zmęczona, a tato… – ugryzłam się w język. – Za piętnaście minut przed pizzerią na Orze­chowej?
– Dobra, do zo.

Decyzja o rozwodzie dojrzewała we mnie od lat

Miałam wystarczająco dużo czasu na to, żeby się zastanowić. Nad swoim małżeństwem, dziesięcioletnią pracą na etacie żony, siostry miłosierdzia i sponsora, nad przyszłością Łukasza. Ile godzin spędziłam na takich rozmyślaniach tylko w tym roku? Dziesiątki. Ile godzin zmarnowałam na użeraniu się z Błażejem? Decyzja o rozwodzie dojrzewała w mojej głowie od lat. Życie z Błażejem, matkowanie mu, wyręczanie go we wszystkim stawało się nie do zniesienia. Samej byłoby mi łatwiej.
– Nie zamawiamy nic dla taty? – zapytał z troską Łukasz.
– Tym razem nie – postanowiłam. – Ma sobie coś ugotować.

Nie płacił, więc powiedziałam, że ma się wyprowadzić 

Zjedliśmy pizzę i wróciliśmy do domu. „Cholera”, zaklęłam, kiedy zobaczyłam przypaloną patelnię w zlewie i nadal nieposłane łóżko.
– Zrób w końcu coś porządnie, słyszysz?! – nie kryłam irytacji. – Jeśli w ogóle coś umiesz.
– Czego się znowu wściekasz? – oburzony, przerwał rysowanie. – Ciągle jesteś z czegoś niezadowolona.
– Bo mam powody, i to ty mi je dajesz! – ryknęłam. – Chcesz zobaczyć rachunki do zapłacenia? W ogóle, czy ty wiesz, co to są rachunki do zapłacenia? Nie, nie wiesz, bo to ja je opłacam. Od lat, odkąd zostaliśmy małżeństwem. Ja, rozumiesz? Bo ty albo cierpisz na brak weny, albo właśnie tworzysz, albo wracasz z superwystawy, tylko znowu niestety nie swojej, albo właśnie masz sprzedać obraz jakiemuś prywatnemu kolekcjonerowi… – mówiłam jak katarynka.
– Obiecałeś, że w tym miesiącu zarobisz chociaż na czynsz i co? Gdzie są te pieniądze?
– Będą – odparł.
– Nie kłam – wycedziłam przez zęby. – Nie będą. Ani w tym miesiącu, ani w przyszłym. Chcę, żebyś się wyprowadził. Do końca tygodnia.
To nie była nasza pierwsza tego typu rozmowa, dlatego Błażej popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem.
– Najpóźniej w sobotę – dodałam już bez emocji.
Dopiero teraz zauważyłam, że Łukasz stoi w uchylonych drzwiach i wszystko słyszy. Kiedy spojrzałam na niego, wycofał się do swojego pokoju. Rano nie odzywał się do mnie.
Gdy wróciłam z pracy, przywitała mnie głucha cisza i… porządek. Zwłaszcza tego drugiego się nie spodziewałam. Okazało się jednak, że porządek zrobił Łukasz, nie Błażej.
– Wiem że nie chcesz, żeby tata się wyprowadził, ale to konieczność – tłumaczyłam mu później.
– Może gdy zacznie pracować, coś się zmieni i znowu zamieszkamy razem…

Zabawa się skończyła...

W piątek wieczorem zawiozłam syna do babci na weekend. Nie chciałam, żeby rozczulał się nad wyprowadzającym się ojcem. W sobotę rano Błażej próbował mnie skruszyć dobrymi wspomnieniami. Bezskutecznie. Potem pękł. Płakał, że się sam nie utrzyma, że kocha mnie i Łukasza, że się zmieni… A potem bezczelnie poprosił mnie o pożyczkę. Zdębiałam.
– To koniec – oznajmiłam. – Zabawa się skończyła. Nie masz ani wstydu, ani ambicji. Jesteś… – nie dokończyłam. – Składam pozew o rozwód – zdecydowałam w jednej chwili. – I przygotuj się na to, że będziesz musiał płacić alimenty, więc weź się do roboty. A teraz wychodzę. Masz pół dnia, żeby się wynieść, zrozumiałeś?
Było mi obojętne, od kogo pożyczy. Chciałam jednego – wrócić do domu, w którym go nie będzie.

Zaczęłam pozbywać się niepotrzebnych rzeczy i wspomnień

Kiedy wróciłam, nie było ani Błażeja, ani jego rzeczy. Zabrałam się za porządki – jakbym natychmiast musiała uporządkować swoje życie. Sprzątałam, pakowałam, pozbywałam się niepotrzebnych rzeczy i… wspomnień. Z każdą minutą czułam się lżejsza.
– Mamo, to naprawdę nasz dom? – spytał Łukasz, gdy go odebrałam od babci. – Jakiś taki inny… Ile tu miejsca! A tato?... – zawahał się. – Jednak się wyprowadził?
– Tak – potwierdziłam. – Ale przyrzekam, że będziecie się spotykać. Gdzieś na mieście. I będziesz mógł do niego dzwonić. 

Zaskoczyło mnie, że nie czuję żadnych emocji

Byłam twarda. Przez trzy miesiące, aż do rozprawy rozwodowej. Na tydzień przed Błażej poprosił o spotkanie.
– Zastanów się jeszcze – prosił. – Kocham cię, kocham Łukasza… Znalazłem pracę… Mam nowe zlecenia… Nie chcę, żeby nasz syn wychowywał się beze mnie – mówił.
– Nie – powiedziałam sucho. – Gdybyś zmienił się jeszcze pół roku temu…
– A Łukasz? Jak to przeżyje? – spytał z przejęciem.
– Poradzi sobie – zapewniłam go. – To mądry i twardy chłopiec. Po mnie – dodałam nieco złośliwie. – I proszę cię o jedno: nie rób w sądzie przedstawienia. Chcę dostać rozwód już na pierwszej rozprawie. Szybko, bez wywlekania naszych brudów. Uznałam, że dalsza rozmowa będzie stratą czasu, więc pożegnałam się.
„Boże, jak to możliwe, że nic nie czuję?”, zastanawiałam się. „Żadnego żalu, żadnych rozterek…”

Na czas rozwodu mój pancerz stał się jeszcze twardszy

Patrzyłam na Błażeja jak na zupełnie obcego człowieka.
– Kocham cię nadal – powiedział Błażej w przerwie rozprawy. – I będę kochał.
– Nie utrudniaj – odparłam z kamienną twarzą. – Chcę tego rozwodu. I przestań już powtarzać w kółko to samo.
I dostałam rozwód, tak jak to sobie zaplanowałam; na pierwszej rozprawie, bez najmniejszego zawahania i ani jednej łzy.
„Pełen sukces”, pomyślałam. Ale miesiąc później zaczęło się ze mną dziać coś, czego zupełnie się nie spodziewałam...

W końcu pękłam i polały się łzy

Pojawiły się wspomnienia, te dobre. Z beztroskich plenerów malarskich, na które Błażej mnie kiedyś zabierał, zarwanych namiętnych nocy, romantycznych wyznań… Błażej miał jednak zalety, których nagle zaczęło mi brakować. Moja pedanteria stała się dla mnie samej nie do wytrzymania, mdliło mnie na widok nieskazitelnie czystych blatów w kuchni i lśnią­cych garnków. Czułam się jak w muzeum.
– Pozmywaj po sobie – instruowałam syna po kolacji. – Potem – powiedział. – Chcę obejrzeć mecz.
– Nie potem. Natychmiast! – warknęłam.
– No dobra, spoko – uspokajał mnie Łukasz. – Ale nic by się nie stało, gdybym… Dalej nie słuchałam. Wybuchłam płaczem. Wyszłam do sypialni i runęłam na łóżko. Wyłam w poduszkę.
Przed północą obudził mnie Łukasz.
– Mamo… Nic ci nie jest? – pogłaskał mnie po głowie. – Bo ja posprzątałem…
– Nic mi nie jest – odparłam. Ale to nie była prawda. Przez kolejny tydzień płakałam dzień w dzień. Nagle przypominałam sobie o czymś z odległej małżeńskiej przeszłości i wyłam. Byle drobiazg, a potrafił mnie po prostu rozwalić. Czułam kompletną pustkę. W dodatku Łukasz coraz bardziej tęsknił do ojca…
Męczyłam się tak pół roku. Potem, stopniowo, czułam się coraz lepiej. Myślałam, że rozwód to będzie zwykła urzędowa formalność, że podejdę do tego na luzie i bez emocji. Myliłam się... 

 

Czytaj więcej