"Pan Karol mieszkał w domku obok. Jego pogodne usposobienie, łagodność i poczucie humoru bardzo nas zbliżyły. Wszystko zmieniła jedna noc...". Małgorzata, 55 lat
Rozwiodłam się tuż po 55. urodzinach. Banalna sprawa. Mój mąż wszedł w kryzys wieku średniego w towarzystwie atrakcyjnej trzydziestolatki. Gdy się o tym dowiedziałam, coś we mnie pękło. Wyprowadziłam się kilka dni później. Do domku po mojej mamie. Przez lata wynajmowałam go przygodnym ludziom, ale od jakiegoś czasu stał pusty.
Znałam z widzenia sąsiadów, okolica była spokojna, wokół zieleń i cisza, a do tego blisko do centrum. Pomyślałam nawet, że być może ten mój mąż, drań, wyświadczył mi przysługę. Należało mi się trochę spokoju na starość.
– Pani Małgosiu, będzie tu pani dobrze. My tu wszyscy jak w rodzinie żyjemy – usłyszałam od sąsiadki z domu obok. – Jeśli będzie pani czegoś potrzebować, proszę się nie krępować – dodała.
– Ja i Miecio służymy pomocą.
– Bardzo dziękuję – uśmiechnęłam się. – Na razie daję sobie radę.
Wreszcie pani Elżbieta, widząc, że nie zamierzam jej zaprosić do środka, poddała się. Odetchnęłam z ulgą. Takich sąsiadów trzeba trzymać na dystans, inaczej na głowę wejdą. Inna sprawa była z panem Karolem. Ten od razu mnie ujął. Od pani Elżbiety dowiedziałam się, że niedawno się wprowadził, by zająć się chorą matką.
– Całuję rączki, sąsiadeczko! – zagadnął do mnie pierwszego dnia zza płotu. – Zimno dziś, szalikiem proszę się otulić! Siedziałam na ganku z kubkiem kawy i dyskretnie na niego zerkałam. Porządek miał w ogródku wzorowy. Z werwą grabił zeschłe liście. Potem zniknął na chwilę, a kiedy znów się pojawił, też z parującym kubkiem, uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
– Cały dzień człowiek czeka na tę chwilę z kawą.
– Żeby pan wiedział! – A jakby jeszcze do kogo zagadać było – westchnął.
– Ale pan przecież nie mieszka sam – zdziwiłam się.
– Opiekuję się mamą. Alzheimer. Ciężko patrzeć, jak człowieka starość dopada – powiedział ze smutkiem.
– A pani? Gdzie mąż? Dzieci? Bo na wnuki to chyba za wcześnie? – dopytywał się.
– Nie ma o czym gadać – machnęłam ręką, nie powiem, mile połechtana tą jego uwagą.
– Mąż to już przeszłość. A dzieci po świecie się rozjechały.
Gawędziliśmy do zmroku, aż skostniałam z zimna.
Okazało się, że mamy wiele wspólnego z panem Karolem. On też był rozwodnikiem i zaczynał wszystko od nowa. Wzruszyłam się, gdy tak ciepło mówił o swojej mamie. Widać było, że bardzo ją kocha i leży mu na sercu jej zdrowie. Brakowało mu towarzystwa, ale nie śmiał nikogo zapraszać do swojego życia. Był zajęty mamą. Dlatego, aby nie zwariować, sam czasem wybierał się do kina albo na spacer.
– Co zrobić, taki los – pożegnał się filozoficznie. – Trzeba cieszyć się z tego co jest, nie narzekać. Jutro, jak pani zechce, tę ławeczkę pani naprawię, bo ledwo się trzyma.
– Będzie mi bardzo miło.
I tak się zaprzyjaźniliśmy. Nie był nachalny. Najczęściej rozmawialiśmy przez płot, ale jego pogodne usposobienie, łagodność i poczucie humoru bardzo nas zbliżyły. Zawsze witał mnie tak samo radośnie:
– Całuję rączki, sąsiadeczko! Bardzo mi się to podobało... Dużo o sobie mówiliśmy, zwłaszcza gdy dzień chylił się ku końcowi i mieliśmy swoją chwilę na kawę. Ja o moim niewiernym mężu, on o żonie, która nie chciała reszty życia spędzić przy niedołężnej teściowej. Złapałam się na tym, że go wyglądam, że czekam na niego. Raz czy dwa zaprosiłam go do siebie, na ciasto. On przyniósł naleweczkę własnej roboty.
– Panie Karolu, jeśli potrzebowałby pan pomocy przy mamie, proszę dać znać – zaproponowałam.
– Nie ma takiej potrzeby – odparł niemal od razu. – Mama nie lubi obcych – dorzucił już łagodniej.
Tak więc nigdy u niego nie byłam i nie poznałam jego matki. Ale wtedy nie wydawało mi się to dziwne...
Czas mijał powoli. W miarę jak coraz większą sympatią darzyłam pana Karola, stosunki z pozostałymi sąsiadami stawały się nieco chłodniejsze. Nie był zbyt lubiany. Nie brał udziału w sąsiedzkich grillach, nikogo nie zapraszał do siebie. Rozumiałam to. Wszystko zmieniła jedna noc... Było już bardzo późno, gdy usłyszałam krzyki. Zerwałam się na równe nogi. Wyjrzałam na dwór. Było puściuteńko. Otulona swetrem wyszłam na ganek i nasłuchiwałam. Po chwili zorientowałam się, że hałas dobiega z domu pana Karola. Ktoś cierpiał. Ktoś wzywał pomocy. Podbiegłam do domu sąsiada i zapukałam. Nikt nie otwierał. Wykręciłam więc jego numer. Nikt nie odebrał telefonu. Na szczęście krzyki umilkły. Wróciłam do domu, ale nie mogłam zasnąć. Po jakim czasie znów usłyszałam wrzask. Natychmiast zadzwoniłam znowu. Tym razem pan Karol odebrał.
– To nic – usłyszałam jego głos. Wydawał się spięty.
– Mama miała zły sen. Zaraz zaśnie, przepraszam, że panią obudziła.
– Nie szkodzi – odparłam, choć coś mi tu nie pasowało. – Może powinien pan zadzwonić na pogotowie?
– Już wszystko dobrze – zapewnił stanowczo. – Dobranoc.
Kiedy nad ranem znów rozległ się krzyk, nie wytrzymałam. Wezwałam policję i pogotowie. A potem przyglądałam się zza firanek, jak w świetle wschodzącego słońca sanitariusze wyprowadzają starszą kobietę. Dzieliło nas kilkadziesiąt metrów, ale i tak z wrażenia oparłam się o ścianę. Drobna starowinka w poszarpanym ubraniu miała obandażowaną głowę i unieruchomioną rękę. Zaraz za nią policjanci wyprowadzili sąsiada. Szedł ze spuszczoną głową. Wrócił po kilku dniach. Nie zajrzał, nie zapukał. Ja także nie miałam ochoty na spotkanie. Wciąż słyszałam ten krzyk, wciąż przed oczami miałam to drobne, zmaltretowane ciało... Nie mogłam sobie wybaczyć, że byłam taka ślepa i taka głupia.
– Policjant, który nas przesłuchiwał, mówił, że pan Karol musiał dręczyć matkę od dawna – opowiadała pani Elżbieta. – Tym razem po prostu przeholował. Żona od niego uciekła, dzieci nie chcą mieć z nim nic wspólnego. Kto by pomyślał? Zawsze taki grzeczny...
Mówiła i mówiła, a ja byłam jej wdzięczna za tę paplaninę, bo zagłuszała moje wyrzuty sumienia i ten potworny krzyk, który do dziś nie daje mi spać po nocach...