"Mąż twierdził, że przejechał kurę, ale za to chyba nie trafia się do więzienia?!"
Fot. 123RF

"Mąż twierdził, że przejechał kurę, ale za to chyba nie trafia się do więzienia?!"

"Kiedy mąż wrócił do domu, zorientowałam się, że prowadził po pijanemu. Byłam wściekła i przerażona, tym bardziej, że na masce samochodu zobaczyłam wgniecenie i brunatne ślady. On jednak zapewniał mnie, że to krew kury, a ja odetchnęłam z ulgą. Tak bardzo chciałam mu wierzyć..." Aldona, 35 lat

Strasznie się denerwowałam, ponieważ mój mąż długo nie wracał do domu, a komórka nie odpowiadała. Był już późny wieczór. Z niepokojem chodziłam z kąta w kąt, zastanawiając się, co robić. Dzwonić po szpitalach? Na policję? Prosić sąsiada z samochodem i jechać go szukać? Coś musiało się wydarzyć, skoro do tej pory go nie ma i nie odbiera komórki!

Poczułam alkohol

W którymś momencie usłyszałam warkot samochodu i zobaczyłam światła, a po chwili usłyszałam, że ktoś parkuje pod naszymi oknami. Zwykle zostawiamy auto przed domem. Wyleciałam na dwór w chwili, kiedy parkował wóz.
– Jezus Maria, co się stało?! Gdzieś ty był?!
– Ty jeszcze nie śpisz? – odparł niewyraźnie. – Daj spokój! Nic się nie stało...
Zauważyłam, że zachowuje się jakoś dziwnie, lecz niczego nie podejrzewałam, dopóki nie wionął na mnie oddechem. Poczułam od niego alkohol.
– Piłeś?! I prowadziłeś?! – odezwałam się ze zgrozą. Wzruszył ramionami:
– Wielkie mi co, tylko piwo wypiłem po pracy – mruknął niecierpliwie. – Spotkanie miałem, biznesowe...
Nie patrzył mi w oczy. Ogarnęły mnie złe przeczucia. Kiedy jednak zatoczył się na moich oczach, wpadłam w panikę. Coś za szybko usiłował wepchnąć mnie do bramy. Dlatego, gdy jadł kolację, wyszłam przed dom i dokładnie obejrzałam samochód. Z przodu ujrzałam wgniecenie oraz... jakieś brunatne plamy na masce! Zawołałam męża, by przyszedł do samochodu.
– Co się stało? – spytałam z naciskiem. – To jest krew?!
– Czego się czepiasz?! – odepchnął mnie. – Tak, to jest krew. I co z tego?
Zaniemówiłam. Jakby mi ktoś kamień położył na piersi.
– Na litość boską, coś ty zrobił? Czyja to krew? Wciąż nie patrzył mi w oczy. – Gadaj natychmiast! – wrzasnęłam zduszonym głosem.
Dopadł mnie i potrząsnął za ramiona.
– Zamknij się, idiotko, chcesz ludzi pobudzić?! Wszyscy sąsiedzi muszą usłyszeć?! To jest krew kury, rozumiesz? Głupiej kury! Przejechałem kurę! Wleciała mi prosto pod koła, kiedy przejeżdżałem przez jakąś wiochę! I uderzyłem w słupek, kiedy usiłowałem ją wyminąć. Wystarczy ci?! Uwierzyłam mu. Może chciałam uwierzyć. Żal mi było nawet tej kury, lecz pocieszałam się myślą, że będąc kurą wolałabym chyba zginąć pod kołami, niż skończyć w rosole. Odetchnęłam z ulgą, uznawszy, że na szczęście i tak wszystko skończyło się dobrze. Mogło być gorzej. Wsiadł za kółko po pijanemu. Nawet jeśli nie był bardzo pijany, to jednak po alkoholu! Boże, mógł zginąć, zostać ranny! Uspokoiłam się w końcu.

Mogła żyć...

Następnego dnia do naszych drzwi zastukała policja. Patrzyłam w oszołomieniu, jak go zabierają, z osłupieniem odnotowując fakt, że nawet się nie broni, nie tłumaczy. Ani razu nie spojrzał w moją stronę.
– Ale o co tu chodzi?! – zapytałam w końcu tego policjanta, który wydał mi się najsympatyczniejszy. – Co się stało? Chodzi o tę kurę?! Miałam powiedzieć im też o wypitym przez męża alkoholu, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Policjant spojrzał na mnie jakby ze współczuciem.
– Pani mąż wczoraj wieczorem spowodował poważny wypadek – wyjaśnił.
– Tak, wiem, przejechał kurę – brnęłam, sama słysząc, jaką idiotkę z siebie robię.
– Kura? Zginął człowiek, proszę pani – przerwał mi litościwie młody policjant. – A konkretnie, osoba nieletnia. Pani mąż zbiegł z miejsca wypadku bez udzielenia pomocy. Radziłbym pani postarać się o adwokata dla męża. Zostawili mnie znieruchomiałą na środku podjazdu.
Rysiek, spojrzał na mnie tylko raz. Wydawało mi się, że... bardzo znacząco.
Szybko okazało się, że ofiarą mojego męża stała się powracająca z klubu nastolatka. Ryśka zarzuciło na zakręcie, nie zdołał zahamować i uderzył w nią z całej siły. I uciekł z miejsca wypadku. Szosa wydawała się pusta, był pewien, że nikt go nie zauważył. Wyłączył komórkę, żebym nie zawracała mu głowy. Dziewczynka jeszcze wtedy żyła. Gdyby wezwał pomoc, gdyby pogotowie przyjechało na czas, może żyłaby nadal... Rysiek zostawił mnóstwo śladów.

Mąż liczył, że mu pomogę

Rozprawa odbyła się szybko. Mąż powołał mnie na swojego świadka. Domyślałam się, że oczekuje ode mnie pomocy. Że mam próbować go wybielić. Może nie powiedzieć nic na temat alkoholu, może skłamać coś o wyrzutach sumienia, żalu, próbie reanimacji, zamiarze dobrowolnego zgłoszenia się na policję... W tym przypadku mogło chodzić już tylko o okoliczności łagodzące, bo jego wina była bezsporna. Chciałam go bronić. W myślach przygotowałam sobie zeznania, przywołałam argumenty. Naradziłam się z jego matką, która towarzyszyła mi na rozprawie. Jednak w korytarzu natknęłyśmy się na zapłakane małżeństwo w żałobie. Domyśliłam się, że są to rodzice zmarłej dziewczynki. Nie wiem, co mnie podkusiło. Podeszłam i złożyłam im kondolencje. Kobieta była blada, słaniała się na nogach. Jej mąż bardziej nad sobą panował.
– Proszę nas nie przepraszać – powiedział. – To nie wróci życia naszemu dziecku. Mieliśmy tylko ją jedną na świecie... Pierwszy raz w życiu puściliśmy ją wieczorem do klubu. Miała wrócić z koleżankami, ale one postanowiły zostać dłużej. A... a Kasia była posłusznym dzieckiem... Gdyby pani mąż zadzwonił po pogotowie! Leżała tam sama, ranna, w ciemności... Na pewno się bała. Może cierpiała, może czekała, aż jej ktoś pomoże? Wykrwawiła się na śmierć... Przeprosiłam i odeszłam.

Zeznałam całą prawdę

Gdy mnie wezwano, zeznałam całą prawdę. Niczego nie upiększając. Utwierdziło mnie w tej decyzji harde, bezwzględne spojrzenie męża. Miał nadzieję, że oto teraz jego małżonka przedstawi sądowi jego szlachetny wizerunek... A ja powiedziałam o jego reakcji, o kurze oraz jak się zachowywał i że czuć było od niego alkohol. Gdy skończyłam zeznawać, jego spojrzenie zmieniło się, stało się twarde i pełne nienawiści. Widać w nim było także niebotyczne zdumienie, strach i wściekłość. Co ja mówię: prawdziwą furię! Po wszystkim podeszłam do matki Ryśka, mojej teściowej.
– Przepraszam, mamo... – zaczęłam niepewnie. – Po prostu musiałam powiedzieć prawdę... I nawet nie o to mi chodzi, że spowodował ten straszny wypadek! Każdemu może się zdarzyć. Ale że siadł za kierownicę po pijanemu, i że... że zostawił tę dziewczynkę bez pomocy. Teściowa otarła łzę.
– Dobrze zrobiłaś, dziecko. Wiesz, to strasznie bolesne, odkryć nagle, że wychowało się takiego... takiego syna. Zasłużył sobie na więzienie... 

Czytaj więcej