"Chciałam być najlepszą babcią na świecie, a wyszło na to, że się młodym narzucam!"
Gdy urodził się Kubuś, kompletnie oszalałam na jego punkcie
Fot. Adobe Stock

"Chciałam być najlepszą babcią na świecie, a wyszło na to, że się młodym narzucam!"

"Pewnego dnia moja córka oświadczyła, że wyjeżdża z mężem i dzieckiem do jej teściów. Zaoferowałam, że pojadę z nimi. Nie wyobrażałam sobie pięciu dni bez Kubusia i wizyt u córki, ale Małgosia wyraźnie dała mi do zrozumienia, że… męczy ich moje towarzystwo. Było mi przykro, bo przecież ja chciałam tylko pomóc przy dziecku! Wtedy do akcji wkroczył mój mąż i przypomniał mi o jednej ważnej rzeczy..." Anita, 57 lat

Kiedy pierwszy raz przyszłam do szpitala, w którym moja jedyna córka właśnie urodziła swoje pierwsze dziecko, byłam tak szczęśliwa, że nawet nie potrafię tego opisać. Stałam nad łóżkiem i patrzyłam to na nią, to na małego, nie mogąc się nacieszyć tym, że powiększyła nam się rodzina.

Chciałam być najlepszą babcią na świecie

Kubuś, bo tak miał mieć na imię wnuczek, od razu mnie oczarował. Mały aniołek o długich rzęsach i policzkach tak kształtnych, że nie umiałam oderwać od niego wzroku. Chyba właśnie wtedy postanowiłam, że będę najlepszą babcią na świecie. Taką, jakiej ja sama nigdy nie miałam. Wzięłam chłopca w ramiona i tuliłam, czekając, aż córka się obudzi.
– Anitko, tylko nie za mocno – strofował mnie stojący za plecami mąż. – Zobacz, jaka to kruszyna.
– Ciii – fuknęłam na niego. – Co ty myślisz, że ja dziecka nigdy w rękach nie miałam? Małgosię nosiłam sama, jak ty wiecznie siedziałeś w pracy.
Andrzej zamilkł speszony. Kto jak kto, ale on przytulania dzieci nie powinien mnie uczyć!
Kiedy córka wróciła z Kubusiem do domu, przychodziłam do niej codziennie. Wiadomo, że przy dziecku jest masa roboty, a mąż Gosi często wyjeżdżał w delegacje, więc pomagałam, jak mogłam. W pierwszych miesiącach witałam córkę z rana, żegnałam koło obiadu i wieczorem, a czasem już późniejszym popołudniem znów ją odwiedzałam. Kubuś dosłownie rósł na moich oczach, a jak się wtulał! Jak lubił babcię! Byłam nim zachwycona.
– Mamo, jesteś kochana, że tak nam pomagasz… – powiedział któregoś dnia mój zięć. – Ale może czas, żebyś znalazła też chwilkę dla siebie?
Spojrzałam na niego z wyrzutem.
– Jacku, to miłe, że się o mnie troszczysz, jednak Kubuś jest całym moim światem i nic więcej się dla mnie nie liczy.
– Ale mamo… – próbował coś dodać, jednak mu przerwałam.
– Żadne ale, uwielbiam do was przychodzić, nie musisz się martwić, że mnie wykorzystujecie, ja sama chcę – wyjaśniłam, żeby go uspokoić, a później uśmiechnęłam się do zięcia promiennie.
– To ja może zrobię herbaty? – westchnął Jacek.
– Z przyjemnością się napiję – odparłam i z Kubusiem na rękach poszłam do drugiego pokoju. – Zmienimy pampersika, skarbie, tak? – Pogilgotałam małego pod szyjką, a on cudnie się do mnie uśmiechnął.
Ach, rozpływałam się, patrząc na maluszka i nawet nie wiem, kiedy zleciały kolejne miesiące. Czas przy dziecku mijał tak szybko!

Mój mąż nie był zbyt zadowolony

Kiedy wieczorami wracałam do domu, mąż patrzył na mnie kwaśno. A to nie pasowało mu, że kolacji nie ma, a to, że obiad z poprzedniego dnia, ciągle na coś narzekał. Dosłownie nie dawał mi żyć.
– Bo tylko siedzisz u nich i siedzisz, a o domu zapominasz! – wypalił wreszcie.
– Co proszę?! – zdziwiłam się. – Jestem na emeryturze i mam czas, więc mogę młodym pomóc. Ty za to pół dnia nic nie robisz, tylko oglądasz telewizję – żachnęłam się. – Nie chcę tracić życia na gapienie się z tobą na te głupoty!
– Co ty wygadujesz, Anita?! – obruszył się. – Siedzę przed telewizorem, bo nie mam co robić. Ty przecież całe dnie spędzasz z Kubusiem, a on ma już prawie pół roku! Może pozwolisz wreszcie rodzicom się nim zająć?
– Oni mnie potrzebują, a ty dzieckiem nie jesteś.
Założę się, że oni też mają cię już dosyć. Daj im wychować własne dziecko po swojemu! – podniósł głos.
– Ty mi się tutaj nie unoś! – obruszyłam się. – Masz jedną córkę i też powinieneś być u niej codziennie. Co z ciebie za ojciec?
– Chyba trochę przesadziłaś, nie uważasz?
– Nie. Ja cię nie będę niańczyć, kiedy mam ważniejsze rzeczy na głowie.
Pewnie pokłócilibyśmy się jeszcze bardziej, gdyby nie to, że akurat zadzwonił telefon. Popędziłam odebrać, bo po dzwonku rozpoznałam, że to Gosia...

Córka nie chciała mojej pomocy?!

– Cześć, mamuś, nie przeszkadzam? – spytała.
– Nie, nie, coś się stało? Przybiec do was?
– Nie!… – odpowiedziała szybko. – Wszystko jest dobrze, dzwonię tylko, żeby powiedzieć, że jutro jedziemy do rodziców Jacka na kilka dni, więc…
– Ależ oczywiście, nawet nie musisz pytać – rzuciłam, nie dosłuchawszy do końca. – Zajmę się Kubusiem z rozkoszą. Jedźcie i odpocznijcie sobie...
– Nie, nie, mamuś, nie o to mi chodzi – przerwała. – Zabieramy Kubusia, żeby poznał drugich dziadków i…
– Aaa… rozumiem. No dobrze, to pojadę z wami, jakby była potrzebna pomoc.
– Mamuś! – Córka się zdenerwowała. – Jedziemy sami, Jacek, dziecko i ja. Będziemy za cztery dni z powrotem.
– Jak to sami? A kto się Kubusiem zajmie? – oburzyłam się.
My, mamo, my. Pamiętasz, że jesteśmy jego rodzicami?
– Ty na mnie, Małgosiu, głos podnosisz czy mi się wydaje?
– Maaamo… – jęknęła córka. – Po prostu nie przychodź rano, bo wyjeżdżamy o świcie, a nie chcę, żebyś stała pod blokiem i marzła.
– Ale przecież ja się nawet z Kubusiem nie pożegnałam!
– Mamuś, on jeszcze nie mówi, nie musisz…
– Oj, mogłaś mnie uprzedzić wcześniej, zrobiłabym wam coś na drogę.
– Damy sobie radę, wracamy za kilka dni, buziaki, mamo! – powiedziała i szybko się rozłączyła.

Czy ja byłam nadgorliwa?

Jeszcze przez chwilę patrzyłam wstrząśnięta na ekran smartfona. Nie mogłam uwierzyć, że rodzona córka tak mnie potraktowała.
– Mówiłem ci… – odezwał się mąż. – Tylko ty nie chcesz słuchać. Pomoc jest dobra, ale nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.
– Ty mi tu przestań rzucać dyrdymałami z telewizji! – oburzyłam się.
– A ty się zastanów, czy nie mam racji – powiedział z powagą. – Naprawdę chciałabyś, żeby twoja mama zaraz po urodzeniu Małgosi spędzała w naszym domu po dziesięć godzin dziennie? No powiedz.
Otworzyłam usta i przez chwilę trzymałam je szeroko otwarte. Wreszcie zamknęłam.
– Pamiętasz jeszcze, jak wtedy ważna była dla nas każda chwila z dzieckiem? Nawet ja, gdy wracałem z pracy, chciałem sam ją poznawać, przewijać, bawić się z nią. A ty? – ciągnął. – Oddałabyś ją swojej albo mojej mamie na tyle czasu? Pomyśl, Anitko…
Nie odpowiedziałam mu wtedy, tylko poszłam do drugiego pokoju. Zamknęłam drzwi i sięgnęłam po książkę. Nie chciało mi się czytać, ale musiałam na czymś się skupić. Nie wyobrażałam sobie pięciu dni bez Kubusia i wizyt u córki, a Małgosia wyraźnie dała mi do zrozumienia, że… męczy ją moje towarzystwo. Było mi przykro, bo przecież ja chciałam tylko pomóc, a z drugiej strony wzięłam pod uwagę to, na co zwrócił mi uwagę mąż. No cóż, gdyby moja albo jego mama bywała u nas tyle czasu, co ja u Małgosi, to przysięgam, że albo zwariowałabym, albo uciekła razem z rodziną na drugi koniec Polski. Tak się zafiksowałam na dziecku i na swojej radości z przebywania z nim, że zapomniałam o tym, jak to jest być młodym małżeństwem. Przyszło mi do głowy, że może ja ich osaczyłam? Aż mnie ciarki przeszły, gdy to sobie uświadomiłam.

To był dla mnie przełomowy moment

Chyba wtedy przypomniałam sobie wszystkie filmy o strasznych teściowych i zaczęłam się zastanawiać, czy zięć już mnie tak właśnie nie postrzega? A córka przecież nawet słowem się wcześniej nie zająknęła, że planują wyjazd. Powiedziała mi w ostatniej chwili. Boże, miałam nadzieję, że ona się mnie nie boi? Czy ja byłam zbyt zaborcza?
Zaczęłam czytać książkę i starałam się odepchnąć od siebie wszystkie złe myśli.
Następnego dnia poszłam z mężem na spacer i zdziwiło mnie, że tak miło nam się rozmawia. Jakbym gdzieś po drodze zapomniała, że to przecież mój kochany mąż. Później wybraliśmy się do znajomych i następnego dnia na obiad. Od pół roku z nikim się nie spotykałam. Doczytałam książkę, zaczęłam kolejną, przesadziłam nawet kwiatki.
W dniu powrotu córki nie stałam u nich pod drzwiami. Nie zadzwoniłam też i nie pobiegłam następnego dnia. Zarezerwowałam za to dla mnie i męża weekendowy wyjazd nad morze i pojechaliśmy. Dopiero po powrocie zapowiedziałam się telefonicznie z wizytą i przyszłam w odwiedziny.
– Trochę się zapędziłam, córuś – powiedziałam od razu. – Obiecuję, że od dzisiaj będę was jako rodziców wspierać, ale nie w y p i e r a ć… – dodałam z naciskiem.
Gosia przytuliła mnie mocno i szepnęła na ucho, że bardzo mnie kocha.
Cieszę się, że się opamiętałam, zanim stałam się w domu córki i zięcia persona non grata. Kto wie, czy w końcu nie powiesiliby na drzwiach mojego zdjęcia z napisem: „Tej pani nie przyjmujemy”.

 

 

Czytaj więcej