"Moja teściowa jest beznadziejną babcią. Jak można tak traktować swoją wnuczkę?!"
Teściowa nigdy nie odnalazła się w roli babci, nawet, kiedy Ania już dorosła...
Fot. Adobe Stock

"Moja teściowa jest beznadziejną babcią. Jak można tak traktować swoją wnuczkę?!"

"Powiedzieć, że moja teściowa nie była zadowolona z bycia babcią, to nic nie powiedzieć. Od początku uważała, że jest za młoda na babcię i nigdy nie odnalazła się w tej roli. Od razu zapowiedziała, że nie będzie się zajmowała wnuczką, chociaż nikt od niej tego nie wymagał. Szybko się na mnie obraziła i przez pół roku nawet Ani nie odwiedziła. Potem było tylko gorzej... Jagoda, 43 lata

Moja mama była szczęśliwa, kiedy urodziła się Ania. Od razu do nas przyjechała na trzy tygodnie, żeby mi pomóc, a kiedy musiała odjechać, płakała, jakby stała się jakaś tragedia...
– Stała się. – Pociągnęła nosem, kiedy próbowałam ją pocieszyć. – Ledwie trzy tygodnie, co to jest? Nie zdążyłam się nią w ogóle nacieszyć. – Spojrzała w kierunku swojej nowo narodzonej wnuczki, która rozkosznie posapywała przez sen.
– Mamo, przyjedziemy do was w wakacje. Nacieszysz się nami – obiecałam.
– Przeklęte trzysta kilometrów – mruknęła. – Gdyby nie to, że mamy z ojcem jeszcze tyle lat do emerytury, to już bym tu szukała mieszkania. Jak ja zazdroszczę Grażynie… – westchnęła i wróciła do wpatrywania się w swoją wnusię.
Aż mnie zmroziło na dźwięk tego imienia. Powiedzieć, że moja teściowa nie była zadowolona z bycia babcią, to nic nie powiedzieć...

Teściowa traktowała wnuczkę jak dopust boży

– Jak to w ciąży? – zdziwiła się, kiedy oznajmiliśmy jej tę wiadomość. – Ja mam dopiero czterdzieści sześć lat. Mogliście jeszcze poczekać z tym babciowaniem – oznajmiła.
Myślałam, że żartuje. Spojrzałam na męża, ale minę miał poważną i już wiedziałam, że faktycznie jego matka nie jest uradowana.
– Na szczęście to nasze dziecko i nasza decyzja – odparowałam.
– Wasze, wasze – ocknęła się, kiedy teść delikatnie szturchnął ją łokciem. – Dlatego sami będziecie musieli sobie radzić. Ja nie pomogę. – Bezradnie rozłożyła ręce. – Mam pracę, klubik, dom na głowie. – Zrobiła gest sugerujący, że urabia się po łokcie.
Praca to było pół etatu w szkolnej bibliotece, a klubik to cotygodniowe spotkania z osiedlowymi plotkarami. Obowiązki to fryzjer, kosmetyczka i spacery po sklepach. O tak, teściowa lubiła dobrze wyglądać, a teść chyba lubił, jak nie ma jej w domu, więc płacił za jej wyjścia.
Mama odjechała cała we łzach, a teściowa nadal się nie pojawiała. Wpadła po kilku tygodniach w drodze z galerii. Nie zapowiedziała się, więc nie wyciszyłam domofonu. Efekt był taki, że dzwonek obudził Anię, której wyraźnie się to nie podobało. Dawała temu wyraz, ile sił w płucach.
– Tak myślałam, że u was to wieczne hałasy i rozgardiasz – palnęła.
– Byłoby cicho i czysto, gdybyś się zapowiedziała. Dzwonek obudził małą, a ja wzięłam się za prasowanie.
– No ale jak już jestem, napiłabym się kawy – rzuciła beztrosko, nie bacząc, że mam na rękach płaczącą córkę.
– Tam jest ekspres – oznajmiłam i wyszłam do sypialni, by ponownie utulić małą.

Mąż na szczęście był po mojej stronie

Zanim teściowa zdążyła poskarżyć się Wiktorowi, mąż znał już wersję wydarzeń ode mnie.
– Nawet wnuczki nie mogę odwiedzić – słyszałam, jak biadoli mu popołudniu do słuchawki.
– Po prostu się zapowiadaj, mamo – odpowiadał mój mąż.
Cieszyłam się, że mam go po swojej stronie. Żeby nieco ocieplić relacje staraliśmy się zapraszać rodziców męża na spacery czy obiady, ale nie korzystali z naszych ofert.
– W ten weekend? Och, mamy z Halinką wejściówkę do spa. Spacer? No nie dam rady, coś mnie w biodrze kłuje. Zrobiłaś pieczeń? Widzisz, a ja akurat rozpoczęłam dietę.
„Nie, to nie”, myślałam. Ja miałam czyste sumienie. Po niemal roku takich wymówek, teściowa też najwyraźniej chciała uspokoić swoje sumienie, więc w końcu zapowiedziała się z wizytą. Przyniosła nawet podarunki dla małej. Czekoladę z orzechami i sukienkę na rozmiar sto dziesięć. Zrobiłam nam kawę i połamałam przyniesioną tabliczkę.
– To dla Ani, nie dla nas – interweniowała.
– Ona ma jedenaście miesięcy i dwa zęby. – Sięgnęłam po kosteczkę i chrupnęłam orzeszkiem.
– To może chociaż przymierzysz jej sukienkę? – zasugerowała.
– Oczywiście – zgodziłam się. – Za około trzy lata, jak tylko urośnie do rozmiaru z metki – pokusiłam się o małą złośliwość.
Wieczorem mąż znów musiał słuchać, że odrzuciłam jej starania i pogardziłam prezentami dla wnuczki…

Nigdy nie zaopiekowała się Anią

Córa rosła jak na drożdżach. Była piękną dziewczynką z niebieskimi oczami i burzą ciemnych włosów. Grażyna lubiła zabierać ja na spotkania swojego „klubiku”. Na początku cieszyłam się, że zainteresowała się Anką, ale szybko zrozumiałam, że teściowa gra tylko dobrą babcię. Tak naprawdę chce się chwalić śliczną wnuczką. Miałam zainterweniować, ale młoda pierwsza odmówiła wyjść z teściową.
– Mamusiu, ja się tam nudzę się. Babcia gada z tymi paniami, a ja tylko siedzę. Krzyczy, kiedy się wiercę.
Teściowa trochę się dąsała, ale szybko jej przeszło. Po co jej wiercąca się pięciolatka na spotkaniach przy kawce? I choć moja mama nadal mieszkała daleko, a kontakt był ograniczony, to do niej i ojca mała lgnęła jak pszczoła do miodu. Kiedy tylko była okazja, jechaliśmy tam razem lub zostawialiśmy Anię na wakacje. Moja mama młodniała wtedy o dziesięć lat. Córka była zdrowym dzieckiem, rzadko chorowała. Kiedy się to zdarzało, umieliśmy z Wiktorem tak się pozamieniać w pracy, że zawsze któreś z nas mogło z nią zostać. Kilka razy pomogła moja mama. Teściowa nigdy nie wyszła z inicjatywą, a ja nie prosiłam. Jednak wtedy nie miałam się do kogo zwrócić. Zaczęło się niewinnie, od lekkiego osłabienia. Była troszkę bledsza i cichsza niż zazwyczaj.
– Zmęczona jestem. – Tę krótką wypowiedź zakończyła kaszlnięciem. Później było już coraz gorzej. Wysoka gorączka, ogromny ból mięśni i trudności w oddychaniu prowadziły do diagnozy: zapalanie płuc. Choć Ania miała już dwanaście lat, mowy nie było, by została sama w domu.
– Rety, przecież ja mam jutro prowadzić konferencję – panikowałam.
– Ja jadę na szkolenie. Kosztowało szefa majątek – denerwował się Wiktor.
Zadzwoniłam do mamy.
– Córcia, dla was wszystko, ale jutro w robocie zwala się nam na głowę kontrola, a ojciec sam leży z gorączką.
– Zadzwoń do matki – poleciłam mężowi. – Nie mamy wyjścia.
No nie wiem – zacmokała. – Opieka nad małym dzieckiem to jednak odpowiedzialność.
– Ona ma już dwanaście lat! – wtrąciłam się w rozmowę prowadzoną w trybie głośnomówiącym.
– No czyli jeszcze dziecko – nie ustępowała.
– Chodzi tylko o podanie antybiotyku na czas, mamo – mąż starał się zachować spokój.
– Jutro jest godzina biblioteczna, nie wiem, czy Halinka sobie sama poradzi. – Znowu cmoknięcie.
– Ja przyjdę – w rozmowę wtrącił się teść.
– Artur, ty sobie nie poradzisz – oponowała.
– Nie rób ze mnie…
Rozmowa została zakończona, a ja pierwszy raz słyszałam taką stanowczość w głosie ojca Wiktora.

Teściowa ma w nosie zainteresowania Ani i w ogóle jej nie zna

Ania szczęśliwie szybko i bez powikłań wróciła do zdrowia. Czas płynął i moi rodzice w końcu osiągnęli wiek emerytalny. Mama zachowywała się tak, jakby wygrała w totka. W miesiąc uwinęli się z przeprowadzką.
– W końcu z wnusią! – Nie mogła nacieszyć się moją córką.
Grażyna chyba poczuła ukłucie zazdrości, bo próbowała bardziej zainteresować się życiem Anki. Jednak ta relacja nie miała szans się rozwinąć, bowiem teściowa sabotowała sama siebie.
– Wiem, że lubisz czytać. – Pełna zadowolenia podarowała młodej książkę na imieniny.
– Dziękuję. Choć marzyłam o tym bestsellerze z fizyki. – Ania próbowała ukryć rozczarowanie na widok romansidła.
– Fizyka to nudy – ucięła Grażyna.
– Mówiłaś, wnusiu, że mogłybyśmy się kiedyś gdzieś wybrać – zagadnęła innym razem.
– Tak, w Centrum Nauki mają wystawę o… – Ania się rozpromieniła, ale teściowa zdawała się tego nie widzieć.
– Kupiłam nam już pobyt w spa – oznajmiła z dumą.
Córka skurczyła się jak przekłuty balonik
– Wyluzujesz się przed pierwszym etapem olimpiady. – Poklepałam ją pocieszająco.
Okazało się, że relaks się przydał, bo gładko przechodziła przez kolejne etapy konkursu i na osiemnaste urodziny sprawiła sobie stypendium na wymarzony kierunek. Było co świętować, więc wyprawiłam przyjęcie. Przyszli dziadkowie, chrzestni, bliższe wujostwo i moi kuzyni.
– Łańcuszek z literką A, super – podziękowała ciotce Jance.
– Kurs na prawko, rety! – Rzuciła się na szyję chrzestnym i kuzynom, bo prezent był składkowy.
– Moje pierwsze perfumy – jęknęła z radości na widok wymarzonego flakoniku i uścisnęła wujka Marka.
– Nowy smartfon, no nie wierzę. – Wycałowała moich rodziców.
Na koniec został prezent od teściów.
Kurs angielskiego. Od podstaw. – Córka potrzasnęła głową z niedowierzaniem.
– Wiedziałam, że się ucieszysz – teściowa opacznie zrozumiała jej reakcję. – To najbardziej pożyteczny prezent ze wszystkich. – Grażyna dumnie wypięła pierś.
– Babciu, ja mówiłam o kursie francuskiego.
– Francuski to jakieś fanaberie. Angielski jest językiem międzynarodowym. Jest przydatny na studiach – wymądrzała się.
– Wiem, że jest przydatny, dlatego mam już z niego certyfikat.
Ciszę, która zapanowała przy stole, przerwał teść.
– Nic się nie stało, Aniu. Wymienię voucher. – Przytulił wnuczkę.
– Żadnej wdzięczności – warknęła Grażyna, nie widząc nadal swojej winy w całym zamieszaniu.
– Wiesz, babciu, co byłoby najlepszym prezentem i za co byłabym wdzięczna? – zagadnęła Anka, a Grażyna, choć nadal niezadowolona, nadstawiła uszu.
– Żebyś mnie lepiej poznała. – Nachyliła się nad teściową i pocałowała ją w czoło.

 

 

Czytaj więcej