"Podczas jednej nocy sprzed niemal czterech miesięcy straciłam prawie wszystko, choć jeszcze wtedy tego nie wiedziałam. Przejechałam służbowym samochodem człowieka. Co z tego, że wyszedł na drogę znienacka i że był pijany. Ja też byłam... Nie proszę o zrozumienie czy współczucie, bo wiem, że na nie nie zasługuję. Mam tylko nadzieję, że to, co mi się przydarzyło, będzie ostrzeżeniem..." Agata, 32 lata
Tamtego wieczoru pojechałam z moim chłopakiem na grilla do znajomych. On miał kierować z powrotem, więc nie szczędziłam sobie kieliszków z winem, serwowanym do steków i sałatek. Niestety, pod koniec imprezy Damian mnie zdenerwował. Nie pamiętam już nawet dokładnie powodów tego zdenerwowania – może za bardzo uśmiechał się do dziewczyny, która przyszła na grilla sama, a może wygłosił jakąś kąśliwą uwagę o mojej pracy. Miałam awansować i widziałam, że zżerają go kompleksy.
Nie bacząc na to, że sporo wypiłam, pobiegłam do samochodu i zanim ktokolwiek zdążył mnie zatrzymać, ruszyłam z piskiem opon. Puściłam radio na cały regulator i przycisnęłam gaz. „To drań, śmiał się ze mnie wyśmiewać, flirtować z inną! To proszę bardzo, niech go to dziewczę odwiezie albo niech wraca na piechotę do miasta, laluś jeden!”, myślałam ze złością. Naprawdę nie zauważyłam wytaczającego się z krzaków mężczyzny. Zresztą na drodze była mgła... Uderzyłam podbródkiem w kierownicę i przegryzłam sobie wargę. Potem wysiadłam i podbiegłam do leżącego na ziemi mężczyzny, w okamgnieniu wytrzeźwiałam. „Zabiłam człowieka, Boże!”, myślałam przerażona. To była mało uczęszczana droga i mogłam łatwo uciec z miejsca wypadku, ale nie byłam w stanie się ruszyć. Patrzyłam na człowieka, którego przejechałam, aż oświetliły mnie reflektory zatrzymującego się raptownie auta.
Mój samochód stał niemal w poprzek drogi, więc ten ktoś, kto teraz klął jak szewc, musiał się zatrzymać.
– Co tu się do cholery wyprawia?!... Rany boskie, Kaśka, dzwoń po policję i pogotowie. Proszę pani? – jakiś mężczyzna chwycił mnie za ramiona. – Co tu się stało? Czy jest pani ranna? W tym momencie musiał poczuć ode mnie alkohol, bo raptownie posadził mnie na masce mojego własnego samochodu.
– Kaśka, ta baba jest kompletnie pijana. Powiedz to policji. I to, że jest jeszcze ktoś ranny. Chyba go przejechała – dodał ze złością. – Takim trzeba odbierać prawo jazdy na całe życie!
Potem prosto w oczy zaświeciły mi policyjne światła. Tamtego człowieka zabrano, mnie obejrzał lekarz.
– Nic jej nie jest na oko, ale niech jedzie do szpitala. Tam ją dokładniej obejrzymy – rzucił sucho, podczas gdy ja posłusznie po raz drugi dmuchałam w alkomat.
– Niedobrze – powiedział policjant patrząc na wynik. – Proszę oddać kluczyki i dokumenty wozu. Pojedzie pani z nami. – A samochód? – pisnęłam przerażona. – Jest służbowy...
– Ktoś może po niego przyjechać? Bo inaczej będziemy holować go na lawecie, a to nie jest tanie – ostrzegł mnie drugi funkcjonariusz.
Zadzwoniłam do kolegi z biura. Wiedziałam, że następnego dnia będzie o moim wypadku mówiła cała firma, ale nie miałam wyjścia. Przecież i tak by się dowiedzieli.
To auto „pożyczyłam” sobie za przyzwoleniem kierownictwa, ale mogło być w firmie potrzebne. Mnie samą zabrano najpierw do szpitala, a potem komendę. Złożyłam zeznania, przespałam się w celi, rano dostałam kawę, podpisałam zeznania i wezwałam taksówkę. Musiałam dotrzeć do domu, przebrać się i iść do pracy. To była jeszcze jedyna pewna rzecz, jaką miałam. Dotarło do mnie, co mi grozi. Nie wiedziałam, czy ten człowiek przeżyje, podobno był w bardzo ciężkim stanie, ale policjantka, która pełniła rano dyżur, powiedziała, że mogę zadzwonić i się dowiedzieć.
– Ma pani szczęście, że on żyje – dodała. – Gdyby zginął, zapewne aresztowalibyśmy panią prewencyjnie.
– Na ile?
– Zdarza się, że sąd na wniosek policji i prokuratury orzeka nawet trzy miesiące takiego aresztu – wzruszyła ramionami.
A więc miałam szczęście? Wcale się tak nie czułam. Gdybym tylko mogła cofnąć czas...
Kiedy weszłam do biura, powitały mnie posępne spojrzenia współpracowników.
– Agata, jesteś proszona do dyrektora! – zawołała za mną Magda, sekretarka. Nie patrzyła mi w oczy. O Boże, to znaczy, że wszyscy już wiedzą? Poczułam, jak żołądek zwija mi się w bolesną kulę.
– Czy pani oszalała? – naskoczył na mnie dyrektor. – Jak pani śmiała zabrać służbowe auto na prywatny wyjazd i jak pani mogła wsiąść do niego pijana? Proszę, oto rezultaty! – pokazał mi lokalną gazetę. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie rozbitego auta (nie mojego, ale co to miało za znaczenie) i tytuł: „Zły przykład”. Dalej ktoś napisał o tym, że Agata M., kierowniczka bardzo znanej firmy ubezpieczeniowej, przejechała człowieka, bo była pijana. Że nie wezwała pomocy i zrobił to ktoś, kto przejeżdżał, i że miałam 0,9 promila we krwi...
– Bardzo tego żałuję – mówiłam. – Nigdy wcześniej czegoś takiego nie zrobiłam. On mi wyszedł pod koła, przysięgam... – I pomyśleć, że to pani miała być moim zastępcą! Wie pani, jak bardzo straci na tym dobre imię firmy? Co za brak odpowiedzialności! Konkurencja już zaciera ręce. Od teraz jest pani na urlopie, aż do odwołania. A potem... potem zobaczymy.
– Błagam, niech pan mnie nie zwalnia...
– Tego nie mogę pani obiecać, pani Agato. Bo z pewnością stanie pani przed sądem... a to już godzi bezpośrednio w interes firmy. Na razie nie jest pani skazana, ale... dobrze pani wie, co pani grozi. Jak mogła być pani tak bezmyślna?!!!
Kiedy szłam korytarzem do swojego pokoju, czułam, że wszyscy odsuwają się ode mnie. Wczoraj jeszcze byłam tu ważna, byłam kimś, a wkrótce miałam się stać jeszcze kimś więcej. Dziś jestem nikim... Nikt się do mnie nie odezwał, nikt nawet nie powiedział mi „do widzenia”. I mieli rację. Nie zasługiwałam na to. Przecież o mało nie zabiłam człowieka...
Potem wszystkie elementy przewróciły się jak kostki domina. Odsunęli się przyjaciele, Damian odszedł. Ojciec o mało nie dostał zawału, a mama ledwo się do mnie odzywa. Przecież przyniosłam im wstyd. Czeka mnie rozprawa przed sądem, zresztą nie jedna. Rodzina tego człowieka pozwała mnie o odszkodowanie. Mają marne szanse, żeby coś ugrać, bo on też był pijany, gdy wybiegał na drogę, ale jakież używanie ma lokalna prasa...
Wiem, że zasługuję na karę. Wiem, że grozi mi więzienie, do tego jeszcze grzywna i być może nawet dożywotnia utrata prawa jazdy, ale... najgorsza jest dla mnie świadomość, że mogłam zabić tego człowieka, że mogłam zabić wybiegające nagle na ulicę dziecko, niewinnego rowerzystę czy starszą kobietę idącą poboczem drogi. Ilekroć myję zęby i patrzę na siebie w lustrze, widzę twarz potencjalnego mordercy. Nikt, kto tego nie przeżył, nie wie, co to znaczy. To dla mnie największa kara i nie wiem, czy kiedyś zdołam spojrzeć na siebie inaczej. Nie proszę o zrozumienie czy współczucie, bo wiem, że na nie nie zasługuję. Mam tylko nadzieję, że to, co mi się przydarzyło, będzie ostrzeżeniem dla innych. Ja z tym piętnem, z tymi snami, w których słychać zgrzyt metalu i stuk ciała o maskę samochodu, będę musiała żyć do końca...