"Nie mogłam wyjść ze zdumienia, że można się aż tak pomylić w ocenie drugiego człowieka! Radek, mój szwagier, wydawał mi się zawsze ogarniętym, odpowiedzialnym mężczyzną. Ostatnim, który by puścił w trąbę żonę i dzieci. Zresztą na początku kryzysu wyglądało na to, że będzie o rodzinę walczył. Dzieciom obiecał, że zawsze mogą do niego iść nocować, i w ogóle, że zawsze jest do dyspozycji. A potem nawet tych obietnic nie dotrzymał..." Anna, 54 lat
"Gdy życie zdarło z faceta już maskę, gdy mu fasada rozpada się z trzaskiem, gdy zza niej wyjrzy jak dupa z pokrzywy pysk zły i obrzydliwy…”, śpiewała w radio Irena Kwiatkowska w audycji o Kabarecie Starszych Panów, a ja smarowałam rozbełtanym jajkiem ostatnią bułeczkę przed wstawieniem do pieca. Już po chwili zapach wanilii i cynamonu rozniósł się po domu, kojąc różne smutki. W pokoju na górze szalały dzieci, a koło mnie siedziała moja o 15 lat młodsza siostra i bębniła palcami po stole z zaciętym wyrazem twarzy.
– Miał wziąć dzieci na weekend, ale nie może, bo MA PLANY, rozumiesz?! Można pogłośnić? – zapytała.
„Szuja!”, skontrapunktowała Kwiatkowska, bardzo à propos. „…niewykluta larwa i szczeżuja! Szuja! Do najtępszych pierwotniaków rym!”
– Ty wiesz, chyba zacznę słuchać Starszych Panów – ożywiła się Agata.
– Dobry pomysł. Niewiele jest sytuacji życiowych, o których Starsi Panowie by nie wiedzieli… – odparłam, a w głowie, na tle huków z góry, rozbrzmiały mi inne słowa genialnego duetu: „…rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest, lecz kiedy jej ni ma, samotnyś jak pies…”.
Wszystkim, łącznie z jego żoną, wydawało się, że będą żyli długo i mniej więcej szczęśliwie, wychowując troje dzieci, budując dom na świeżo kupionej działce, tymczasem okazało się, że gościu ma inną koncepcję. Romans się wydał, a ponieważ była to kropla przepełniająca czarę, nastąpił szereg wstrząsów wtórnych. Łzy, poważne rozmowy, terapia dla par i niedotrzymane obietnice. Pełen zestaw. Ja się o całej aferze dowiedziałam po czasie, bo Agata dość długo kisiła w sobie te niewesołe nowiny. „Jak to się człowiek może pomylić w ocenie drugiego człowieka!”, nie mogłam wyjść ze zdumienia. Radek jaki był, taki był, nie mieliśmy ze sobą może wiele do czynienia, ale wydawał mi się zawsze ogarniętym, odpowiedzialnym mężczyzną. Ostatnim, który by puścił w trąbę żonę i dzieci. Zresztą na początku kryzysu wyglądało na to, że będzie o rodzinę walczył.
– Na terapii mówił, że nie bierze pod uwagę rozstania – relacjonowała siostra przed niespełna dwoma miesiącami. – Jak zażądałam, żeby się wyniósł, bo nie mogę na niego patrzeć, to i tak było to z jego zastrzeżeniem, że to tymczasowo, on się będzie starał, naprawiamy związek, tralala… Dzieciom obiecał, że zawsze mogą do niego iść nocować, i w ogóle, że zawsze jest do dyspozycji.
„Kto wie, może się jeszcze dogadają?”, myślałam sobie. Każdy zalicza jakieś wtopy, ale tyle lat razem jednak tworzy więzi…
Jednak najwyraźniej byłam w błędzie. Po dwóch miesiącach wyglądało na to, że Radosław rozsmakował się w świeżo odzyskanej wolności. Z entuzjazmem urządzał nowe mieszkanie (chętnie rzeczami wyniesionymi z poprzedniego domu) i był zbyt zajęty, żeby wozić latorośle na basen czy odbierać ze szkoły. Te ostatnie oczywiście przeżywały całą sytuację najbardziej, każde na swój sposób. „Może pobyt u cioci, gdzie jest tak jak zawsze, z łasowaniem dobrych rzeczy i grubym wujkiem, który nosi na barana, trochę je wzmocni”, westchnęłam w duchu.
– Wyjmij łyżki z szuflady i wołaj dzieci na zupę – poleciłam Agacie.
Bułeczki w piekarniku zaczynały pachnieć.
Centrum handlowe, do którego udałyśmy się po południu, wyglądało jak wielka różowa bombonierka.
– Zasrane walentynki! – zgrzytnęła Agata. – Kicz, szajs i ściema!
Rozejrzałam się po otoczeniu upstrzonym serduszkami w ilościach hurtowych, kurcze, o tym nie pomyślałam...
– W zeszłym roku na walentynki dostałam bukiet róż, kumasz? Słodziutkie różyczki! A on już wtedy posuwał tą… Może mu przypomniała, że wypada kupić żonie kwiatek! – pluła jadem siostra.
Dla poprawy humoru miałyśmy się we dwie wybrać na gorącą czekoladę i powłóczyć po sklepach z ciuchami, ale w tym stanie ducha Agi chyba lepszy byłby sklep z bronią… Po drodze, między domem a parkingiem, zdążyłam się dowiedzieć, że szwagier wcale nie był tak ogarniętym i odpowiedzialnym mężczyzną, jak sądziłam.
– Z drugiej strony: masz już go z głowy – odezwałam się znad parującej filiżanki wedlowskiej mlecznej. – Było, minęło. Też się możesz teraz cieszyć wolnością, tego kwiatu pół światu – starałam się jej pokazać pozytywne strony sytuacji. – Za jakiś czas poznasz sobie kogoś nowego, fajniejszego…
– W życiu! – zaperzyła się siostra. – Mam dość tych, psiamać, chłopczyków, niepoważnych, egoistycznych palantów i to raz na zawsze! Patrz na nich – syczała z nienawiścią, wskazując przechodzących facetów. – No, tylko popatrz! Łażą jak pokraki, gęby niewydarzone, tępe buce, nawet zakupów zrobić sami nie potrafią! Biedaczki! O ten, patrz, ma płaską głowę z tyłu! Mamusia go nie brała na ręce! Leżał na pleckach w łóżeczku! Pewnie się będzie odgrywał na wszystkich za swoje traumy!
Rozjuszona Agata miała taką minę, jakby chciała zamordować cały ród męski. Parsknęłam śmiechem. Urwała, odetchnęła parę razy i zawtórowała mi.
– No widzisz? Nie jestem w nastroju na podryw…
Rozbawiona facetem z płaską główką popłakałam się ze śmiechu.
– Ależ ja się wcale nie upieram, tak tylko mówię – odparłam łagodnie, ocierając oczy. – Najgorsze już za tobą, teraz będzie tylko lepiej.
– Oby. Ale pier…lić chłopczyków.
– Okej, pier…lić chłopczyków.
Stuknęłyśmy się filiżankami.
– Można być całkiem szczęśliwym, będąc samemu.
– No pewnie.
Te endorfiny w czekoladzie to świetna rzecz!