Moja babcia mawiała, że droga do serca mężczyzny wiedzie przez żołądek, a ja się śmiałam. Przyznałam jej rację dopiero wtedy, gdy po jej śmierci znalazłam zeszyt z przepisami...
Moja babcia zawsze mi powtarzała, że droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek. Śmiałam się, bo miałam jakieś dwanaście lat i mężczyźni jeszcze mnie nie interesowali, a potem, kiedy już zaczęłam się uganiać za chłopakami, chciałam być przede wszystkim niezależna. Nie bawiło mnie pichcenie dla ukochanego, marzyłam o partnerskim związku. Babcia kiwała głową i powtarzała swoje, a ja cmokałam ją w policzek i mówiłam: „babciu, teraz są inne czasy”.
A jednak jakoś tak mi się układało, że nie mogłam trafić na TEGO WŁAŚCIWEGO. Wciąż zakochiwałam się w draniach, wiecznych chłopcach albo maminsynkach, którzy nie rozumieli, że nie zamierzam im prasować, prać i zmywać po nich talerzy. Rozstawałam się z nimi bez żalu. I wreszcie jakieś dwa lata temu poznałam Damiana. O, to był całkiem inny facet niż moi wcześniejsi. To był przede wszystkim mężczyzna. Starszy ode mnie o sześć lat, poważny, prowadził własną firmę informatyczną. Wiedział, czego chce od życia i – co tu kryć – od kobiety swojego życia. A ja kompletnie straciłam dla niego głowę. Był przystojny, obyty, miał dużą wiedzę, imponował mi. Biegałam na randki, wpatrywałam się w komórkę, czekając na esemesa, wszystko robiłam z myślą o nim.
– Najbardziej lubię cię w niebieskim – stwierdził kiedyś, a ja od razu zapomniałam o innych kolorach ubrań.
Podobały mu się długowłose kobiety, więc zapuściłam włosy aż do połowy pleców. Dla niego nauczyłam się jeździć na nartach. Nie pasowało mu trochę, że mieszkam z rodzicami, ale na to akurat nic nie mogłam poradzić.
– Krępuje mnie to, że musimy się spotykać pod ich okiem – tłumaczył.
Rozumiałam go, dlatego zwykle widywaliśmy się na mieście albo w jego mieszkaniu. W tym czasie moja babcia poważnie zachorowała i spędzała całe tygodnie w szpitalu na dializach i badaniach. Odwiedzałam ją prawie codziennie i wciąż opowiadałam o Damianie. Nawet kilka razy byłam w szpitalu z moim ukochanym.
Niestety, babci mój Damian nie oczarował.
– A co to za człowiek, Anitka? – zagadnęła mnie następnego dnia po naszej pierwszej wizycie. – Jakiś taki… jak dla mnie zbyt poważny.
– Och, mnie się on bardzo podoba! – rzuciłam tylko i zmieniłam temat, myśląc, że z czasem babcia przekona się do mojego wybranka.
Ale czas mijał, a ona ciągle na Damiana narzekała. Że zbyt poważny, że za stary dla mnie, że powinnam sobie znaleźć kogoś sympatyczniejszego… Słuchałam jej jednym uchem. Byłam zakochana i tylko to się liczyło. Któregoś dnia Damian przyjechał do mnie po pracy. Był bardzo zmęczony, od razu padł na kanapę.
– Zrobiłabyś mi herbaty? – jęknął.
Od razu pobiegłam do kuchni. Wstawiłam wodę, wyjęłam chleb, masło, wędlinę…
– O, jaka gosposia – mruknęła moja siostra, a mama tylko znacząco chrząknęła. Wzruszyłam ramionami i z talerzem kanapek wróciłam do mojego pokoju.
– Oj, salceson? – mruknął Damian. – Nie znoszę, brrr… Jest obrzydliwy.
Zrobiło mi się głupio. Jakoś wcześniej nie interesowałam się tym, co lubi mój facet, a za czym nie przepada. Zwykle jadaliśmy w restauracjach, bo on tak sobie życzył, a tam przecież nie serwują kanapek.
– To… to z czym byś zjadł? – zapytałam.
– Najlepiej z chudą polędwicą… Do tego serek topiony, sałata, papryka i ogórek... Nawet zwykłe kanapki powinny być zrobione z fantazją – stwierdził.
Zaklęłam w duchu. W domu nie było sałaty ani papryki… Ogórki może by się znalazły, jakieś kiszone.
– Hm… Chyba nic z tych kanapek nie będzie – rzuciłam cicho.
– To trudno – Damian wzruszył ramionami. – Nie będę jadł.
Trochę przybita sama zjadłam dwie kanapki, bo głupio mi było przed mamą, że mój facet nimi pogardził.
Damian zdrzemnął się, a potem poszedł do siebie do domu. Przed wyjściem powiedział, że jutro znowu będzie pracował do późna.
– Przyjdę do ciebie koło dwudziestej – oznajmił, a mi serce mocniej zabiło.
– I słuchaj… – zawiesił głos. – Zjadłbym jutro pieczeń ze śliwką.
Popatrzyłam na niego zdumiona.
– Yhm, dobrze, kochanie – kiwnęłam głową.
Cmoknął mnie w policzek i wyszedł. A ja od razu przypomniałam sobie pieczeń mojej babci. Przecież to była poezja, niebo w gębie! Z samego rana pobiegłam do szpitala, żeby wyciągnąć od niej przepis.
– A co ty tak się nagle kucharzeniem zainteresowałaś? – zdziwiła się.
Wyjaśniłam jej więc, że to danie dla Damiana.
– Jakoś wcześniej nie chciałaś żadnemu gotować – mruknęła.
Popatrzyłam na nią nieco zdziwiona.
– No tak, ale teraz to jest właśnie ten… Ten jeden jedyny, babciu – powiedziałam, promiennie uśmiechnięta.
– E tam – skrzywiła się. – Trzeba się szanować, wnusiu – dodała.
Nie rozumiałam tego jej dziwnego nastroju. Z drugiej strony, babcia była już starszą, schorowaną osobą, miała prawo mieć swoje humory.
– No to jak, dasz mi ten przepis? – spytałam.
– Dam, dam – mruknęła, a potem poprawiła się na łóżku i zaczęła dyktować.
Zapisałam składniki naprawdę dokładnie. A potem wszystko zrobiłam tak, jak kazała babcia. Nie rozumiem więc, jak to się stało, że pieczeń mi nie wyszła. Wyglądała całkiem ładnie. Ale kiedy wzięłam ją do ust… Hm, smakowała… oryginalnie.
Damian wgryzł się w mięso, po czym… je wypluł!
– Co za ohyda! – wrzasnął, krzywiąc się. – Chcesz mnie otruć?
Milczałam. Łzy nabiegły mi do oczu. Jak on mógł? Okej, nie wyszło mi, mięso było trochę surowe i gorzkie, ale nie musiał od razu wrzeszczeć! Pokłóciliśmy się tego wieczoru. On wyszedł, trzaskając drzwiami, co mnie jeszcze bardziej zdołowało. Przecież to było mieszkanie moich rodziców! Jak on śmiał się tak zachowywać? Liczyłam, że zadzwoni, przeprosi, że będzie błagał o wybaczenie... Na marne. Minął dzień, dwa, tydzień... Damian milczał. Ja płakałam. Nie wierzyłam, że facet, w którym się aż tak zakochałam, zostawił mnie przez... głupią pieczeń!
Mama i siostra wciąż powtarzały, że Damian nie był mnie wart. Jakoś nie poprawiało mi to humoru. Jakby tego wszystkiego było mało, stało się coś, co przygnębiło mnie jeszcze bardziej. Ale też sprawiło, że myśli o Damianie zeszły na dalszy plan. Moja babcia umarła. Byłam zdruzgotana. Naprawdę wierzyłam, że pożyje jeszcze wiele lat, a tu nagle taka wiadomość. Po prostu jednego dnia była z nami, a następnego musieliśmy zająć się formalnościami pogrzebowymi. Przepłakałam wiele nocy. Babcia była mi bardzo bliska, nie wyobrażałam sobie, jak będą wyglądać nasze rodzinne święta bez niej. Kiedy już trochę się otrząsnęłam po tej stracie, zrozumiałam, że moje życie może się naprawdę zmienić.
Odziedziczyłam po babci mieszkanie, i to akurat nie było dla mnie wielkie zaskoczenie, bo babcia od lat to zapowiadała. Moja siostra dostała wszystkie książki, mama piękne porcelanowe serwisy obiadowe. Nie przeprowadziłam się jednak od razu. Powoli, powoli sprzątałam, przeglądałam szpargały i ubrania, część wyrzuciłam, inne oddawałam potrzebującym. Stopniowo przewoziłam swoje rzeczy, wyposażyłam kuchnię. Pomyślałam, że wreszcie będę samodzielna. I faktycznie, dzięki babci zaczęłam całkiem nowe życie.
Czasem jeszcze żałowałam, że to życie bez Damiana, ale zdarzało się to coraz rzadziej. Lubiłam siedzieć w moim mieszkaniu, słuchać radia, czytać... Coraz częściej też próbowałam swoich sił w kuchni. Śmieszne, miałam trzydziestkę na karku, a jeśli chodzi o gotowanie, byłam kompletnie zielona. Ale zaczęłam od jakichś prostych przepisów i na przykład zapiekanki nawet mi wychodziły. Babcia byłaby ze mnie dumna.
Któregoś wieczoru, gdy akurat robiłam spaghetti szpinakowe, ktoś zapukał do moich drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam młodego mężczyznę mniej więcej w moim wieku. Uśmiechał się.
– Dzień dobry, ja jestem sąsiadem z naprzeciwka – powiedział. – Dziś ze spółdzielni roznosili druczki i rozliczenia i wziąłem dla pani – powiedział.
– O, to świetnie, bardzo dziękuję, że pan o mnie pomyślał.
– Nie ma sprawy. Pani Nowakowa – mówił o mojej babci – zawsze brała wszystkie listy i przesyłki dla mnie, więc to taki rodzaj rewanżu.
– Znał pan moją babcię? – zaciekawiłam się.
– O tak, bardzo się lubiliśmy!
– Może pan wejdzie na herbatę? – zaproponowałam pod wpływem jakiegoś impulsu. – Nie znam tu jeszcze zbyt wielu osób...
– A chętnie – uśmiechnął się.
Przez moment poczułam się niezręcznie. Zaprosiłam do siebie obcego faceta... Ale zaraz pomyślałam, że przecież to sąsiad. Dobrze znać ludzi, z którymi się mieszka. Poprowadziłam go do kuchni.
– Bardzo przyjemnie tu pani urządziła, tak klimatycznie – powiedział, rozglądając się.
– Babcia miała trochę inny gust – wyjaśniłam. – Napije się pan herbaty czy kawy?
– Herbatę proszę. A cóż tak pięknie pachnie? – zainteresował się i wtedy uświadomiłam sobie, że mój sos szpinakowy wciąż grzeje się na patelni.
– Właśnie robię sobie kolację – wyjaśniłam. – Może ma pan ochotę?
Byłam pewna, że odmówi, ale on kiwnął głową. Nieco zawstydzona nałożyłam mu makaron i sos. Powąchał danie i zaczerwieniłam się, bo ewidentnie je przypaliłam.
– Pyszności – powiedział po chwili, próbując szpinaku.
– E, taka tam zwykła potrawa...
– Nie, naprawdę mi smakuje. Wie pani, ja bardzo rzadko mam okazję zjeść coś ciepłego. Jestem przedstawicielem handlowym, sporo jeżdżę po kraju i właściwie cały dzień żyję na kanapkach.
Głupio tak było siedzieć, jeść, rozmawiać i mówić sobie na pan-pani, więc szybko przeszliśmy na „ty”. Rozmowa toczyła się gładko i przyjemnie, aż się dziwiłam, że tak dobrze się dogadujemy – w końcu prawie się nie znaliśmy.
Potem Tomek pożegnał się.
– Muszę się kiedyś zrewanżować – błysnął zębami w uśmiechu. – Problem tylko w tym, że ja ze sprzętów kuchennych mam tylko czajnik bezprzewodowy – zaczerwienił się.
– Nie ma sprawy, służę swoją kuchnią – zażartowałam, ale on chyba wziął te słowa na poważnie.
– Świetny pomysł – rzucił i wyszedł.
Tego samego wieczoru chciałam wziąć z kredensu nożyk. To był jedyny kuchenny mebel, jaki sobie zostawiłam po babci. Był ciężki, ciemny i podobał mi się. Ale szuflada się zacięła. Nie mogłam jej otworzyć. Podważyłam ją w końcu jakimś nożem i wysunęłam. Odkryłam, że zacięła się, bo blokował ją jakiś zwitek papierów... Wyjęłam go i rozprostowałam. Był to zwykły zeszyt, ktoś – poznałam pismo babci – napisał na nim: „Przepisy na specjalną okazję”. Zaczęłam go przeglądać. To była nietypowa książka kucharska. Babcia zapisywała w niej recepty na dania, które przygotowywała specjalnie dla dziadka. Zamyśliłam się. Akurat tego wieczoru znalazłam ten zeszyt... Czy to był jakiś znak od babci?
Po kilku tygodniach musiałam przyznać, że tak. Tomek stał się częstym gościem w mojej kuchni. Częstowałam go kolacją, potem on się rewanżował sobotnim obiadem. Ale dopiero, kiedy zrobiłam roladę drobiową według przepisu babci, Tomek mnie pocałował. I jeszcze jedno. Wiem już, czemu tamta pieczeń dla Damiana mi nie wyszła. Babcia podała mi zmyślony, niekompletny przepis. Ten z jej zeszytu był całkiem inny...