"Moja przyszła synowa ma dobrą pracę, która daje jej satysfakcję i niezależność finansową. Kiedy powiedziała, że po ślubie ma zamiar to wszystko rzucić, by zająć się domem, zmartwiłam się! Co więcej, mój syn jej powiedział, że ja tak kiedyś zrobiłam i uwielbiałam dla nich gotować i piec. Tymczasem to nie do końca prawda..." Beata, 59 lat
Syn pomógł mi wyjąć z lodówki oba torty. Mieli ich z narzeczoną skosztować i zdecydować, jaki upiekę na ich ślub.
– Fantastyczne – westchnęła moja przyszła synowa. – Te dekoracje są lepsze niż w jakiejkolwiek cukierni!
– Pokroję i zaraz robimy degustację.
Do kuchni zajrzał Tomasz, mój mąż.
– Wojtek, chciałem cię spytać o te nowe regulacje…
Nasz syn jest prawnikiem, a że Tomasz prowadzi dobrze prosperujący biznes, czasem korzysta z jego porad. Poszli do pokoju.
Na czterech talerzykach rozłożyłyśmy z Karoliną po jednym kawałku tortu cytrynowego i jednym czekoladowego dla mnie, dla niej, dla mojego męża i syna. Wspólnymi siłami jakoś udało nam się włożyć oba torty z powrotem do lodówki.
Karolina powiodła wzrokiem po kuchni i nagle zaczęła przerzucać kartki mojego notesu z przepisami na wypieki. Jeden trzymałam zawsze na blacie, a w szafce miałam ich jeszcze z dziesięć. Moja kolekcja przepisów liczyła już kilka tysięcy. W ciągu ostatnich dwudziestu paru lat wypróbowałam ich ponad pięćset.
Lubiłam piec, ale miałam jeszcze dodatkowy powód tego cichego kulinarnego szaleństwa. Przed laty moja koleżanka przestała pracować, bo mąż świetnie zarabiał, a potem wyszedł z niego taki sknera, że nie miała na leki dla siebie, kiedy się rozchorowała! Dlatego krótko po ślubie, nie mówiąc nic Tomaszowi, który był dumny z tego, że zapewnia naszej rodzinie odpowiedni poziom życia, zaczęłam na wszelki wypadek coś dla siebie odkładać. I uczyłam się piec, żeby móc w razie czego w ten sposób dorabiać lub zatrudnić się w jakiejś cukierni. Zbierałam i wypróbowywałam ciekawe przepisy, to była taka moja prywatna szkoła kulinarna…
Karolina powiedziała znad notesu:
– Może mogłabyś mnie nauczyć piec i gotować?
– Chętnie, jak tylko znajdziesz czas. W końcu do ślubu zostały jedynie dwa tygodnie, a ty pracujesz. Potem czas do rozwiązania zleci jak z bicza strzelił…
Czułym gestem dotknęła płaskiego jeszcze brzucha. „Udała mi się synowa“, pomyślałam. „Kochająca, rodzinna, z głową na karku, wykształcona, dziennikarka”. Trochę wstyd było mi się do tego przyznać przed samą sobą, ale odrobinę jej zazdrościłam, że udało jej się zdobyć pracę, w której się spełnia. Często opowiadała mi o przygotowaniach do reportaży, o wyjazdach w teren. Dostała raz nawet nagrodę!
Ja w młodości pracowałam jako ekspedientka w dużym domu towarowym i bardzo to lubiłam. Nawet myślałam, że może po jakimś czasie zostanę kierowniczką, ale kiedy wyszłam za Tomasza i urodziłam Wojtka, a firma, którą mój mąż prowadził wspólnie z teściem, zaczęła wchodzić na zagraniczne rynki, po prostu nie wróciłam po macierzyńskim do pracy, by Tomasz mógł się odpowiednio na tym skupić.
– Może będę miała więcej czasu… – powiedziała Karolina. – Wojtek namawia mnie, żebym została z dzieckiem w domu.
Zamrugałam.
– Przecież stać was na nianię – zauważyłam. – Ja też chętnie przy dziecku pomogę…
– Ale on uważa, że jednak co matka, to matka, zawsze powtarza, że jego dzieciństwo było cudowne, miał pyszne domowe posiłki, ty poświęcałaś mu cały swój czas…
Poczułam się nagle tak, jakbym oglądała film o sobie. „To wcale nie było tak!”, miałam ochotę zawołać, ale spytałam tylko:
– A ty chcesz zostać z dzieckiem w domu?
Przygryzła wargi.
– Sama nie wiem… Moja mama zawsze pracowała, ja też nigdy nie myślałam o tym, żeby rezygnować z pracy, ale teraz, gdy Wojtek mówi: „spójrz na moją mamę”, zaczynam na to patrzeć inaczej…
Odstawiłam trzymany w prawej ręce talerzyk tak zamaszystym gestem, że czekoladowe ciasto spadło na blat stołu.
– Nie patrz na mnie – powiedziałam.
– Słucham?
Przyglądała mi się zdezorientowana, a ja nie wiedziałam, co dalej. Nie byłam przygotowana na taką rozmowę.
– Nie zjedzcie tam same wszystkiego! – zawołał z salonu mój mąż żartobliwym tonem.
– Idę sprawdzić! – zawtórował mu syn. – Bo może połowy już nie ma! Uratuję chociaż resztę!
Wpadł do kuchni i odebrał Karolinie oba talerzyki, potem drugą ręką z waleczną miną usiłował przejąć pozostałe dwa. Kiedyś rozbawiłoby mnie to, jednak teraz nie było mi do śmiechu.
Poszliśmy do pokoju. Wszyscy z wyjątkiem mnie wbili widelczyki w ciasto.
– Mmm… – mruczał do siebie mój mąż i wywracał oczami z nieudawaną rozkoszą.
Ja czułam tylko rozdrażnienie podlane smutkiem.
– Sam nie wiem, który lepszy – rzucił mój syn, cmokając z zadowoleniem jak jego ojciec, po czym zwrócił się do Karoliny: – Mama to niekwestionowana mistrzyni piekarnika! Jak będziesz w domu z dzieckiem, znajdziesz czas, by się od niej tego nauczyć.
– Zobaczymy – westchnęła.
– Mamo – Wojtek zwrócił się do mnie – przekonaj ją, by została z dzieckiem w domu. Przecież to najlepsze wyjście. Rzucił mi tylko krótkie spojrzenie i znów patrzył roziskrzonym wzrokiem na przyszłą żonę, matkę swojego dziecka. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że nic nie mówię. Zerknął na mnie.
– No nie… – rzucił, by zachęcić mnie do mówienia. – Przecież ja spokojnie na nas wszystkich zarobię, a Karolina mogłaby zapewnić dzieciom taki spokojny, ciepły dom, jaki ty zapewniłaś mnie.
– Dzieciom? – spytałam. – Już planujecie kolejne?
– Karolina ma rodzeństwo, a ja zawsze żałowałem, że jestem jedynakiem, więc jasne…
Oblizywał widelczyk.
– Nie będę Karoliny do niczego przekonywać – powiedziałam cicho. – To jej sprawa.
I syn, i mąż spojrzeli na mnie zdziwieni.
– Młody co prawda nie prowadzi firmy – powiedział Tomasz – ale radzi sobie dobrze w tym, co robi.
– I co z tego? – westchnęłam.
Obaj spojrzeli na mnie, jakby chcieli powiedzieć, że chyba im się przesłyszało.
– Karolina sama zdecyduje – wyrzuciłam z siebie. – A jeśli ja miałabym jej coś radzić, to zachęcałabym ją, żeby nie rezygnowała z pracy.
Teraz już obaj marszczyli czoła.
– Myślałem, że doceniasz to, że mogłaś nie pracować, bo ja dbałem o utrzymanie… – mruknął mój mąż tonem urazy.
– Oczywiście, że doceniam! Ale nie będę tego polecać innej kobiecie! Nigdy nie wiadomo, jak się życie ułoży. Lepiej mieć własny dochód, być niezależną finansowo…
– No wiesz? – zdziwił się mój syn. – Chcesz powiedzieć, że nie mogłaby na mnie polegać?
– Nic nie chcę powie…
– Myślałem, że lubisz dla nas gotować i piec!
– Lubię, ale nie robiłabym tego aż tyle dla samej przyjemności pieczenia. To był jednak fach, który mogłam sama w domu doskonalić, by później się z niego utrzymać…
– Mam rozumieć… – wydukał Tomasz – że całe to twoje pieczenie i gotowanie to był twój plan ewakuacji?! Nie robiłaś tego dla nas, dla mnie i Wojtka, tylko dla siebie?! Myślami nie byłaś w domu z nami, tylko zupełnie gdzie indziej?!
– Nie darzyłaś mnie zaufaniem?! – ciągnął Tomasz. – Uważałaś, że mam kogoś na boku i cię zostawię samą z dzieckiem?! Przecież ja wszystko zawsze robiłem dla rodziny!
– Nie uważałam, że kogoś masz. Ale różne rzeczy się zdarzają. Robiłam to dla swojego spokoju ducha.
Wyszedł z pokoju. Wojtek, czerwony na twarzy, mruknął:
– W życiu bym się nie spodziewał…
– Ty byś się nie spodziewał, że myślałam o swojej przyszłości, a właściwie i twojej, i to jest jakiś problem? Będzie ci trudniej żyć? Zostaniesz finansowo na lodzie, z dzieckiem na utrzymaniu?
– Słucham?
– Mama ma rację – powiedziała do niego Karolina. – Ona była zapobiegliwa i to z miłości do ciebie i z poczucia obowiązku prowadziła to „podwójne życie”… Dlatego, na ile mogła, wykorzystywała każdą sposobność, żeby zabezpieczyć siebie i ciebie na przyszłość. Przecież nikt ci niczego nie odebrał, korzystałeś z tego…
Poszłam poszukać Tomasza. Stał w kuchni z założonymi ramionami i z ponurą miną wbijał spojrzenie w okno.
– Przecież tu jestem – powiedziałam cicho. – Nie planowałam życia bez ciebie.
– Zawsze miałaś wszystko, czego potrzebowałaś. Wystarczyło powiedzieć...
– Jako ekspedientka nigdy nie zarobiłabym tyle, ile zarabiałeś ty. Uznałam, że rozsądniej będzie po prostu cię wspierać w prowadzeniu firmy. Ty negocjowałeś zagraniczne kontrakty, a ja ci prasowałam koszule i pilnowałam, żeby mały ci nie przeszkadzał. Gdybym ci wtedy powiedziała, że martwię się o przyszłość, pewnie wybuchnąłbyś jeszcze bardziej niż teraz. A Wojtek był jeszcze taki mały...
Westchnął ciężko. Napięcie, które malowało się na jego twarzy, trochę zelżało.
– Teraz jest już dorosły – powiedział – więc proszę cię, żebyś na przyszłość była ze mną szczera. Bo poczułem się tak, jakbym cię w ogóle nie znał. Nie wiem, czego tak naprawdę chcesz. Pragniesz otworzyć cukiernię? Mam ci pomóc?
Uśmiechnęłam się do niego.
– Nie wiem, czy wystarczyłoby mi energii. Ale pomyślę o tym jutro. Dzisiaj mamy tu degustację i nadal nie wiem, co zdecydują młodzi. Chodźmy ich spytać. Teraz chcę właśnie tego.
Westchnął, ale po chwili skinął głową i poszliśmy.