"Najpierw życzyłam mu śmierci, a potem zobaczyłam, jak pod jego dom podjeżdża karetka pogotowia..."
Sąsiad chciał przejechać mi kota!
Fot. 123RF

"Najpierw życzyłam mu śmierci, a potem zobaczyłam, jak pod jego dom podjeżdża karetka pogotowia..."

"Mój sąsiad ewidentnie miał coś z głową i naprawdę zabrakło mi już obraźliwych epitetów, jakimi mogłabym go nazwać. Gdy chciał przejechać samochodem moją kotkę, straciłam panowanie nad sobą..." Jagoda, 33 lata

Kiedy byłam mała, rodzice często karali mnie za wybuchy złości. To oczywiście powodowało, że byłam jeszcze bardziej wściekła, a dodatkowo czułam się pokrzywdzona.

Dzieci w szkole raczej się mnie bały

Z wiekiem nauczyłam się, że nie zawsze można bezkarnie kogoś obrażać w przypływie emocji, bo można wpaść w niezłe kłopoty, zwłaszcza wśród rówieśników. Chociaż dzieci z mojej szkoły raczej się mnie bały. Znana byłam z tego, że byle co wyprowadzało mnie z równowagi i ciskałam wtedy najokrutniejsze i najpodlejsze komentarze zahaczające o wyzwiska, a niekiedy i groźby. Nie mam pojęcia, ile razy moja biedna mama była wzywana do szkoły i ile razy potem słyszałam, że powinnam panować nad swoimi emocjami. A na koniec zabraniano mi oglądania telewizji albo odwoływano zgodę na pójście na urodziny do koleżanki.

Wściekałam się, gdy coś mi się nie podobało

Byłam nastolatką, kiedy doceniłam siłę mamrotania obelg pod nosem. Gdy się na kogoś zdenerwowałam, cedziłam szeptem obraźliwe słowa pod jego adresem, ale gdy ktoś zapytał, co powiedziałam, odpowiadałam ze sztucznym uśmiechem, że nic ważnego. Chciałam, żeby świat był taki, jaki mi się podobał. Chciałam, żeby nikt nie dmuchał mi dymem z papierosa w twarz na przystankowej ławce, nie przepychał się przede mnie w kolejce i nie słuchał na cały regulator muzyki na słuchawkach, siedząc obok mnie w autobusie. Gdyby ludzie tak się nie zachowywali, zapewne osiągnęłabym stan zen i trwała w nim do końca życia. Ale oczywiście życie w społeczeństwie obfituje w sytuacje, kiedy ktoś nam przeszkadza lub wręcz nam zagraża – czasem nieświadomie, czasem dlatego, że go to nie obchodzi, a czasami po prostu złośliwie.

Mój sąsiad był złośliwym palantem

Facet ewidentnie miał coś z głową i naprawdę zabrakło mi już obraźliwych epitetów, jakimi mogłabym go nazwać.
– Krzysiek! – krzyczałam do swojego chłopaka, kiedy o piątej rano sąsiad włączał dmuchawę do liści. – Zrób coś! Ale nic się nie dawało zrobić.
Pan Bogdan, którego w myślach nazywałam „Psycholem” zachowywał się, jakby mieszkał na osiedlu sam, a po kilkukrotnym zwróceniu mu uwagi zaczął się zwyczajnie mścić i uprzykrzać nam życie celowo. A to palił jakimiś śmieciami, a my dusiliśmy się w kłębach czarnego dymu, a to testował alarm, co polegało na tym, że co kilkanaście minut za oknem rozlegała się syrena. Hałasowały też jego trzy wielkie psy, które – jestem tego pewna – sam podjudzał do głośnego szczekania. Byłam cały czas podenerwowana i oczywiście nie raz puściły mi nerwy. Ale nasz przeciwnik zdawał się wręcz czekać na moje wybuchy i tylko mnie podkręcał, kiedy krzyczałam, że załatwię mu eksmisję i zastrzelę jego cholerne kundle jazgoczące mi pod oknami.
– Pani sobie uważa, bo to są groźby karalne – śmiał się ze mnie.
– Naprawdę uważaj – przestrzegał Krzysiek. – Ostatnio mruczałaś, że mu podpalisz chałupę. Lepiej nie mów tego głośno, bo jeśli to nagra, to możesz mieć sprawę w sądzie.

Przestałam mówić na głos, co mam ochotę mu zrobić

Zamiast tego rozkoszowałam się wizjami torturowania go. Któregoś razu jednak Psychol przeszedł samego siebie. Mieliśmy wtedy kota. Znajomy znalazł kotkę z sześcioma małymi. Kocięta zostały rozdane, ale dorosłej kotki nikt nie chciał. Powiedziałam, że my ją weźmiemy i tak szaro-biała Luka zamieszkała z nami. Luka była jednak przez całe życie kotką wychodzącą i męczyła się zamknięta w domu. Dlatego zamontowaliśmy w drzwiach specjalną klapkę i nasza kicia mogła sobie spacerować po ogrodzie. Nie bałam się, że ucieknie, bo siatka miała małe oczka i sięgała do samej ziemi. Sądziłam, że Luka jest bezpieczna. Nie mam pojęcia, jakim cudem jednak wydostała się za ogrodzenie. Zobaczyłam ją przez okno, jak stała na środku wąskiej uliczki. Znieruchomiała, bo oślepiły ją światła nadjeżdżającego samochodu. A ten samochód, zamiast zwolnić... gwałtownie przyspieszył! Krzyknęłam z przerażenia i wybiegłam przed dom.

Psychol chciał przejechać moją kotkę!

– Co pan zrobił?! – wrzeszczałam, rozglądając się za kotką, która na szczęście zdołała uciec w ostatniej chwili.
– Widziałam, jak pan przyspieszył! Chciał mi pan zabić kota!
– I szkoda, że nie trafiłem. – Wzruszył ramionami. – Następnym razem, jak go tu zobaczę, to przejadę i guzik mi pani zrobi! Aż mnie zatkało. Jasne, ja w złości też kiedyś powiedziałam, że zastrzelę jego agresywne psy, ale różnica między nami była taka, że ja tylko w gniewie ciskałam groźby bez pokrycia, bo w życiu nie skrzywdziłabym zwierzęcia. A on wcale nie wyglądał na wyprowadzonego z równowagi. Nie, Psychol był zupełnie spokojny i wiedziałam, że mówił całkowicie serio. Chciałam coś powiedzieć, ale w tym momencie zobaczyłam ruch pod krzakami. To była Luka. Podbiegłam do niej i zobaczyłam, że jednak nie udało jej się uciec cało z wypadku. Miała przetrąconą łapkę.
– Odpowie pan za to! – wrzasnęłam, podnosząc kota. – Pozwę pana!
– Taaaa, już to widzę, jak mnie skażą... – prychnął. – Ale proszę bardzo. A na razie niech pani lepiej pilnuje kota, żeby mu się co złego nie przytrafiło.
– Oby panu się przytrafiło! – krzyknęłam, trzęsąc się z gniewu. – Żebyś zdechł, palancie! I to w okrutnych męczarniach! – dodałam z furią.

Życzyłam mu śmierci w męczarniach

Na szczęście weterynarz uratował łapkę Luki. Zdemontowaliśmy klapkę w drzwiach i zastanawialiśmy się przez cały wieczór, co zrobić z panem Bogdanem. Naprawdę życzyłam mu śmierci. Fantazjowałam, że dowiadujemy się o zgonie sąsiada i znowu możemy normalnie żyć. Jeszcze tego samego wieczoru pod dom Psychola zajechała karetka na sygnale. Krzysiek wyszedł sprawdzić, co się stało.
– On nie żyje. Poraził go prąd – wykrztusił, wyraźnie w szoku. – Podobno prawie się usmażył.
– O Boże... – Rozpłakałam się. Przecież kilka godzin wcześniej życzyłam mu śmierci! I szczerze chciałam, żeby umarł w męczarniach. Ale kiedy to się wydarzyło naprawdę, poczułam się winna. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że to ja zabiłam pana Bogdana.
– To był podobno niezabezpieczony przewód wysokonapięciowy – powiedział jakiś czas później Krzysztof. – Sąsiad zszedł do piwnicy z piwem w ręce. Ponoć piwo mu się wylało, a on złapał ten kabel mokrą ręką... Kiedy to usłyszałam, nie wytrzymałam i przyznałam się Krzyśkowi, co zrobiłam.
– Życzyłam mu śmierci... Czy to mogło spowodować, że on miał ten wypadek? To moja wina? Krzysiek długo mnie uspokajał i powtarzał, że jedno nie ma związku z drugim.
– Byłaś wściekła i powiedziałaś parę słów za dużo, ale nie posiadasz czarnoksięskich mocy. Wszystkiemu winne niezabezpieczony przewód i rozlane piwo. Nie było w tym wcale twojej winy – tłumaczył.

Zmieniłam się od tamtego czasu

Wiem, że mówił z sensem. Staram się wierzyć, że to tylko zbieg okoliczności. Ale do końca nie pozbyłam się poczucia winy, że to moja nienawiść i życzenie śmierci zabiły człowieka. Zmieniłam się od tamtego czasu. Kiedy ktoś mnie rozzłości, staram się opanować i nigdy nie życzę, by stało mu się coś złego. Pomogła mi w tym psychoterapia, na którą, za namową Krzysztofa, się zdecydowałam. Pracowałam nad technikami panowania nad gniewem. Nauczyłam się konstruktywnie odreagowywać złość i stres – poprzez sport, pisanie pamiętnika, szczere rozmowy z bliskimi. Zrozumiałam, że gotowanie się z wściekłości i miotanie pod nosem złych życzeń niszczy przede wszystkim mnie. Bardzo żałuję, że nie zrozumiałam tego parę lat wcześniej, oszczędziłabym naprawdę wiele zdrowia... 

 

Czytaj więcej