"To nie były łatwe święta, zwłaszcza wielkanocne śniadanie..."
Fot. 123RF

"To nie były łatwe święta, zwłaszcza wielkanocne śniadanie..."

"Tamta Wielkanoc była inna niż poprzednie. Gdy tylko przyjechałam do rodzinnego domu, zobaczyłam wymizerowaną siostrę.  Jak zwykle była starannie ubrana, ale za mocno umalowana. Może nadmiar pudru miał ukryć sińce pod oczami? Szwagra nie było. Wyczułam, że stało się coś bardzo złego..." Karolina, 28 lat

Wracałam na święta do domu z Chorwacji, gdzie od paru lat pracowałam w hotelu. I było mi tam dobrze, chociaż wykonywałam ciężką pracę. Podróżowałam, zarabiałam i robiłam, co chciałam. Nie musiałam też oglądać Marzeny. Mojej starszej siostry...

Moja siostra była wzorowa, podczas gdy ja...

Marzena skończyła studia na Akademii Rolniczej, ja nie skończyłam żadnych. Ona – wraz z mężem – przejęła gospodarstwo rodziców, rozbudowała je o pasiekę, dom dla gości. Urodziła dziecko. Wybudowała dom. A ja? Do niczego nie doszłam. Tułałam się po wynajmowanych mieszkaniach w Hiszpanii, Portugalii, a teraz na dwa lata zamieszkałam w Chorwacji. Zaprosiłam nawet rodziców na wakacje, ale przyjechała tylko mama.
– Sama rozumiesz, córeńko – tłumaczyła mi. – Gospodarstwo musi mieć gospodarza, a Marzenka jest tylko jedna. Tata jej pomaga.
Zgrzytnęłam wtedy zębami. Oczywiście. Marzenka zawsze była ważniejsza.
Moje rozmyślania przerwał znajomy widok. Żółty dom, zielony dach, przed domem iglaki. Dojechałam.
– Tak się cieszę, Karolinko – rzuciła mama, mocno mnie przytulając. – Zdążyłaś idealnie. Właśnie wybieramy się do kościoła, żeby poświęcić koszyczek.
Cóż, tego właśnie chciałam uniknąć – spojrzeń miejscowych plotkarek, mówiących: „O, znów przyjechała ta młodsza córka. I znów bez narzeczonego. Ciekawe, kiedy sobie kogoś znajdzie...”.
– Ja też się cieszę – odparłam jednak, nie chcąc psuć mamie świątecznego nastroju. – A gdzie Marzenka?
Mama już miała coś powiedzieć, gdy otworzyły się drzwi na werandę i stanęła w nich moja siostra.

Widać było, że Marzena jest przygnębiona

Kobiece oko nie pomija szczegółów. Jak zwykle była starannie ubrana i, nawet jak na nią, za mocno umalowana. Może nadmiar pudru miał ukryć sińce pod oczami.
– Karolina? Aneczko, chodź tu szybko, ciocia przyjechała! – powiedziała moja siostra.
Objęły mnie pulchne rączki. Tak, to ten punkt programu, dla którego warto było tu przyjeżdżać.
– Mam dla ciebie nowe lego, Bączku! – wyszeptałam i pocałowałam ją w czoło. Ależ ona przez ten rok wyrosła.
– No to idziemy – zarządziła Marzenka.
Podniosłam się z kolan.
– A Janusz?
– Jest zajęty – rzuciła tak ostro, że aż mnie zatkało.
Zajęty? W święta? – zdziwiłam się w duchu.
– Nie pytaj teraz – szepnęła mama.
„Oho. Coś się stało. Ale... Janusz? Może zachorował? Leży w szpitalu?”, tłukło mi się po głowie, kiedy szliśmy i wracaliśmy z kościoła.

Gdy Marzenka wyznała mi prawdę, byłam w szoku

Po powrocie do domu czekała na nas kawa. Tata, odkąd dziesięć lat temu pokłócił się z proboszczem, programowo nie bywał w kościele. Mama nad tym bolała, ale on mówił, że z Panem Bogiem lepiej mu się rozmawia w domu. Całe szczęście, że to się stało po ślubie Marzenki i po chrzcie Ani. Ale i tak niektórzy wytykali mamę palcami.
– I co tam u proboszcza-chrabąszcza? – spytał ironicznie tata. Widać chciał rozładować atmosferę.
Ania porwała lego i pobiegła do swojego pokoju, mama piła kawę drobnymi łyczkami, a Marzenka ogrzewała dłonie na kubku. Dzień, jak na święta wielkanocne przystało, był chłodny.
– Powiecie mi, co się stało z Januszem? – zagaiłam. Mama o mało nie udławiła się kawą.
– Nie, co się stało, ale co zrobił! – wybuchnęła nagle Marzenka. – A jak chcesz tak bardzo wiedzieć, to zrobił dziecko jakiejś pannicy. Od trzech miesięcy z nią mieszka. Trzy wsie dalej. Zadowolona?

Nie, nie byłam zadowolona...

„Mój Boże”, pomyślałam, patrząc na siostrę, „jakże to ją musiało dotknąć”. Nigdy wcześniej nie widziałam u niej takiego wybuchu złości. I nie, nie byłam zadowolona. Było mi przykro, że tak mnie ocenia. Mogłam jej czasem nie lubić, uważać za nadętą. Mogłam być nawet zazdrosna. I byłam. Ale nie życzyłam jej źle.
– Nie jestem zadowolona. Tak mi przykro! Co na to Ania? 
– Jeszcze nic nie wie. On... – Widać było, że siostrze trudno jest jej nawet wymówić imię męża – Janusz... odwiedza ją raz na dwa tygodnie. Oficjalnie jest w delegacji. I... nie chcę o tym teraz rozmawiać.
– Dobrze... Ale... – Zawahałam się.
– Żadnych „ale”. Muszę iść do kuchni. Święta się same nie zrobią. – Wstała i zakończyła rozmowę.
Tata wyszedł przed dom. Pewnie zapalić, bo zawsze to robi, gdy się denerwuje. A mama podreptała za Marzenką. Zrobiłam to samo.

To nie były łatwe święta, zwłaszcza wielkanocne śniadanie

Anulka pytała o tatę, a wszyscy dorośli kłamali, że musiał zostać w delegacji. Potem nastał poniedziałek, a z nim, jak co roku, konkurs mazurków. Tę tradycję w naszej wsi zapoczątkowała lata temu mama obecnego sołtysa. Moja siostra jak zawsze upiekła pięknie przystrojone ciasto. Ja – zachęcona przez mamę – też przygotowałam swoje. Ale gdy wyłożyłyśmy je na tacki, to moje nijak się miało do dzieła Marzenki, na którym lukier tworzył skomplikowane zawijasy, hasały zajączki i toczyły się pisanki. Na moim po prostu było dużo czekolady, bakalii i dodałam też chilli. Mama zdawała się sceptyczna, ale powiedziałam, że to mój mazurek. I basta. W świetlicy aż pachniało słodyczami, kakao, bakaliami. Stało tu chyba z dwadzieścia mazurków. Ostra konkurencja. Sołtysowa i pięć pań z komitetu parafialnego oraz nasz chrabąszcz... hm... proboszcz chodzili i w skupieniu oglądali oraz próbowali ciast. Przy mazurku Marzenki zatrzymali się w zachwycie.
– O, widzę faworytkę! – zapiała jedna z sąsiadek, ale Marzenka uśmiechnęła się blado.

Czułam całym sercem, że ten konkurs jej już nie cieszy

Marzena cierpiała. Nie miała przy sobie męża. Miała za to spory problem i złamane serce. Tymczasem sołtysowa podniosła do ust kawałek ciasta i nagle... na jej twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia.
– Marzenko, to ciasto jest słone!
Zobaczyłam łzy w oczach mojej siostry.
– Chwileczkę! – Podniosłam rękę. – To nie jest nasze ostatnie słowo, co nie, Marzenka? Upiekłyśmy jeszcze to. – Podsunęłam im swój placek.
– No... dobrze – zgodziła się sołtysowa. – Poproszę kawałek.
– I ja – wyrwał się proboszcz. Choć pokłócił się z tatą, to dobry był z niego człowiek. W lot pojął, że pora stanąć po naszej stronie. Byli zaskoczeni. Tak bardzo, że nasz mazurek dostał specjalne wyróżnienie. Za innowacyjność!
– Mówiłam, że to chilli się przyda – szepnęłam do mamy. Pokiwała głową z zadowoleniem.
A gdy przyszło do rozdania dyplomów, wypchnęłam Marzenkę.
– Dlaczego ja? – zdziwiła się
– Przecież tak naprawdę mazurek jest twój.
– Nasz. Wiem, co powiedziałam. I idź ty. Te stare plotkary znów mnie będą pytać, gdzie mam narzeczonego! – uśmiechnęłam się do niej.

Należała się jej ta chwila triumfu

I poszła. Należała się jej ta chwila triumfu. Wieczorem jadłyśmy mojego mazurka. Tata poszedł obejrzeć ule, a potem do sąsiada, więc było to babskie spotkanie. Mama słuchała, Marzenka mówiła, a ja się wściekałam.
– Niech idzie w cholerę, skoro cię nie docenia – powiedziałam w pewnej chwili.
– Łatwo ci mówić, ty masz fajną pracę, jeździsz po świecie – wyszlochała Marzena – a ja cały życiowy plan oparłam na tym gospodarstwie i na nim... Co ja teraz zrobię?
– Poradzisz sobie. Masz mamę i tatę. Jak trzeba będzie kogoś zatrudnić, to znajdziemy. Na początek trzeba porozmawiać z Anią.
– Serce mi się ścisnęło, ale wiedziałam, że to nieuniknione.
– Ale jak? – Zastanawiała się Marzenka.
– Pomogę ci. Zrobimy to jutro, zanim wyjadę – powiedziałam. – Razem będzie trochę łatwiej.
– Dziękuję, Karolina! Jesteś najlepszą siostrą na świecie. – Marzenka rzuciła mi się na szyję.
– I ty także, kochana – odparłam, obejmując ją mocno.

 

Czytaj więcej