"– Ani to ładne, ani zdolne – tak często mówiła o mnie moja babcia! Miała racje... Mysie, cienkie włosy, szare oczy, za duży nos i za wąskie wargi. Do tego kompletny brak figury i niski wzrost. Zdolna też nie byłam. Nie wierzyłam, że zasługuję na uczucie i wtedy spotkałam Romana..." Janka, 46 lat
Moje koleżanki z pracy były po prostu w szoku, kiedy wręczyłam im zaproszenie na swój ślub. W firmowej kuchni podsłuchałam, jak o mnie plotkują...
– Nawet nie wiedziałam, że kogoś ma. Ciekawe, co to za jeden – zastanawiała się Lilka, która nie mogła uwierzyć, że ktoś na poważnie się mną zainteresował.
– E tam, nic ciekawego... – prychnęła Zuza. – Widziałam ich kiedyś razem na mieście. Wyglądali jak z tej piosenki, kojarzycie... – zanuciła: Brzydka ona, brzydki on...
– A taka ładna miłość – dokończyła Agata. Z... zazdrością?
Nawet za sto lat bym nie przypuszczała, że koleżanki z pracy będą mi czegokolwiek zazdrościć!
– Nie wiem, co z tego dziecka wyrośnie, ani to ładne, ani zdolne – moja babcia nie miała o mnie zbyt dobrej opinii. Zresztą zupełnie słusznie. Już jako dziecko byłam brzydka. Nie miałam jakichś wielkich defektów czy szpecących blizn, ale po prostu nic do siebie nie pasowało. Przez lata wkładałam wiele wysiłku, żeby poprawić swój wygląd, ale przy maksimum dobrej woli można mnie było określić jako „nijaką”. Mysie, cienkie włosy, szare oczy, trochę za duży nos i za wąskie wargi. Do tego kompletny brak figury i niski wzrost. Niewiele osób na ulicy by mnie dostrzegło, a jeszcze mniej zapamiętało. Byłabym idealnym przestępcą...
Nie uważałam siebie za głupią, ale nawet jeśli coś wiedziałam, to brakowało mi odwagi, żeby się zgłosić i odpowiedzieć. Na testach robiłam głupie błędy i w efekcie, jeśli chodzi o osiągnięcia, też byłam „nijaka”. Na studia nawet nie startowałam. Skończyłam szkołę pomaturalną i chyba tylko jakimś cudem dostałam pracę w urzędzie. Byłam wtedy najmłodsza w zespole. Stopniowo moje starsze koleżanki odchodziły na emeryturę i pojawiały się nowe. Ostatnia była Agata, siostrzenica żony prezesa. Niespecjalnie lotna, ale za to piękna jak obrazek. Patrząc na nas dwie, trudno było uwierzyć, że jestem od niej zaledwie dziesięć lat starsza. Prawdę mówiąc, wyglądałyśmy jak matka i córka.
Słuchałam, jak koleżanki z pracy rozmawiają o życiu, chłopakach, narzeczonych, mężach, dzieciach, przyjaciołach, imprezach i czułam żal. Nawet im nie zazdrościłam, już dawno pogodziłam się z faktem, że życie nie jest sprawiedliwe i nie wszyscy muszą dostawać po równo. Ale mimo to... Chciałam mieć własną rodzinę. Pragnęłam miłości, choćby niewielkiej. Z każdym rokiem czułam jednak, że to marzenie się oddala i pewnie nigdy się nie spełni. I wtedy...
– Najmocniej panią przepraszam – niski, męski głos był pełen skruchy, więc powstrzymałam jęk bólu, kiedy ten facet nadepnął na moją stopę.
– Nic się nie stało – odparłam. – Ale niech pan już usiądzie, bo reklamy się kończą.
– Tak, tak oczywiście – powiedział pospiesznie i opadł na fotel obok mnie. Miałam ochotę zerknąć na niego, ale film się właśnie zaczynał i wciągnął mnie bez reszty. Kino kochałam od zawsze. To było miejsce, w którym nikt na mnie nie patrzył i nie widział, czy jestem ładna, czy brzydka, mądra czy głupia.
– Podobało się pani? – Mężczyzna delikatnie dotknął mojego ramienia.
– Bardzo – odpowiedziałam bez namysłu. – Chociaż... – Przygryzłam wargi. – Nie uważa pan, że zakończenie było trochę przekombinowane? Nie rozumiem, dlaczego główny bohater... – urwałam.
– Właśnie mnie też to zastanawia – powiedział. – Jeśli ma pani czas... – zawahał się. – To może poszlibyśmy na kawę? – zaproponował po chwili nieśmiało.
Tak poznałam Romana. Obiektywnie patrząc, Zuza miała rację. „Brzydka ona, brzydki on”. Roman zdecydowanie nie był bożyszczem kobiet. Niski, drobny, z początkami łysiny nie przyciągał wzroku płci przeciwnej. Miał za to ładne dłonie, szeroki uśmiech i piękny, głęboki głos, którym oczarował mnie od samego początku. Poza tym, już przy tej pierwszej kawie przestałam zauważać jego wygląd. Roman okazał się wielbicielem kina, jeszcze większym niż ja, a także fascynującym rozmówcą ze znakomitym poczuciem humoru. Siedzieliśmy w kawiarni aż do zamknięcia, a potem jeszcze dyskutowaliśmy podczas spaceru. Jeśli teoria o dwóch połówkach jabłka jest prawdziwa, to my od pierwszej chwili stanowiliśmy jej doskonały przykład. Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia? Nie wiem. Na pewno tamtej nocy zasypiałam z uśmiechem na ustach.
Spotkaliśmy się już dwa dni później. W kinie, a jakże. Obejrzeliśmy razem szumnie reklamowany hit, po czym zgodnie uznaliśmy go za szmirę. I znowu siedzieliśmy w knajpie do zamknięcia. Tak to się zaczęło.
– Kocham cię. – Roman patrzył mi prosto w oczy. – Przez całe życie marzyłem o takiej kobiecie jak ty... – Delikatnie pocałował moją dłoń. – I mam nadzieję...
– Ja też cię kocham – odpowiedziałam pewnie. Chyba pierwszy raz w życiu się nie bałam wyznać swoich uczuć. – Tylko... – westchnęłam. – Ja, no wiesz, nie jestem jakoś... Ani ładna, ani zdolna – nagle przypomniały mi się słowa mojej babci.
– Co ty mówisz? – Uśmiechnął się. – Masz piękne oczy, kiedy się śmiejesz i... – Zarumienił się lekko, po czym zerknął na moje pośladki.
– Podoba ci się mój wielki tyłek?! – wykrzyknęłam z niedowierzaniem, bo zawsze miałam kompleksy na tym tle.
– Nooo... – powiedział przeciągle, po czym natychmiast udowodnił mi, jak bardzo mu się podobam.
Zaręczyliśmy się dokładnie w pierwszą rocznicę naszego spotkania, a ślub zaplanowaliśmy na lato, pół roku później. Nie zamierzaliśmy robić wielkiej imprezy. Obydwoje zgodnie stwierdziliśmy, że te pieniądze wolimy wydać na wyjazd na jakiś festiwal filmowy albo... Kto wie, może nawet wystarczyłoby na wycieczkę do Hollywood albo przynajmniej Cannes. Po zaręczynach zamieszkaliśmy razem. Przeprowadziłam się do Romana. Jego mieszkanie, odziedziczone po babci, było sporo większe niż moja kawalerka. Trochę się tego bałam, mimo że Roman na każdym kroku okazywał mi swoją wielką miłość. Ja jednak ciągle nie dowierzałam, że jestem jej warta. Jak ktoś całe życie był niepewny siebie, to trudno tak w jednej chwili to zmienić. Zwłaszcza że moje otoczenie niespecjalnie było pomocne.
– Nie wiem, co on w niej widzi – moja bratowa nawet nie ściszyła głosu. – Przecież to taka szara mysz.
Zarumieniłam się z zażenowania. Zaprosiłam Romana na niedzielny rodzinny obiad z okazji naszych zaręczyn. Pierwsze i drugie danie jakoś przeszło, ale kiedy Wiolka poszła z mamą do kuchni zrobić kawę, oczywiście nie potrafiła powstrzymać się od komentarza.
– Nie przejmuj się... – szepnęła mi siostra. – Wiesz, jaka jest Wioleta – mruknęła.
– Mamo, nie broń jej – dobiegł nas głos z kuchni. – Przecież Janka nigdy nie należała do piękności, nawet Magda, jej własna siostra, nie poprosiła jej na świadkową... A on też niezbyt wyględny, samotny w tym wieku, pewnie ma jakiś feler... W tym samym momencie mój brat, czerwony jak burak, zaczął coś głośno mówić, a Magda zaczerwieniła się ze wstydu i uciekła wzrokiem. Miałam ochotę wstać i wyjść, ale Roman delikatnie położył dłoń na moim kolanie i uśmiechnął się uspokajająco.
– Kawy? – zaszczebiotała bratowa jakby nigdy nic.
– Niestety. – Roman pokręcił głową. – Wie pani, w moim wieku – nachylił się do niej konfidencjonalnie – kawa to już nie jest wskazana. Serce, rozumie pani – westchnął. – Jak to dobrze, że Janeczka zgodziła się za mnie wyjść. Będzie mnie doglądać na stare lata – mówił to wszystko z całkowitą powagą, a ja dusiłam się ze śmiechu, bo dowcip polegał na tym, że był ode mnie, i nawiasem mówiąc też od Wiolki, młodszy.
– Tak, tak. – Pokiwałam głową. – Taka szara mysz, jak ja, doskonale się nadaje do pielęgnowania staruszków.
– O, to, to właśnie, kochanie. – Puścił do mnie oko. – Z ust mi to wyjęłaś.
Wioleta zastygła z tacą pełną filiżanek, była tak oburzona, że się z niej nabijamy, że zapomniała języka w gębie.
Miałam w końcu kogoś, kto stał za mną murem. I tak zostało już na zawsze, a wspólne mieszkanie tego nie zmieniło. Wręcz przeciwnie, było jeszcze lepiej. Miłość Romka mnie wzmocniła. Już się nie bałam.
– Macie rację. – powiedziałam do koleżanek plotkujących w służbowej kuchni. – Nasza miłość jest naprawdę piękna. i wam też takiej życzę. A na ślub serdecznie zapraszam.
To było kilka lat temu. Ślub był początkiem naszego wspaniałego, wspólnego życia. Mamy dwójkę dzieci, oglądamy razem filmy, dyskutujemy do utraty tchu, śmiejemy się, a przede wszystkim kochamy. I już nie myślę o sobie. Teraz myślę o nas i o naszej pięknej miłości.