"Mama i tata zawsze starali się pomagać mnie i rodzeństwu. Odejmowali sobie od ust, żeby dawać pieniądze mojemu bratu i siostrze, której mąż nie pracował. Nie miałam pojęcia, że sami byli w krytycznej sytuacji..." Malwina, 30 lat
Moja mama nigdy nie przychodziła do nas z pustymi rękoma. A to jakaś zabaweczka dla Stasia, a to ciuszek. O nas też nie zapominała.
– O, była moja kochana teściowa! Co takiego dziś mamy na kolację? Pierożki? Mniam, pycha! Uwielbiam kuchnię twojej matki – cieszył się mój mąż.
Mam trójkę rodzeństwa: dwie młodsze siostry Kasię i Olę oraz starszego o rok brata, Tomka. Kasia jest singielką, właśnie skończyła studia, Olka ma trzy dziewczynki (sześć miesięcy, dwa latka i pięć lat), mój Staś ma sześć lat. Tomek nie założył jeszcze rodziny. I dobrze – żadna kobieta nie miałaby pożytku z takiego lekkoducha. Pieniądze go się nie trzymały. Najczęściej z nas wyciągał do rodziców rękę po „wsparcie”. Ale nie powiem, całej naszej trójce rodzice bardzo pomagali.
Wszyscy mieszkamy w Płocku, tylko w różnych cześciach. Rodzice mają mały domek na obrzeżach miasta. Tam się wszyscy wychowaliśmy. Bardzo dobrze znam sąsiadów rodziców. Jednak kiedy zadzwoniła do mnie Gabrysia, sąsiadka zza płotu, byłam zaskoczona. Nigdy wcześniej tego nie robiła!
– Pani Malwinko, to nie jest rozmowa na telefon. Czy możemy się spotkać? Tak, jeszcze dziś. Nie, w żadnym wypadku nie u mnie ani u pani rodziców. Bo właśnie o nich chcę porozmawiać – usłyszałam przez telefon.
– Czego może ode mnie chcieć? – myślałam mocno zaniepokojona.
– Pewnie, jak to na stare lata, przeszkadza jej, że Ares za głośno szczeka albo kotka przechodzi na jej stronę i żebrze o jedzenie – zażartował Paweł. – Nie przejmuj się. Starsi ludzie mają dziwne pomysły. Po prostu wysłuchaj ją i puść mimo uszu to, co usłyszysz.
Dwie godziny później wróciłam ze spotkania blada i załamana.
– Co się stało? – Paweł był przerażony. – Wyglądasz jak cień człowieka.
– Wciąż nie mogę dojść do siebie... Boże, pani Gabrysia... Paweł, nawet tobie wstydzę się przyznać, czego się dowiedziałam – zaczęłam płakać. Rozmowa z sąsiadką wprowadziła mnie w osłupienie.
– Kilka dni temu pani mama zemdlała na podwórku. Akurat siedziałam u siebie w ogrodzie, widziałam, co się stało i natychmiast do was pobiegłam. Taty nie było w domu, zdaje się, że pojechał do pani Oli, przypilnować dzieci. Mama została, bo od rana kiepsko się czuła – opowiadała przejęta sąsiadka. – Kiedy wbiegłam, już odzyskała przytomność. Przyniosłam jej szklankę wody. Była blada jak prześcieradło. Ciężko oddychała. Wtedy powiedziała mi, co się stało. Chyba już nie miała siły ukrywać kłopotów. Okazało się, że od pewnego czasu mama przestała brać leki, bo po prostu... nie miała ich za co wykupić. „Wie pani, staremu człowiekowi już bliżej końca... Dzieci potrzebują pomocy, są ciężkie czasy. Całe szczęście, że w ogródku mamy warzywka, jest co na kanapkę położyć”, zaczęła mi tłumaczyć, gdy zła nakrzyczałam na nią.
– Ale przecież rodzice mają emerytury, to niemożliwe, żeby nie mieli za co żyć! – tłumaczyłam Pawłowi.
– Niemożliwe?! A niby z czego utrzymuje się Tomek, skoro od czterech miesięcy nie ma roboty? Mąż Olki też rzucił pracę u stolarza i teraz rozgląda się za czymś lepiej płatnym. Mają troje dzieci, Olka nie pracuje. Pieniądze z nieba im nie spadają – zdenerwował się.
Prezenty dla Stasia, jedzenie, które podtykali nam rodzice. To wszystko kosztowało... Pani Gabrysia zaklinała na wszystkie świętości, abym nie zdradzała rodzicom, skąd wiem o ich kłopotach. Musiałam jej to przysiąc. Od razu skontaktowałam się z rodzeństwem. Sprawa była zbyt poważna.
– Tomek, widziałeś się ostatnio z rodzicami? Zauważyłeś coś niepokojącego? Bo według mnie mama jakoś marnie wygląda – zadzwoniłam do brata.
– Nie... Byłem u nich wczoraj. Siostra, mam dziurę w portfelu, pożyczyłabyś mi parę złotych? – szybko zmienił temat.
– Nie mam. A rodzice nie mogą ci pomóc? – zablefowałam.
– Dali mi tysiąc złotych, chyba więcej naprawdę nie mają, bo mama nawet brała pożyczkę, wiesz, taką szybką, żeby mnie wspomóc.
– Słucham?! I ty na to pozwoliłeś?!
– Miałem nóż na gardle. Ściga mnie skarbówka, u takiego jednego kolesia też się zadłużyłem, musiałem oddać kasę – tłumaczył pokrętnie.
Ale byłam wściekła! Potem zadzwoniłam do sióstr.
Jeszcze tego samego wieczoru spotkałyśmy się u Olki. Jej mąż siedział przed telewizorem i popijał piwko. Uśmiechnięty, zadowolony, bezrobotny... Nie owijałam w bawełnę! Wprost powiedziałam o dramatycznej sytuacji rodziców. Andrzej aż przełknął ślinę, uciekał spojrzeniem. Potem udał, że coś mu się nagle przypomniało i szybko wyszedł.
– Pożyczyliśmy od rodziców na życie. Oprócz tego, sami wiecie, ciągle nam coś podrzucają. A to kotleciki, a to soczki dla dzieciaków – przyznała szczerze siostra. – Gdybym mogła iść do pracy! Ale jak, przecież przedszkole kosztuje. Andrzej w domu z dziećmi nie chce zostać. Szuka pracy...
– Tak, jak nasz Tomuś – wzruszyła ramionami Kaśka. – Wiecie co, mam tego serdecznie dość. Naszych rodziców nie stać na leki, gdyby nie pomidory i ogórki z własnego ogródka pewnie suchy chleb by jedli. No, jeśli byłoby ich na niego stać – była bezwzględna.
– Malwina, dobrze, że nam o wszystkim powiedziałaś. Musimy działać. I to natychmiast.
Następnego dnia we trzy pojechałyśmy do rodziców. Kazałyśmy też przyjechać Tomkowi.
– Mamo, musimy porozmawiać. Zauważyliśmy, że gorzej wyglądasz. Bardzo nas to martwi – zaczęłam rozmowę. Kaśka w tym czasie zajrzała do lodówki. Była prawie pusta! Olka poprosiła, aby mama pokazała jej wykupione leki: na serce dla niej i dla taty na nadciśnienie oraz na wątrobę. Mama dawała wymijające odpowiedzi, próbowała nawet wszystko obrócić w żart.
– Oj dzieci, dzieci... Dziękujemy za troskę, ale u nas wszystko w porządku – uśmiechała się. To tata nie wytrzymał. Przyznał, że nie mają pieniędzy. Miał łzy w oczach, gdy to mówił! On! Zawsze taki dzielny, twardy facet!
– Jesteście najlepszymi rodzicami i dziadkami na świecie. Ale musicie wreszcie zacząć myśleć o sobie. Najgorsze, co mogłoby nas spotkać, to utrata jednego z was – przytuliłam się do mamy. – Wnuki nie czekają na prezenty od was, tylko na wasze całusy. Mamuś, uwielbiam twoje pierogi i mielone, Paweł też za nimi przepada. Ale pozwól, że to my będziemy kupować produkty, a ty weźmiesz na siebie pichcenie, dobrze?
Mama była wzruszona. Tacie też łezka kręciła się w oku, ale wyraźnie poprawił mu się nastrój. Tomek siedział z boku i było mu głupio. Kaśka poderwała się z miejsca.
– No, a teraz poproszę wasze recepty. Mamo, ja wykupię wam leki. Nie, nic nie mów. Jak Malwina przyniesie mięsko na mielone, to ja za to poproszę kilka najładniejszych – zażartowała.
Wciąż trzymamy się tamtych ustaleń. Wprawdzie dziadkowie ciągle wręczają wnukom prezenty, jednak ich sytuacja finansowa wyraźnie się poprawiła. Ostro z siostrami pilnuję Tomka. Znalazł pracę. Zdrowo przestraszył się, że rodzicom mogłaby stać się krzywda. Przez nas i przez to, że... tak bardzo nas kochają.