"Wiedziałam, że moja znajomość z mężczyzną poznanym przy hotelowym basenie nie ma szans na ciąg dalszy. Wolałam zapamiętać go jako postać z innego świata, dawcę jednorazowej rozkoszy. Ale oprócz rozkoszy dostałam coś jeszcze..." Emilia 31 lat
Na długi weekend do Włoch miałyśmy jechać we trzy, ale moje przyjaciółki zrezygnowały na kilka dni przed wyjazdem. Na początku trochę się bałam. Właściwie, pomysł wydał mi się niedorzeczny. Sama we Włoszech. Ot, zwykła lekarka z przychodni, kobieta nieatrakcyjna i samotna z wyboru. Szybko jednak doszłam do wniosku, że to właściwie atut, bo jestem na tyle przeciętna, że nikt nie będzie zwracał na mnie uwagi i nie będzie chciał mnie zaczepiać...
Zmierzchało, kiedy dotarłam na miejsce do zarezerwowanego hotelu. Szybko usnęłam. Podróż dała mi się we znaki. Obudziłam się nazajutrz skoro świt. Szybko przebrałam się w strój kąpielowy. Wokół basenu przy hotelu było pusto. Z radością zanurkowałam i zaczęłam pływać. Nagle zapomniałam o całym świecie. Nie wiem, skąd on się tam wziął. Nie zauważyłam, kiedy wszedł. Na początku pływał na drugim końcu basenu. Zrobił na mnie wielkie wrażenie, bo poruszał się doskonale. Dopiero po dłuższej chwili zauważyłam, że nieznajomy pływak jest szalenie przystojnym mężczyzną. Miał mniej więcej czterdzieści lat, kruczoczarne włosy, oczy w kolorze gorzkiej czekolady, śniadą, gładką skórę i muskulaturę greckiego herosa. Zauważył, że mu się przyglądam. Zaczerwieniłam się po czubki uszu. Szybko odwróciłam wzrok i wróciłam do pływania. Udawałam, że go tu nie ma. A on nie spuszczał ze mnie wzroku. W jego oczach było coś, co sprawiało, że natychmiast, kiedy tylko nasze spojrzenia krzyżowały się, zaczynało mi brakować tchu. W końcu musiałam się zatrzymać, żeby nabrać sił. Podpłynął do mnie powoli, cały czas na mnie patrząc. Bałam się go i jednocześnie byłam ciekawa, jaki będzie ciąg dalszy tej gry.
Stanął blisko, patrzył na mnie bez uśmiechu takim wzrokiem, jakby przewiercał mnie na wylot. I powiedział coś do mnie łagodnym tonem. Przez chwilę poczułam się jak dziecko. Niestety, nie zrozumiałam ani słowa. Uśmiechnęłam się przepraszająco. Po angielsku powiedziałam, że nie znam włoskiego. On po angielsku, że nie zna angielskiego. Oboje zaśmialiśmy się z tego dialogu. Wzruszyłam ramionami. Znów ten jego wzrok. Tym razem zrobiło mi się gorąco. Poczułam, że każdy kawałek mojego ciała jest spragniony dotyku tego mężczyzny. Właściwie poczułam coś takiego po raz pierwszy w życiu. Chciałam kochać się z tym nieznajomym. Choćby teraz, w tym basenie, na oczach śmiejącej się cały czas recepcjonistki i innych hotelowych gości. Raz jeszcze spojrzałam w jego oczy i rzuciłam się do wody. Musiałam się pozbyć tych myśli, tych niedorzecznych pragnień. Nie, żebym była jakąś szczególnie pruderyjną osobą, o nie. Po prostu głupie wydało mi się uwodzenie włoskiego przystojniaka w hotelowym basenie.
Kiedy wyszłam z wody, wyszedł i on. Czekał na mnie przy recepcji. W dłoniach trzymał kartkę. Było na niej napisane tylko to: „18.00. Savino”. Pokazał palcem na siebie.
– Savino... – posłał mi taki uśmiech, że zaniemówiłam.
– Emilia – pokazałam na siebie. Pokazał palcem na recepcję. Zrozumiałam, że tu chce się ze mną spotkać o osiemnastej. Uśmiechnęłam się, bo nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Odmówić? Przyjść? Spacerowałam potem po urokliwych uliczkach włoskiego miasteczka. Cały czas zastanawiałam się nad spotkaniem z Savino. Bałam się jego hipnotycznego spojrzenia i tego, co może wyniknąć ze zbyt długiego patrzenia w jego oczy. „Raz kozie śmierć”, pomyślałam. Późnym popołudniem zdecydowałam się na lekką, białą sukienkę, delikatnie podkreślającą moje szczupłe ciało i ciemny kolor opalonej skóry. Delikatne sandały, mała torebka, rozpuszczone włosy, karminowa szminka i dużo ukochanych perfum. Przyglądając się w lustrze efektowi końcowemu uznałam, że wyglądam nawet dość ładnie, skromnie i bezpretensjonalnie.
Czekał na dole. Miał na sobie jasne spodnie z płótna, proste sandały i czarną koszulę. Wyglądał pięknie. Po prostu pięknie. Byłam tak zaskoczona jego porażającym wyglądem, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. I on stał, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Z zamyślenia wyrwał mnie głos recepcjonistki. Zrozumiałam tylko, że wykrzykuje „bella, bella”, co jak sądzę, znaczy „ładna”, „piękna”. Savino wziął mnie pod ramię i wyszliśmy z hotelu.
Trochę łamaną angielszczyzną, trochę po włosku ustaliliśmy, że najpierw Savino pokaże mi miasteczko, a potem zjemy razem kolację. Mówił do mnie po włosku, po francusku i hiszpańsku. Nie rozumiałam go, ale jemu zdawało się to nie przeszkadzać. Po pewnym czasie przestałam mu wyjaśniać, że rozumiem tylko pojedyncze słowa. Czasem mówiłam coś po polsku, a on wtedy milkł i przysłuchiwał mi się z uśmiechem. To był czarowny wieczór. Obok mnie piękny mężczyzna, mówiący w najpiękniejszych językach świata, nad nami rozgwieżdżone niebo, dookoła mury starych kamieniczek, a jakby było mało, gdzieś w tle rzewny dźwięk skrzypiec... Trudno mi było w to wszystko uwierzyć. Tam, gdzie spacerowaliśmy, nie było też turystów. Tylko ślady czasu na murach. Ja i on.
Gdzieś w jednej z wąskich uliczek nasze biodra otarły się o siebie. Z trudem przełknęłam ślinę. W powietrzu powinny pojawić się iskierki, taka byłam napięta. Wiedział, co się ze mną dzieje. Wziął mnie za rękę i tym razem opowiadając mi coś po hiszpańsku, zaprowadził do restauracji. Gotyckie sklepienia, chłód, pyszne jedzenie i znów te elektryzujące spojrzenia. Teraz byłam już pewna, że chcę się z nim znaleźć sam na sam w hotelowym pokoju. Tym razem melodia jego słów się zmieniła. Była jakaś śpiewna, mówił znacznie ciszej i po francusku. Słuchałam z uwagą. Wtrącałam coś po polsku, a wtedy on kiwał głową, jakby zgadzał się z moimi słowami.
– Chcę się z tobą kochać... – powiedziałam, kiedy wstaliśmy od stolika. Zaskoczyłam tym nawet samą siebie.
Udaliśmy się prosto do jego hotelu. Tam pocałował mnie po raz pierwszy. Delikatnie muskał ustami moje wargi, jakbym była kruchą porcelanową laleczką, a nie kobietą z krwi i kości. Całowaliśmy się jak kochankowie, którzy znają się od lat. Po chwili staliśmy naprzeciw siebie całkiem nadzy. Savino sprawił, że czułam się doskonała, absolutnie piękna. Kochaliśmy się w jego wielkim łóżku. Najpierw powoli i delikatnie poznawaliśmy tajemnice naszych ciał. Dopasowywaliśmy do siebie rytm ruchów. Pieścił moje piersi lekko, czubkami palców, potem nagle zmieniał natężenie pieszczot i stawał się drapieżny jak lew. Straciłam poczucie rzeczywistości. Dopiero rozkosz, która wstrząsnęła mną od stóp do głów, sprawiła, że wróciłam do hotelowego pokoju, do mojego włoskiego kochanka... Ale to nie był koniec. O nie. To było preludium do uwertury, która zdawała się nie mieć końca i trwała niemal aż do rana...
Gdy otworzyłam oczy, Savino oddychał spokojnie. Delikatnie, żeby go nie obudzić, wyswobodziłam się z jego objęć. Wyszłam, cicho zamykając za sobą drzwi. W swoim hotelu szybko się spakowałam. Liczyłam, że kobieta w recepcji nie śpi i będę mogła uregulować rachunek. Nic nie mówiła, patrzyła tylko na mnie wzrokiem pełnym zrozumienia. Być może i ona kiedyś uciekała nad ranem od kochanka. Musiała być przed laty piękną kobietą.
– Arivederci, bella! – pomachała mi na pożegnanie. Wiedziałam, że moja znajomość z Savino nie ma szans na ciąg dalszy. Wolałam zapamiętać go jako postać z innego świata, dawcę jednorazowej rozkoszy. Ale oprócz rozkoszy dostałam coś jeszcze: pojęłam, że wcale nie jestem przeciętna, mało atrakcyjna. Byłam kimś innym niż kilkanaście godzin temu...