Mama wychowywała mnie sama, bo ojciec nas zostawił. Od dziecka słuchałem o tym, jakim był draniem i że zniszczył nam życie. Robiłem więc wszystko, żeby pomagać biednej, zapracowanej matce. W szkole miałem opinię nudziarza, bo zamiast biegać z innymi dzieciakami, siedziałem w domu. Kusiło mnie, ale kiedy pomyślałem, że po powrocie zastanę matkę całą we łzach, odpuszczałem.
Gdy wyprowadzałem się na studia, matka z jednej strony mówiła, jaka jest ze mnie dumna, ale z drugiej strony okupiła te zmiany uporczywymi migrenami i pobytem w szpitalu. Po prostu któregoś dnia zrobiło się jej słabo.
– Nie przejmuj się mną, synku – mówiła, gdy ją odbierałem. – Może ja po prostu wszystko bardziej przeżywam. Zawsze byłam wrażliwa. Niestety, niektórzy – zaakcentowała to słowo, a ja wiedziałem, że chodzi o ojca – nie umieli tego uszanować!
Robiłem więc wszystko, aby mama czuła się doceniana. Dobrze zarabiałem, dlatego bez trudu wyposażyłem ją w nową lodówkę, kuchenkę, wysłałem na wakacje do Hiszpanii. Była szczęśliwa.
– Wreszcie czuję, że żyję! – cieszyła się.
Potem poznałem Malinę. Bardzo mi zależało, żeby mama ją polubiła. I tu pojawił się pierwszy zgrzyt… Matka zrobiła się bardzo zaborcza. Ciągle mnie odciągała od ukochanej. Wzywała mnie pod byle pretekstem. Obie kobiety zachowywały wobec siebie dystans. Nawet wtedy, gdy się ożeniłem, i teraz, kiedy na świat miało przyjść nasze dziecko. Czułem się rozdarty pomiędzy dwiema najważniejszymi dla mnie osobami.
– Słusznie to ująłeś – powiedziała Malina, gdy jej to wyjawiłem. – Ale chyba najwyższa pora, żeby odciąć pępowinę.
Moja żona twierdziła, że jestem maminsynkiem. To prawda, miałem problem, żeby odmawiać mamie. Łzy w jej oczach całkowicie mnie rozbrajały. Czułem się źle, gdy była smutna.
– I ona bardzo dobrze o tym wie, Tomek – skwitowała żona. – Dlatego od lat stosuje tę samą strategię, by tobą manipulować.
Czułem, że jestem nie w porządku wobec ukochanej. Za parę miesięcy na świecie pojawi się moje dziecko. Jakim będę ojcem? Nie miałem porządnego wzorca. Wiedziałem tylko, kim nie chcę być! Draniem bez kręgosłupa moralnego, jak mój tata. Chcę, by dziecko i Malina wiedzieli, że zawsze mogą na mnie liczyć. Czuli pewność, że zawsze ich ochronię. A tymczasem porzucałem żonę, chociaż obiecałem jej pomoc, i biegłem do matki, która wiązała mnie swoimi łzami, smutkiem i narzekaniem na niespełnione życie…
W końcu Malina, widząc, że zakładam kurtkę, trzasnęła drzwiami od pokoju tak mocno, że wybiła w nich szybę. Jak ja się przeraziłem! Skoczyłem do niej. Była blada, ale cała.
– Tomek, tak dalej być nie może. Mam wrażenie, że ty nie wiesz, czy chcesz być dorosły, czy nie. A ja potrzebuję dojrzałego ojca dla naszego dziecka. Nie chcę się bać, że gdy pojadę do szpitala, twoja matka nagle cię wezwie i chociaż pewnie przy nas zostaniesz, to będziesz zdenerwowany. Nie chcę się obawiać jej wpływu na wnuka i opowiadania mu, jakim draniem był dziadek. Takie rzeczy powinny się rozgrywać między rodzicami, a nie być kamieniem u szyi dziecka. I na koniec, nie chcę już o ciebie rywalizować z twoją matką. To jest chore! Musisz coś z tym zrobić! Bo… ja tak dłużej nie mogę! – wyrzuciła z siebie, nie dając mi dojść do słowa.
Pierwszy raz widziałem Malinę równie wzburzoną. Ale w głębi duszy wiedziałem, że ma rację. Narastał we mnie bunt. Miałem dość tych wymuszonych wizyt u matki na każde jej skinienie, codziennego wiszenia na telefonie, płaczów i lamentów.
– Usiądź, kochanie – powiedziałem do żony. – Nigdzie nie idę. Posprzątam to szkło. Niczym się nie przejmuj.
Nie odebrałem też telefonu, który podskakiwał na stole. Było mi trudno, ale wyniosłem go do przedpokoju.
Do mamy pojechałem następnego dnia po pracy. Otworzyła mi i od razu się naburmuszyła.
– Synku, co ty wyprawiasz? Wczoraj spać z nerwów nie mogłam…
– Mamo, powiem krótko. Dzieje się to, co powinno się wydarzyć już dawno temu – odparłem poważnie.
Starałem się zachować zimną krew, choć czułem, jak nogi mi miękną, a serce wali.
– Wiem, że czasem potrzebujesz mojej pomocy i na pewno ci jej udzielę. Ale ja mam też swoją rodzinę, jestem dorosły i zacząłem własne życie. Nie mogę przybiegać na każde twoje zawołanie. Musisz się nauczyć zaradności. Masz koleżanki, pomagajcie sobie. Nie będę też do ciebie codziennie dzwonił. Chciałbym to robić z przyjemnością, a nie pod przymusem.
Już widziałem, jak wilgotnieją jej oczy. To był decydujący moment.
– I mamo, nie boję się twoich łez. Nie jestem taki jak tata i mam dosyć płacenia za jego błędy. W końcu sama go sobie wybrałaś. Nie obarcza się dziecka takimi rzeczami!
– Jak możesz? – szlochała.
Jej płacz jak zwykle mną wstrząsnął, ale nie dałem się sprowokować. Nie tym razem.
– Zacznij mnie traktować jak dorosłego, a nie swoją własność – uciąłem twardo.
Nie wytrzymałem dłużej. Odwróciłem się na pięcie i zbiegłem ze schodów. Szybko wsiadłem do samochodu, żeby nikt nie zauważył, że taki dorosły facet płacze. Lecz oprócz tych łez, była też ulga. Poczułem, jakby coś, co tyle czasu mnie dławiło, nagle pękło jak mydlana bańka.
Matka się obraziła, ale ja czułem, że dam sobie z tym radę. Tym bardziej że dwa tygodnie później trzymałem w ramionach moją córkę. Cud świata. Najpiękniejszą kobietę w moim życiu. No, oprócz Malinki, rzecz jasna.
Kiedy zmęczona porodem żona postanowiła się przespać, wykorzystałem ten moment i ze szpitala pojechałem do mamy.
– Tomasz? – zdumiała się na mój widok. – Co się stało? – zapytała z lekkim niepokojem w głosie.
– Mamo, zostałaś babcią – oznajmiłem. – Gratulacje – dodałem.
Przyjęła te słowa z malującą się na twarzy mieszaniną radości i zakłopotania.
– Może wejdziesz? – spytała po chwili milczenia i postąpiła krok do tyłu.
Na moment się zawahałem.
– Nie, mamo, nie dzisiaj. Wracam do szpitala, do dziewczyn, a mam jeszcze parę spraw do załatwienia – powiedziałem.
Tym razem starałem się mieć łagodny, ale stanowczy ton.
– I nie dzwoń na razie do Maliny. Jest wyczerpana. Odezwiemy się do ciebie.
Myślałem, że się zezłości. Przez chwilę miała nietęgą minę, widać było, że gryzie ją to, co powiedziałem. Ale potem… uśmiechnęła się do mnie.
– Rozumiem – odparła. – I w ogóle przez ostatnie tygodnie wiele do mnie dotarło, ale… to nie czas na tę rozmowę. – Spojrzała na mnie dobrodusznie. – Leć załatwiać sprawy, pozdrów Malinkę i ucałuj moją wnuczkę. Powiedz jej, że nie mogę się doczekać, aż ją zobaczę.
– Tak zrobię, mamo…
Pocałowała mnie w policzek i lekko pchnęła ku schodom.
Szedłem po nich jako szczęśliwy człowiek. Mężczyzna i ojciec – bez winy i wstydu. Musiałem dorosnąć i raz na zawsze odciąć symboliczną pępowinę, która nas wiązała.