"Kochałam Tobiasza i nigdy nie ukrywałam przed nim tego, że nie chodzę do kościoła, podobnie zresztą jak większość mojej rodziny i znajomych. Wydawało się, że nie jest do dla niego problemem. A jednak było, i to gigantycznym..." Malwina, 29 lat
Zazwyczaj nie daję się poderwać na ulicy, choć moje przyjaciółki twierdzą, że to nic złego. Przypadek czy los może nas zderzyć z naszą drugą połówką nie tylko w gronie znajomych, ale też na przystanku autobusowym. Takie właśnie myśli przebiegały mi przez głowę, kiedy patrzyłam na obcego mężczyznę, który podawał mi lilię...
– Przepraszam, wiem, że ten kwiat niekoniecznie nadaje się na zapoznanie i okazanie zachwytu, ale właśnie idę do mamy na imieniny, a to jej ulubiony kwiat, i... przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać. Chyba anioły nas ze sobą zetknęły – zagadał. Mówił jak nakręcony, ale ja widziałam, że jest zdenerwowany. Miał może trzydzieści lat, porządny płaszcz, wyczyszczone buty, klasyczną fryzurę, żadne tam podgolone czuby w stylu wikingów, które mnie odrzucały. Podobał mi się. A że od dłuższego czasu byłam sama, pomyślałam sobie: „W sumie czemu nie? Dam mu szansę”. Nadjechał mój autobus. Wsunęłam facetowi do ręki wizytówkę, ale lilii nie wzięłam.
– Bukiet będzie nieparzysty – powiedziałam z uśmiechem. – Niektórzy uznają to za pecha.
Patrzył za mną, szeroko się uśmiechając. Wyglądał na uszczęśliwionego.
Poczułam, że z tej znajomości może wyniknąć coś dobrego. Może wreszcie się zakocham? Miałam rację. Tobiasz okazał się cudownym mężczyzną. Inteligentnym, doskonale wychowanym, odpowiedzialnym. Miłość otulała nas jak woal. Po kilku miesiącach wiedziałam już, że chcę z nim przeżyć resztę życia. Zaczęłam marzyć o ślubie, dzieciach, małym domku z ogródkiem i psie. I czekałam na jego krok, bo wiedziałam, że w sprawach damsko-męskich jest tradycjonalistą. Wreszcie pewnego dnia powiedział, że chce mnie przedstawić swoim rodzicom. Wtedy pomyślałam, że moja powściągliwość się opłaciła. Tobiasz znał od dawna moją rodzinę, ale jakoś zwlekał z wprowadzeniem mnie do swojej. Z tego, co powiedział mi jego przyjaciel, zrozumiałam, że rodzice mego ukochanego to pobożni, praktykujący katolicy. Są tradycyjni i nie interesuje ich poznawanie kobiety, której ich syn nie traktuje poważnie. Przyszłościowo. „Zaczyna się”, przemknęło mi przez głowę.
Dwie godziny wybierałam strój. Elegancki i skromny. Ale kobiecy. Godzinę bukiet w kwiaciarni. Czułam się, jakbym szła na najważniejszy egzamin w życiu. Może i tak naprawdę było. Irena i Tadeusz byli już starsi, dobrze po sześćdziesiątce. Oboje wysocy, szczupli, sztywni i podejrzliwie patrzący. Zero uśmiechu. Ona odłożyła mój bukiet na komodę, nawet nie wstawiając go do wody. To nie był dobry znak. On gestem dłoni wskazał mi krzesło w saloniku, ustawione przy stole naprzeciwko ich krzeseł. Jak na przesłuchaniu. Popatrzyłam na Tobiasza, szukając w nim wsparcia. Uścisnął mi łokieć pocieszająco i usiadł z boku. Miałam wrażenie, że właśnie rzucił mnie na pożarcie lwom. Na stole stały filiżanki i imbryk z herbatą. Mama Tobiasza nalała mi herbaty, usiadła i spytała:
– Czy to prawda, że nie chodzi pani do kościoła? Nie była pani nawet ochrzczona, o komunii i bierzmowaniu nie wspominając?... Drgnęłam. Spojrzałam na ukochanego, ale on tylko uniósł brwi, jakby zdziwiony, że jestem zaskoczona pytaniem. Wiedział doskonale, że moja rodzina jest niekościelna – owszem, wierzymy w COŚ, siłę sprawczą, może nawet i boga – ale z pewnością nie był to bóg katolicki. Jednak nie mamy żadnych problemów z religią. Moi rodzice nie patrzyli na Tobiasza oskarżycielsko i nie pytali agresywnie: „Czy to prawda, że chodzi pan do kościoła?”. To była jego sprawa, jego wybór. I do tej pory wydawało mi się, że i jemu jest obojętny mój światopogląd. „No dobrze”, pomyślałam, „kocham Tobiasza i za niego wyjdę, nie za jego rodziców. Nie będę zadrażniać sytuacji”.
– Owszem. To rodzinne – odparłam. Rodzice Tobiasza patrzyli na mnie ponuro i oceniająco.
– Czy to problem? – spytałam po chwili, gdy nawet Tobiasz się nie odezwał, nie przyszedł mi na ratunek.
– Czekałam na mojego syna długie lata, modląc się i umartwiając, zanim Pan uznał, że jestem jego warta i mi go zesłał. Nie oddam go komuś, kto pociągnie go w otchłań – powiedziała lodowatym tonem matka Tobiasza.
– Nie zamierzam go nigdzie wciągać...
– Jeśli pani kocha mojego syna, jak twierdzi – przerwał mi ojciec Tobiasza – to przyjmie pani wiarę i wszystkie sakramenty.
– Słucham? – osłupiałam. Patrzyli na mnie wyczekująco. Znów poszukałam ratunku u mojego ukochanego, ale on tylko rozłożył ręce. Czułam się jak w książce Kafki – to była jakaś absurdalna sytuacja! Rozumiem tych starszych ludzi, ale Tobiasz? Dlaczego mnie nie uprzedził, nie przygotował? Podniosłam się z krzesła.
– Było mi bardzo miło poznać państwa – wypowiedziałam odruchowo wytartą formułkę, towarzyską linę ratunkową. – Ale muszę już iść. I wyszłam.
Na schodach dobiegł do mnie Tobiasz.
– Dokąd ty idziesz?! Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
– Jeszcze się pytasz? Po tym wszystkim? Nie uprzedziłeś mnie, że stanę przed Świętą Inkwizycją. Dlaczego? Wydawało mi się, że jesteś dojrzałym, odpowiedzialnym facetem.
Ciężko westchnął. – Nie uprzedziłem cię, bo chciałem, żebyś właśnie to przeżyła. Zrozumiała nas. Pewne zasady są dla nas święte.
– Dla nas? Chodzi ci o ciebie i twoich rodziców?
– Tak. Gdybym ci powiedział, że nie wyobrażam sobie małżeństwa bez ślubu kościelnego, próbowałabyś mnie od tego odwodzić, nie zrozumiałabyś, skąd się wywodzę. Lubię twoją rodzinę i przyjaciół, nie ma dla mnie znaczenia, że nie są katolikami czy praktykującymi chrześcijanami. Ale ciebie kocham, chcę z tobą spędzić resztę życia, jednak... na moich zasadach.
– Rozumiem. Zasady są święte. A co z tą zasadą, że seks dopiero po ślubie?
Skrzywił się. – Nie myśl, że ten grzech na mnie nie ciąży...
– Uwielbiasz grzeszyć, jak zauważyłam.
Moja ironiczna uwaga zamiast uśmiechu wywołała na jego twarzy posępny wyraz – dokładnie taki, jaki widziałam na twarzy jego ojca. Serce mi się skurczyło, a w głowie rozbrzmiały dzwonki alarmowe.
– Nie śmiej się z mojej wiary – rzucił surowo. – Niestety, to jest grzech, któremu z miłości do ciebie nie potrafiłem się przeciwstawić. Byłaś moją pierwszą. I mam nadzieję, że ostatnią. Chcę się z tobą ożenić, ale najpierw musisz...
– Ja niczego nie muszę – przerwałam mu. Byłam zła i zraniona. – Naprawdę nie przeszkadzałoby ci to, że będę udawać, że jestem katoliczką? Że nauczę się na pamięć czego trzeba, przyjmę sakramenty, ale w duszy wciąż będę poganką? Kochany, ja ciebie akceptuję z twoją wiarą, więc i ty zaakceptuj mnie z moją. Jeśli nie możesz, trudno. Kocham cię, ale nie mogę tego zrobić – dodałam i odwróciłam się. Nie chciałam, by widział, że mam w oczach łzy.
– Wiem, że to dla ciebie za dużo. Nie oczekuję natychmiastowej odpowiedzi. Porozmawiaj z rodzicami, zajrzyj w swoje serce... – słyszałam za sobą jego słowa, kiedy zbiegałam po schodach na parter.
Poszłam za jego radą. Uspokoiłam się, zasięgnęłam zdania najbliższych mi ludzi. Oni wszyscy mówili jedno: to musi być twoja decyzja. Jeśli kochasz go tak bardzo, że nie wyobrażasz sobie życia bez niego, rozważ wszystkie za i przeciw. Czasem miłość wymaga wyrzeczeń i kompromisów. Mieli rację. Byłam gotowa na pewne poświęcenie. Kiedy spotkałam się z Tobiaszem, spytałam go, na jakie poświęcenie czy wyrzeczenie on jest gotów, bym zgodziła się zostać jego żoną, jeśli ja zrobię to, co konieczne, by wziąć z nim ślub w kościele. Na przykład, że nie będę musiała biegać z nim potem na msze i nikt nie będzie ode mnie wymagał życia zgodnego z ich zasadami. Że pozostanę wolna. Jak teraz. Milczał przez chwilę.
– Wiara to nie jest koszyk pełen owoców, z którego możesz wybrać jedno, a innymi się nie przejmować. Albo wszystko, albo nic – powiedział w końcu.
– Nawet jeśli przez to mnie stracisz?
– Nawet jeśli przez swój upór ty stracisz mnie? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Patrzyliśmy na siebie, a między nami wyrastał niebotyczny mur, którego nawet najsilniejsza miłość nie była w stanie zburzyć. Szkoda. To był naprawdę mężczyzna dla mnie.