"Dzieci sąsiadki mieszkały za granicą i nie miały pojęcia, co się naprawdę działo z ich matką... "
Fot. 123RF

"Dzieci sąsiadki mieszkały za granicą i nie miały pojęcia, co się naprawdę działo z ich matką... "

"Pewnego dnia nasza sąsiadka przyszła do sklepu i... zemdlała z głodu. Oskarżaliśmy się wzajemnie o znieczulicę, bo nikt wcześniej nie zwrócił uwagi na jej sytuację! I właśnie wtedy, gdy wieś wzięła się za pomaganie sąsiadce, przed sklep zajechał okazały, elegancki samochód... " Jadwiga, 53 lata

Jak co dzień rano poszłam po świeże bułki do naszego wiejskiego sklepiku. Kończyłam już zakupy, gdy zobaczyłam wchodzącą do sklepu starszą kobietę. Znałam ją z widzenia. Była to Bronkowa. Tak wszyscy ją nazywali, po mężu. Była to osoba, o której boży świat zapomniał. Mieszkała na skraju wsi, pod lasem. Odchowała dzieci, które porozjeżdżały się po świecie, później mąż jej zmarł i została sama.

Bronkowa rzadko pokazywała się na wsi

Dawniej odwiedzała znajomych i bywała na niedzielnej mszy, ale z czasem coraz mniej ją widywaliśmy. Potrafiła nie pokazywać się miesiącami. A na wsi każdy zajęty własnymi sprawami, więc ludzie przestali się nią interesować…
– A dzień dobry pani – zagadała sprzedawczyni. – Dawno pani nie było. Ale co pani taka wymizerowana? Dobrze się pani czuje?
– A Bogu dziękować… – powiedziała cichutko Bronkowa, po czym zrobiła kilka kroków w stronę lady i padła na ziemię.
– O, Matko Przenajświętsza! – zaczęła krzyczeć sprzedawczyni. – Kobieta mi umiera na sklepie!
– Spokojnie, nie umieram – Bronkowa zaczęła się z trudem podnosić. – Trochę mi się tylko zasłabło, nic poważnego.
Po chleb przyszłam, ale… – stara kobieta mówiła z widocznym wysiłkiem – czy mogę wziąć na zeszyt?
– Przecież nie spłaciła pani jeszcze poprzedniego długu – oburzyła się sprzedawczyni, po czym wyciągnęła z szuflady zeszyt i zaczęła nim machać przed nami. – O proszę, tu wszystko mam zapisane. Sprzed dwóch miesięcy!
– Moment, moment – przerwałam jej. – Nie widzi pani, w jakim stanie jest ta kobieta? A zresztą – westchnęłam.
– Poproszę chleb i… może ten pasztet, i jeszcze mleko. Zrobiłam dodatkowe zakupy i wręczyłam Bronkowej. Spojrzałam w jej twarz i się zmartwiłam, naprawdę kiepsko wyglądała.
– Odprowadzę panią do domu – zaproponowałam.
– Nie trzeba – szepnęła staruszka.
W tym momencie do sklepu wszedł nasz sołtys z żoną. Naprędce opowiedziałam im, co się wydarzyło, i postanowiliśmy wspólnie odprowadzić kobietę. Bronkowa dalej wzbraniała się, ale nie odpuściliśmy. Mieliśmy kawałek drogi do jej domu, w tym czasie kobieta wyciągnęła chleb, urwała kawałek i jadła. Po chwili jakby siły w nią wstąpiły. Zaczęła znowu nas prosić, żebyśmy ją zostawili. W końcu daliśmy jej spokój i ją zostawialiśmy.

Nazajutrz postanowiliśmy złożyć jej wizytę

Wieczorem zadzwoniła do mnie żona sołtysa.
– Jadzia, może byśmy zajrzały jutro do Bronkowej i sprawdziły, czy u niej wszystko w porządku? – zaproponowała. Przystałam na tę propozycję i następnego dnia razem z Tereską i jej mężem wyruszyliśmy odwiedzić staruszkę. Po drodze zastanawiałam się, jak ona może żyć w takim miejscu w zupełnej samotności. Kiedyś po sąsiedzku było kilka gospodarstw, ale wszyscy się porozjeżdżali. Dom Bronkowej znajdował się w opłakanym stanie. Zapukaliśmy do drzwi. Nikt nie odpowiadał. Również w obejściu nie było staruszki. Wiedzeni złym przeczuciem, zdecydowaliśmy się wejść do środka. Drzwi były zaryglowane, ale ledwo trzymały się zawiasów. Sołtys pchnął je mocno i już były otwarte. To co ujrzeliśmy, wprawiło nas w kompletne osłupienie. W środku siedziała staruszka, trzymając się za głowę i lekko kiwając.
– Nic pani nie jest? – zapytałam przerażona.
– Idźcie stąd, nie zapraszałam was – odparła kobieta. W domu panował straszny ziąb. Najwidoczniej sąsiadka nie ogrzewała. W pierwszej chwili nie wiedzieliśmy, jak się zachować, ale sołtys, zdecydowanym tonem stwierdził, że musi sprawdzić, w jakich warunkach żyje Bronkowa, i pomimo jej protestów zaczęliśmy małą rewizję.
– Co to jest? – zdziwiłam się, otwierając wyłączoną z prądu lodówkę. Na półkach leżały poukładane… suche liście! W szufladach szafek walały się kasztany, żołędzie i korzenie jakichś roślin. Poza resztkami jedzenia, które dzień wcześniej kupiłam, nie było śladów żywności. Gaz został odłączony. Wszystko to przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy.

Zabraliśmy Bronkową na pogotowie

 Tam czekaliśmy na wezwanie lekarza. Wąsaty jegomość w białym kitlu patrzył nieprzyjaznym wzrokiem. Poinformował nas chłodno, że zabierają Bronkową do szpitala. Na pytanie, co jej dokładnie dolega, najpierw nie chciał odpowiedzieć, ponieważ nie jesteśmy rodziną pacjentki, ale w końcu nie wytrzymał:
Jesteście sąsiadami i nie wiecie, co jej dolega? Jest zagłodzona! Wstyd! – prychnął. – Co z was za ludzie?
Wracając do domu, długo nie odzywaliśmy się do siebie, aż sołtysowa przerwała milczenie.
– Poczułam się, jakbym była temu wszystkiemu winna! – powiedziała.
– Ja też – westchnęłam.

Wszyscy wzajemnie się oskarżali

Wieści szybko się niosą. Na drugi dzień mieszkańcy wsi rozmawiali o tej sprawie. Wszyscy wzajemnie zaczęli się oskarżać o znieczulicę, bo przecież nikt nie zwrócił uwagi na sytuację sąsiadki. Krytykowano sołtysa i księdza, powstała też inicjatywa zorganizowania kobiecie pomocy. Wypadało najpierw znaleźć jej jakieś lokum zastępcze. Natomiast sołtys z księdzem poszli do ośrodka gminnego, dowiadywać się, czy nie dałoby się załatwić jej jakiejś stałej zapomogi. Gdy Bronkowa wyszła ze szpitala, została chwilowo umieszczona w pobliskim domu opieki społecznej. Tymczasem organizowaliśmy zbiórkę pieniędzy na remont domu, który wcześniej zamieszkiwali nauczyciele, ale odkąd zamknęli szkołę, stał pusty. Był jednak w o wiele lepszym stanie niż chałupa staruszki. Trzeba go było jednak odświeżyć i umeblować.

O mały włos, a doszłoby do samosądu

I właśnie wtedy, gdy wieś wzięła się za pomaganie sąsiadce, przed sklep zajechał okazały, elegancki samochód. Kierowca wysiadł i wszedł do sklepu.
– Dzień dobry – powiedział do sklepowej. – Przyjechałem odwiedzić mamę, ma pani może jakąś elegancką bombonierkę?
– A to ty! – krzyknął nagle jakiś chłop.
– Ludzie, to syn Bronkowej. Zobaczcie, jaką limuzyną podjechał! Nagle wywiązała się szarpanina. Dwóch chłopów chciało pobić eleganckiego jegomościa, trzeci biegł z kijem. Z samochodu wyskoczyła kobieta i zaczęła krzyczeć na cały głos. Gdyby ludzie ze sklepu nie rozdzielili tego towarzystwa, mogłoby dojść do samosądu i Bóg raczy wiedzieć, czy syn Bronkowej uszedłby cało z tej awantury.
– Jedziemy na policję! – darł się wściekły. – Ja tego tak nie zostawię!
Wtedy włączyłam się do akcji. Odczekałam, aż przybysze się uspokoją, i poprosiłam o rozmowę. Opowiedziałam im ostatnie wydarzenia. Mężczyzna wydawał się zszokowany. Kobieta, która stała obok niego, zaczęła płakać. Okazało się, że była to jego siostra. Mieszkają za granicą i nie mieli bladego pojęcia, co działo się z ich matką.
– O Boże! – lamentowała przez łzy kobieta. – Przecież wysyłaliśmy mamie co miesiąc pieniądze. I to niemałe. Patrzyłam na nich trochę podejrzanie, bo myślałam, że coś kręcą.
– Faktem jest, że długo nas tu nie było – mężczyzna zaczął się usprawiedliwiać. – Ale wie pani, dzieci, praca… Tylko że nie zostawiliśmy jej samej, przecież kuzynka miała się mamą opiekować – popatrzył bezradnie na siostrę.

Wierzyli, że wszystko jest w porządku

Z relacji dzieci Bronkowej wynikało, że opłacali opiekę i słyszeli, że u mamy wszystko w porządku. Po tej rozmowie pojechali odwiedzić matkę, a później wyjaśnić sprawę z rodziną. Niestety, nie udało im się nic dowiedzieć. Podobno kuzynka nie chciała otworzyć im drzwi. Rodzeństwo wróciło do wsi po poradę sołtysa. Wyglądało na to, że rodzina bezczelnie oszukała Bronkową i jej dzieci. Staruszce powiedzieli, że dzieci przestały wysyłać pieniądze, a dumna kobieta nie chciała zwrócić się do nikogo o pomoc.

Sprawa trafi do sądu 

Z plotek udało nam się ustalić, że kuzynka w miasteczku kupiła sobie niedawno dobry samochód, pewnie z tych pieniędzy. Na szczęście przelewy da się udowodnić. Sprawa została zgłoszona na policję i pewnie trafi do sądu. Akcja pomocy Bronkowej została wstrzymana, bo jej dzieci się opamiętały i zdecydowały się wreszcie zabrać mamę do siebie za granicę, a pieniądze, które zebraliśmy, zostały przekazane na potrzeby innych, najbiedniejszych rodzin z okolicy.
Wraz z sołtysem pilnujemy, żeby wszystkie pieniądze zostały rozsądnie wydane. To, co się stało, wstrząsnęło naszą małą społecznością. I było dobrą nauczką. Zawsze trzeba pamiętać o drugim człowieku, zwłaszcza jeśli mieszka obok nas. 

 

Czytaj więcej