"Moja mama miała wypadek. Gdy w szpitalu trzymałam ją za rękę, na chwilę otworzyła oczy i wyznała swoją ostatnią wolę. Chciała, bym poszła do... pszczelarza. Obiecałam, choć w tamtej chwili wydało się mi to surrealistyczne. Po jej śmierci poszłam do pasieki, która była pod lasem. Sądziłam, że zobaczę starszego mężczyznę, ale pszczelarz okazał się moim rówieśnikiem..." Agnieszka, 30 lat
– Ja do pana taty – powiedziałam niepewnie, gdy przy furtce stanął przystojny mężczyzna mniej więcej w moim wieku, w spranych dżinsach i flanelowej koszuli. Bezwiednie przyjęłam, że jest on synem pszczelarza, którego miałam odwiedzić.
Obiecałam to mojej mamie i dlatego się tu znalazłam w ten wiosenny poranek. No, może nie całkiem poranek, dochodziło już południe, ale tego dnia wstałam późno. W nocy długo siedziałam przy komputerze, by uporać się z pilnym zleceniem. Gdy się obudziłam i zobaczyłam za oknem słońce, po wielu pochmurnych dniach, pomyślałam, że spełnię w końcu życzenie mamy. Wypiłam kawę z kardamonem, zjadłam owsiankę i ruszyłam pod las, do pszczelarza, od którego mama kupowała miód.
„Musiał być dla niej kimś ważnym”, rozmyślałam po drodze. Kiedyś wspomniała, że jest czarującym człowiekiem. Właśnie takiego określenia użyła. „Czyżby łączyło ich coś więcej? Czy dlatego chciała, abym go poznała?”. Z głową wypełnioną takimi pytaniami dotknęłam dzwonka przy bramce.
Czekałam dłuższą chwilę, zastanawiając się, jak wygląda ten człowiek. Ze zdumieniem uświadomiłam sobie, że nigdy go nie spotkałam.
– To wręcz nieprawdopodobne! – wyrwało się mi na głos.
Ale przecież, gdy przed laty wyjeżdżałam do liceum z internatem, w tym miejscu nikt nie mieszkał. W ogrodzie ze starymi drzewami stał dom, którego okna zabito deskami. Niedługo później usłyszałam od rodziców, że tę posiadłość kupił pszczelarz i założył pasiekę.
Mój tata, który był elektrykiem, pomógł mu w doprowadzeniu prądu, a potem czasami grywał z nim w szachy. W ogóle rodzice byli ludźmi bardzo aktywnymi, mieli swoje pasje, działali społecznie, mama do końca swych dni śpiewała w kościelnym chórze. Dlatego nie miałam zbytnich wyrzutów sumienia, że ich zaniedbuję. Do nauki doszła mi sportowa pasja, a wraz z nią weekendowe treningi, zimowe i letnie obozy. Byłam więc rzadkim gościem w domu, ale za każdym razem, gdy się pojawiałam, dostawałam dwa słoje pysznego miodu.
– Twój ulubiony, z przewagą mniszka lekarskiego – mówił tata, zabezpieczając słoiki folią bąbelkową.
Po tym, jak tata zmarł przed kilku laty, mama dalej kupowała miód. Opowiadała – często rozmawiałyśmy przez telefon – że chodzi na spacery pod las, że pszczoły to niesamowite owady, że widziała, jak odbywa się wirowanie miodu. W ostatnim czasie w ogóle dość często wspominała o swoich wizytach w pasiece.
„Że też nie zwróciłam na to uwagi, przecież co rusz wychwalała jej właściciela!”, zdałam sobie sprawę, tkwiąc przed zamkniętą furtką.
Pomyślałam, że o tej godzinie w tak ładny dzień gospodarz najpewniej pracuje przy ulach i dlatego nie słyszy dzwonka.
Byłam zdeterminowana, by się z nim zobaczyć, więc zebrałam się w sobie, by krzyknąć: „Hallo! hallo!”, ale w tym samym momencie drzwi domu się otworzyły i zobaczyłam mężczyznę dużo młodszego, niż się spodziewałam. Ponieważ rodzice napomknęli dawno temu, że pszczelarz ma syna, który mieszka za granicą i bywa u ojca jeszcze rzadziej niż ja u nich, przyjęłam, że to musi być on. Nie myliłam się, ale…
– Mama prosiła, żebym odwiedziła pana tatę. Dlatego tu jestem – zaczęłam tłumaczyć.
On uniósł dłoń do policzka z widocznym porannym zarostem w geście, który odczytałam jako zakłopotanie.
– Przyszłam nie w porę? Chciałam wcześniej zadzwonić, ale numer, który znalazłam w kalendarzu mamy, był nieaktywny. Zależy mi na rozmowie z pana tatą. To ważne. Moja mama nie żyje… – urwałam, bo zobaczyłam poruszenie na jego twarzy.
– Proszę wejść. – Otworzył furtkę i poprowadził mnie do domu.
Gdy znalazłam się w połączonym z kuchnią salonie, wskazał mi krzesło przy stole i poprosił, abym dała mu chwilę. Szybkimi ruchami zgarniał pozostawione w nieładzie ubrania oraz stojące w różnych miejscach kubki z niedopitą kawą.
– Przepraszam za nieporządek, przez ostatnie dni pracowałem po dwadzieścia godzin na dobę – usprawiedliwił się, włączając jednocześnie ekspres i pytając, jaką kawę sobie życzę.
Co prawda jedną już wcześniej wypiłam, ale poprosiłam o latte. Sobie też taką zrobił i usiadł po drugiej stronie stołu.
– Mój ojciec nie żyje od dwóch lat – oświadczył, przyglądając mi się uważnie.
– Niemożliwe! – wykrzyknęłam, nim zdałam sobie sprawę, że to nie najlepsza reakcja.
Zmieszana wyjaśniłam, że przecież minionej jesieni mama tu była i przyglądała się zabezpieczaniu uli na zimę.
– Domyślam się, że jest pani córką pani Ewy – bardziej stwierdził niż zapytał (ja w tej całej sytuacji zapomniałam się przedstawić). – Pani mama faktycznie była u mnie jesienią. Nie wiedziałem, że zmarła. Wyjechałem na zimę, wróciłem ledwie tydzień temu, ale jeszcze nie wytknąłem nosa z domu. Proszę przyjąć wyrazy współczucia – powiedział, a potem delikatnie zapytał, czy to był jakiś wypadek. – Pani mama była osobą tak pełną energii, że trudno wyobrazić sobie, by nagle zachorowała.
Tamtego dnia zadzwoniłam do mamy wczesnym popołudniem. Powiedziała, że ma tylko chwilę, bo idzie na dodatkową próbę chóru przed niedzielnym koncertem. Zdążyłam zapewnić, że ją kocham, a ona obiecała, że odezwie się wieczorem. Jednak późnym wieczorem odebrałam telefon nie od niej, a od proboszcza i jednocześnie dyrygenta chóru. Gdy wracała do domu, potrącił ją pijany kierowca.
– Tak, przywieziono do nas kobietę o takim nazwisku i jest właśnie operowana – dowiedziałam się w szpitalu wojewódzkim, do którego ją zabrano.
Pół godziny później wyruszyłam w drogę i w środku nocy dotarłam na miejsce. Mamę pozwolono mi zobaczyć dopiero następnego dnia. Leżała podłączona do pikającej aparatury. Gdy trzymałam ją za rękę, na chwilę otworzyła oczy i poprosiła, bym poszła do pszczelarza.
– Obiecujesz? – zapytała jeszcze.
Obiecałam, choć w tamtej chwili wydało się mi to surrealistyczne. Potem mama zasnęła. Jeszcze przez jakieś pół godziny delikatnie głaskałam jej dłoń i miałam wrażenie, że ona uśmiecha się do mnie przez sen. A potem jedno z urządzeń zaczęło nagle piszczeć, do sali przybiegła pielęgniarka, za nią lekarz, który wyprosił mnie na korytarz. Godzinę później usłyszałam:
– Pani mama nie żyje, bardzo mi przykro.
Byłam w szoku. Dostałam tabletki na uspokojenie. Przez kolejne dni działałam jak automat. Po pogrzebie wróciłam na jakiś czas do siebie, by załatwić najpilniejsze sprawy zawodowe, a potem wzięłam kilkutygodniowy urlop i przyjechałam uporządkować mieszkanie mamy, co opowiedziałam siedzącemu przede mną mężczyźnie.
– No i przyszłam tu, by spełnić daną mamie obietnicę – zakończyłam.
Dopiero gdy wypowiedziałam te słowa, uświadomiłam sobie, że mama wysłała mnie swym ostatnim życzeniem właśnie do tego człowieka, a nie do jego ojca. To jego określiła mianem „czarujący” i zapewne coś mu o mnie mówiła, bo zawsze się mną chwaliła. Nic więc dziwnego, że poczułam się jeszcze bardziej zakłopotana. Chciałam wstać i uciec. A wtedy on znienacka zaproponował:
– Muszę dzisiaj sprawdzić, w jakiej kondycji są pszczoły po zimie. Może miałaby pani czas i ochotę mi potowarzyszyć?
Zgodziłam się.
Tak niemal rok temu poznałam Tomka. Jako dziecko pomagał tacie przy pszczołach (mieli wówczas pasiekę gdzie indziej), potem wyjechał na studia, został stypendystą dużej firmy informatycznej i przez lata żył w świecie komputerów. Gdy jego ojciec zmarł, chciał sprzedać dom i ule, ale nie zrobił tego. Tak ułożył swoje życie zawodowe, by móc tu mieszkać od wiosny do jesieni i zajmować się pszczołami. A potem zapukałam do niego ja. I też nie sprzedałam mieszkania po mamie. A za miesiąc będzie nasz ślub – mój i Tomka. Dziękuję ci, mamo!