Zadłużyłam się, by moje wesele było jak z bajki. Niestety było jak z koszmaru...."
Fot. 123 RF

Zadłużyłam się, by moje wesele było jak z bajki. Niestety było jak z koszmaru...."

"Już w podstawówce marzyłam o pięknej białej sukni i wystawnym przyjęciu weselnym. Kiedy tylko Mirek mi się oświadczył, dosłownie oszalałam na tym punkcie. Robiłam wszystko, żeby nasz ślub wypadł wspaniale. Niestety popełniłam błąd, którego żałowałam przez lata..." Ola, 32 lata

Kobiety dzielą się na te, które całe życie marzą o ślubie, i na te, które najchętniej wcale nie wyprawiałyby żadnego wesela. Ja zdecydowanie należę do pierwszej grupy. Piękne, wystawne przyjęcie weselne stało się moim marzeniem już w podstawówce, a kiedy tylko Mirek mi się oświadczył, dosłownie oszalałam na tym punkcie. Nie myślałam i nie mówiłam o niczym innym. Natychmiast zmobilizowałam całą rodzinę, aby pomogła mi w przygotowaniach. Niektórzy uważali, że przesadzam, ale nikogo nie słuchałam. Im więcej rzeczy udało mi się zaplanować, tym bardziej rozrastała się moja wizja idealnego ślubu.

Chciałam wesela godnego królowej

Mirek pracuje w warsztacie samochodowym, a ja na recepcji w hotelu. Nie zarabiamy kokosów, ale to nie przeszkodziło mi w przygotowaniu wystawnej imprezy, godnej królowej. Narzeczony nie do końca podzielał mój entuzjazm i z czasem zaczęło dochodzić pomiędzy nami do spięć. Najpierw posprzeczaliśmy się o listę gości. Według moich obliczeń powinniśmy zaprosić dwieście osób. Mirek uznał, że oszalałam i zredukował tę liczbę do stu.
– Kochanie, chyba żartujesz! – oburzyłam się. – Przecież w ciągu ostatnich lat byłam na wielu weselach, muszę więc zaprosić wszystkie te osoby na własny ślub!
– OK, ale ciotkę z Anglii też? Kiedy ją ostatnio widziałaś?
– Może i dawno, ale nie wypada o niej zapomnieć. Poza tym, między nami mówiąc, na pewno sypnie groszem. Trzeba też i o tym pomyśleć.

Narzeczony dał mi wolną rękę

Ostatecznie stanęło na moim, bo założyliśmy, że i tak część osób nie przyjedzie. Gdy Mirek zobaczył, jak poważnie podchodzę do kwestii organizacji, dał mi wolną rękę. Chociaż uważał, że branie pożyczki w wysokości pięćdziesięciu tysięcy złotych to jednak gruba przesada.
– Ola, naprawdę chcesz zaczynać wspólne życie od kredytu?! I to tak wielkiego?
– Przestań! Ślub ma się raz w życiu, a ja zawsze pragnęłam, aby był najpiękniejszy na świecie! – zawołałam z rozpaczą, bo nie chciałam, aby ktoś zepsuł moje marzenia.
– A pomyślałaś, co będzie, jeżeli goście okażą się skąpi i większą część będziemy musieli spłacić sami?
– Damy radę – odburknęłam pewna swego.

Kolejne miesiące zamieniły się w szaleństwo

Rzeka pieniędzy przelewała się przez moje ręce, ale niczego nie żałowałam. Wszystko musiało być najpiękniejsze: zaproszenia, suknia, sala, kwiaty. Poświęciłam mnóstwo czasu na wybór zespołu, menu i dodatków. Sama też zaplanowałam dekoracje do kościoła i zarezerwowałam rolls royce’a, który miał nas zawieźć do ślubu i na wesele.

Z ledwością zmieściłam się w budżecie, ale byłam zadowolona

W dzień ślubu wstałam o piątej, bo stres nie pozwalał mi spać. I już na dzień dobry pojawił się pierwszy problem. Choć dzień wcześniej pogoda była przepiękna, rankiem na niebie zgromadziły się paskudne chmury. Nie wróżyły niczego dobrego. Nie miałam jednak czasu się tym przejmować. Kolejne godziny poświęciłam na staranne przygotowania. W drogiej sukni wyglądałam wprost zjawiskowo, a mama na mój widok rozpłakała się ze wzruszenia. Pomyślałam więc, że warto było zapłacić za nią fortunę!

W powietrzu wisiała ulewa

Jadąc do kościoła, patrzyłam w niebo ze złością i żalem. Deszcz dosłownie wisiał w powietrzu, a wzmagający się wiatr sprawił, że do środka świątyni dosłownie wbiegliśmy. W trakcie ceremonii nie mogłam się skupić. Cały czas nasłuchiwałam pomruków burzy i zastanawiałam się, czy wszyscy goście dojechali bezpiecznie. Stres dał mi się we znaki tak bardzo, że nawet nie zauważyłam, kiedy zostałam żoną. Tymczasem tuż po mszy, gdy w kościele rozbrzmiał marsz Mendelssohna, na zewnątrz rozpoczął się prawdziwy armagedon. Takiego oberwania chmury nie widziałam od lat! Huragan przetoczył się z olbrzymią siłą, w kilka minut zatapiając cały teren przed kościołem i łamiąc kilka drzew. Słyszeliśmy alarmy w samochodach, ale deszcz bił z taką zaciekłością, że nikt nie odważył się wyjść na zewnątrz. Okazało się, że musieliśmy przez blisko godzinę czekać, aż przestanie lać i wiać.

Kiedy w końcu udało nam się wyjść, ujrzeliśmy krajobraz nie do poznania. Ulica zamieniła się w rzekę, wszędzie leżały konary, co gorsza, runęło też duże drzewo i zmiażdżyło dwa auta naszych gości!

Na sali weselnej czekała nas kolejna przykra niespodzianka…

Na obiad dotarliśmy z dwugodzinnym opóźnieniem. W samochodzie zdołałam się rozpłakać i na nic zdały się słowa Mirka, który pocieszał mnie, jak tylko mógł. Tymczasem nie była to jeszcze najgorsza rzecz, którą tego dnia zesłał nam los.
Po dotarciu na salę czekała na nas przykra niespodzianka: nie było prądu. Nic dziwnego, wichura dokonała przecież potwornych zniszczeń w całym województwie. Obsługa poinformowała nas, że prądu może nie być aż do wieczora.
– I co teraz?! – wykrzyknęłam z rozpaczą. Byłam bliska histerii.
– Nasz pracownik pojechał po agregaty. Z ich pomocą będziemy mogli serwować jedzenie i oświetlić salę, ale trzeba będzie poczekać na niego mniej więcej godzinę.
Czekaliśmy więc głodni, wściekli i smutni, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Sto pięćdziesiąt osób patrzyło na mnie ze współczuciem. Całe szczęście, że pracownik wrócił i sala ożyła, a my wreszcie mogliśmy zasiąść do obiadu.

W tym czasie mama zaaplikowała mi tabletkę na uspokojenie, która w ogóle nie zadziałała. Nadal cała się trzęsłam, było mi niedobrze i miałam wrażenie, że za chwilę stracę przytomność.

To nie była jeszcze najgorsza rzecz...

Zespół zaczął grać i Mirek szepnął mi do ucha, że najgorsze za nami i powinniśmy trochę się wyluzować. Wziął mnie za rękę i zaprowadził na parkiet. W trakcie naszego pierwszego tańca udało mi się odrobinę rozluźnić, w czym pomogły dwa kieliszki wina. Godzinę później goście zapomnieli o przerażających wydarzeniach i zaczęli dobrze się bawić (poza moją ciotką i kuzynem, których auta zostały doszczętnie zniszczone).
Przez moment myślałam, że może jednak będę miała jakieś dobre wspomnienia z własnego wesela, gdy nagle usłyszałam krzyk. Zespół grał właśnie skocznego rock and roll’a, a mój małżonek wywijał w najlepsze z ciotką Marysią. Nie mam pojęcia, jak to zrobił i co się właściwie stało, ale nagle zobaczyłam, jak upada na ziemię.
Muzyka ucichła, otoczyliśmy go kręgiem.
– Chyba złamał nogę! – krzyknął teść. – Wezwijcie karetkę! Szybko!
Złamana noga? Na weselu? Nie wierzyłam własnym oczom. Podbiegła do mnie druhna, ale było już za późno. Stres uderzył mi do głowy i najzwyczajniej w świecie zemdlałam. Pogotowie zabrało więc nas oboje do szpitala i to tam spędziliśmy noc poślubną. Mężowi wsadzili nogę w gips, a mnie położyli na jednej z sal.

– Kochanie – odezwał się Mirek, gdy otworzyłam oczy. – Bardzo cię kocham, wiesz? To wszystko, co się wydarzyło, nie ma żadnego znaczenia. Zapomnijmy o tym, dobrze?
Skinęłam głową, ale nadal nie mogłam się otrząsnąć. Marzyłam tylko o tym, by wrócić do domu i położyć się spać we własnym łóżku.

Otworzyliśmy koperty i...

Kilka dni później zdobyliśmy się na to, żeby przejrzeć prezenty i koperty. Okazało się, że goście nie byli hojni. Nie zebraliśmy nawet połowy pożyczonej kwoty. Zrobiło mi się strasznie przykro. Zrozumiałam, że ulegając całemu szaleństwu i nie słuchając głosu rozsądku, popełniłam błąd, którego będę żałować przez długie lata.

W całej sytuacji ujawniła się tylko jedna dobra rzecz. Zobaczyłam, że Mirek naprawdę mnie kocha. Nie usłyszałam od niego słowa pretensji. Nie powiedział: „A nie mówiłem”, nie robił wyrzutów.

Minęło kilka lat i dzisiaj potrafię wspominać tamten dzień z humorem, choć gdzieś na dnie serca nadal tli się żal. Do samej siebie. Gdybym mogła cofnąć czas, urządziłabym cichy ślub bez wesela. Zaprosiłabym najbliższych na obiad i skupiła się wyłącznie na moim małżonku. Dlatego też obiecałam sobie, że na nasze dziesięciolecie, które wypada za trzy lata, zrobimy odnowienie przysięgi małżeńskiej. Będziemy tylko ja, on i nasze dzieci.

 

 

Czytaj więcej