"Cieszyłam się, że mój mąż postanowił się zająć swoimi rodzicami w potrzebie. Rozpierała mnie duma, że mam tak wrażliwego partnera. Wkrótce jednak okazało się, że on chce pomagać, ale moimi rękami. Mówił, że mi jest łatwiej znosić starość i choroby, bo jestem kobietą. Miałam dość radzenia sobie z tym wszystkim sama!" Ilona, 53 lata
Będziemy musieli przenieść się do rodziców. Nie widzę innej możliwości – Witek westchnął i spojrzał na mnie.
– A chłopcy? A praca? – spytałam.
– Chłopcy są już dorośli, poradzą sobie – stwierdził.
– A praca? Co to za praca? Ty na pół etatu harujesz za marne pieniądze, a ja jako kierowca na pewno sobie coś znajdę. Oni nas potrzebują, Ilonka. Trudno było się z nim nie zgodzić...
Ojciec Witka rok temu miał wylew i do dziś nie odzyskał sprawności. Dbała o niego teściowa, ale kilka tygodni temu dowiedziała się, że ma raka. Teraz przechodziła serię chemioterapii i bardzo źle ją znosiła. Trzeba było rzucić wszystko i jechać do nich. Z jednej strony się bałam, ale z drugiej – cieszyłam się, że mój mąż sam podjął taką decyzję. Pragnął się zająć rodzicami w potrzebie. A w dzisiejszych czasach to nie było takie oczywiste. Zwłaszcza wśród mężczyzn. Rozpierała mnie duma, że mam przy boku tak wrażliwego partnera.
– Kochani moi! Ależ się cieszę, że was widzę! – przywitała nas teściowa. Aż zaniemówiłam, gdy ją zobaczyłam! Bardzo schudła, zmizerniała i przygarbiła się. A przecież jeszcze w Boże Narodzenie była dwa razy taka jak ja! Tylko oczy po dawnemu błyszczały jak u młodej dziewczyny. Emanowała z niej dobroć, jak zawsze. Lubiłam ją, w odróżnieniu od teścia, który był bardzo oschłym człowiekiem.
– Przykro mi, mamo – wyszeptałam jej do ucha.
– Ej, tam! A bo to ja jedna? – machnęła ręką. – Dużo młodsze ode mnie to choróbsko zabiera. Ale co zrobić, starość nie radość – stwierdziła hardo, choć głos jej się lekko załamał.
Pomagałam mamie przy przygotowaniu posiłków, dużo z nią rozmawiałam, bo ciągle dopytywała o wnuków. W przerwach, gdy osłabiona chorobą kładła się, żeby odsapnąć, starałam się przywrócić domowi teściów dawny blask. Kiedyś teściowa była perfekcjonistką do tego stopnia, że mężowi prasowała nawet skarpetki. Wyręczała go we wszystkim. Teraz widać było, że od dawna nie dawała sobie rady. Wszędzie panował rozgardiasz. Powoli próbowałam nad tym zapanować. Roboty było co niemiara. Dlatego zdziwiłam się, gdy któregoś dnia po obiedzie zawołałam męża, żeby mi pomógł przy ściąganiu firanek, i odpowiedziała mi głucha cisza.
– Nie widziała mama Witka? – zapytałam.
– Poszedł do sąsiada powspominać stare czasy – odpowiedziała z uśmiechem. Już ja wiedziałam, co oznaczały te pogaduszki! Swoje wspomnienia zapewne suto zakrapiali mocnym alkoholem. Miałam rację. Późną nocą Witek wrócił na rauszu. Chyba ledwie trafił do domu, tak się obijał o ściany!
Następnego dnia powiedziałam mu, żeby się opamiętał. Wydawało się, że pomogło... Przez kolejne dni woził mamę do pobliskiego miasteczka do szpitala na chemię. Wracała w strasznym stanie. Jak z krzyża zdjęta. Siedziałam przy jej łóżku do późnej nocy i pocieszałam ją. Jednocześnie obsługiwałam zniedołężniałego teścia, któremu wszystko trzeba było podać na czas, bo inaczej zaczynał marudzić i stękać. Nawet nie zauważałam, kiedy Witek wymykał się z domu i znikał na długie godziny. Wracał zazwyczaj w środku nocy. Zawsze czuć było od niego alkohol. Nazajutrz udawał niewiniątko albo unikał mojego wzroku. W sobotę, gdy nie musiał wieźć mamy do szpitala, zniknął na cały dzień! Gdy wieczorem ledwie żywa kładłam się spać, wtoczył się do pokoju.
– Witek, bój się Boga! – krzyknęłam. – Twoi rodzice są ciężko chorzy, a ty sobie imprezujesz?! – spojrzałam na niego z wyrzutem. Miałam dość radzenia sobie z tym wszystkim sama!
– A bo ja... – zająknął się. – Bo ja nie mogę jakoś... Ta starość... Ta choroba... To nie dla mnie... Ja nie potrafię... Nie wierzyłam własnym uszom. On nie potrafił?! A ja co?!
– Jasne, że łatwiej popijać z dawnymi koleżkami, niż wysłuchiwać stękań i patrzeć na cierpienie! Ale dlaczego zostawiasz mnie z tym całkiem samą? Uważasz, że to w porządku?! – wykrzyczałam.
– Ty jesteś kobietą, lepiej znosisz takie rzeczy – wydukał w końcu. Spojrzałam na niego tak, że aż spuścił wzrok. W tamtej chwili miałam ochotę go zabić z wściekłości! Jeszcze kilka tygodni temu myślałam o nim jako o wrażliwym synu, który jest gotów zrobić wszystko dla chorych rodziców. A teraz okazywało się, że całe to poświęcenie zamierzał zrzucić na moje barki. Tylko dlatego, że byłam kobietą... Co to, to nie!
– Jeszcze jutro spakuję swoje rzeczy i odwieziesz mnie na dworzec. Wracam do domu – rzuciłam kategorycznie. – A ty zostaniesz tutaj i sam się zajmiesz rodzicami, jeśli tak mnie traktujesz!
– Nie, no coś ty! Ilonka! Nie zrobisz mi tego! Zostawisz chorych na pastwę losu? – zapytał, a ja miałam wrażenie, że w jednej chwili wyparował z niego cały alkohol, który w siebie wlał.
– Nie na pastwę losu, tylko pod opieką troskliwego syna! – prychnęłam wściekła.
– Ja bez ciebie to przecież... Nie dam sobie rady! Proszę cię, Ilonka! – wlepił we mnie błagalne spojrzenie.
– Rano ustalimy, kto się czym zajmuje – odpowiedziałam po pewnej chwili, wytrzymując wzrok męża.– Ale spróbuj jeszcze raz się ulotnić, a więcej mnie tu nie zobaczysz! – zagroziłam.
Pokiwał głową jak posłuszny uczeń, który dostał kolejną szansę od surowego nauczyciela. A ja kładłam się spać z poczuciem, że wreszcie sprawy ułożą się tak, jak powinny od samego początku.
Nazajutrz Witek chodził pokorny jak baranek. Uczył się powoli, jak karmić mamę, jak układać jej poduszki, żeby nie cierpiała z niewygody. Nawet sam wpadł na to, żeby jej poczytać na głos. Z ojcem zagrał w karty. To była dla mnie naprawdę duża pomoc. Przede wszystkim nie czułam się przytłoczona całym tym cierpieniem i bezsilnością wobec ciężkiej choroby. Ciężar rozłożony na dwie osoby o wiele łatwiej się niesie. Czy to tak trudno zrozumieć, panowie?!