"Radek nie płacił alimentów. Nie chciałam być męczennicą. Najpierw zażądałam pieniędzy od teściów, a potem poszłam do sądu!
Fot. 123RF

"Radek nie płacił alimentów. Nie chciałam być męczennicą. Najpierw zażądałam pieniędzy od teściów, a potem poszłam do sądu!

"Kiedy mąż mnie porzucił, nie miałam czasu na rozpaczanie. Zostałam sama z dwójką małych dzieci i bez alimentów – musiałam wziąć się w garść, żeby zapewnić im byt. Nikt mnie nie wspierał, nawet rodzice, chociaż pozwolili mi u siebie zamieszkać. Mama nie chciała zająć się wnukami, gdy pracowałam, a ojciec ciągle dogadywał, że sama sobie jestem winna. Postanowiłam walczyć o to, co należało się dzieciom..." Zofia, 37 lat

Początkowo myślałam, że to tylko taka fanaberia. Byłam przekonana, że jesteśmy dobrym małżeństwem, nie kłócimy się, nie spieramy o wydatki, ja nie miewam fochów i zachcianek, Radek nie pije, nigdy w życiu nie podniósłby na mnie czy na dzieci ręki. A tu nagle po sześciu latach małżeństwa i dziesięciu znajomości mąż powiedział, że odchodzi do innej. Tak po prostu.

Nie mogłam uwierzyć, że mnie zostawia!

Wplątał się kilka miesięcy wcześniej w romans z koleżanką z pracy, zaszła w ciążę i jedynym rozwiązaniem tej sytuacji był dla niego rozwód. Bo przecież nie zostawi jej samej z dzieckiem.
– A mnie możesz samą zostawić z maleńkimi dziećmi? – pytałam wstrząśnięta.
– Nie przesadzaj, nie są już takie maleńkie – zbywał mnie.
No rzeczywiście! Wojtuś trzech lat nie skończył, Kasia pierwszy krok postawiła miesiąc wcześniej, a dla niego nie są małe. Chciałam mu nawet wybaczyć zdradę i zacząć od nowa. Ale Radek stwierdził tylko, że nie ma co na siłę ratować małżeństwa, które już dawno temu legło w gruzach. W gruzach to legło właśnie moje życie.

Radek zarzekał się, że będzie płacił na dzieci

Mąż jednak obiecał, że nie zostawi nas samych – będzie płacił alimenty. Rozwód dostaliśmy zdumiewająco szybko, i tak zostałam sama z dwójką dzieci i pensją pracownicy zakładu produkcyjnego. Musiałam wrócić do rodziców, bo mieszkanie mąż miał służbowe i na moje miejsce sprowadziła się do niego ta druga kobieta. Teraz ona szykowała obiady w mojej kuchni i układała w moich szafach ubrania. Byłam zrozpaczona. Zwłaszcza że rodzice nie byli zachwyceni obrotem spraw. Tato nawet uważał, że to moja wina, bo facet taki jak Radek sam z siebie by do innej nie odszedł.
– Za mało doświadczył ciepła w domu – stwierdził. – Musisz wypić piwo, którego nawarzyłaś – pouczał.
Mama przy nim słowem się nie odezwała, ale kiedy byłyśmy same, usiłowała mnie pocieszyć, że jakoś to będzie. Może i jakoś by było, gdyby nie fakt, że Radek szybko zapomniał o złożonych obietnicach. Na próżno czekałam na zasądzone alimenty. Miał mi co miesiąc wypłacać tysiąc złotych, co stanowiło jedną szóstą jego pensji i jedną czwartą mojej. Jeszcze przed rozwodem miałam nadzieję, że zostanę w domu z dziećmi, że pójdę na urlop wychowawczy i odchowam je sama, bo nic nie zastąpi matki. Ale teraz musiałam wracać do pracy, a dzieci posłać do żłobka i przedszkola.

Było ciężko, a od rodziców nie miałam dużego wsparcia

Trzeba było kupić Wojtusiowi wyprawkę, a Kasi pierwsze buty. Poza tym rodzice oczekiwali, że dołożę się do opłat za mieszkanie, co było oczywiście zupełnie zrozumiałe, tylko że teraz życie kosztowało nas zdecydowanie więcej i zaczęłam poważnie obawiać się o naszą przyszłość. Do tego wszystkiego mama, mimo wsparcia, jakiego próbowała mi udzielić, wcale nie miała ochoty zajmować się wnukami. Żeby to wszystko sensownie zorganizować, musiałam brać tylko poranne zmiany. Wstawałam skoro świt i biegłam na szóstą do pracy. Mama przygotowywała dzieci do żłobka i przedszkola, ale odprowadzać ich już nie chciała. Zatrudniłam jakąś rozsądną studentkę, która robiła to za nią. Po pracy odbierałam maluchy, a potem sprzątałam, prałam i gotowałam, bo teraz rodzice przestali cokolwiek w domu robić, przekonani, że za cały bajzel odpowiedzialna jest tylko nasza trójka.

Musiałam wywalczyć pieniądze dla dzieci za wszelką cenę!

A pieniędzy od męża nadal nie było. Telefonów ode mnie nie odbierał, a w mieszkaniu nikogo nie zastałam. Dziwiłam się, że nie interesuje go, co się dzieje z jego dziećmi. Wreszcie koleżanka z pracy podpowiedziała mi, żeby tak tego nie zostawiać. Żeby nie dać z siebie zrobić ofiary. Że powinnam pójść do sądu i się upomnieć. Minęło pół roku, pieniędzy ledwo nam wystarczało, z lękiem myślałam o wakacjach i zatrudnieniu opiekunki na stałe, bo mama stękała już nawet przy porannej toalecie dzieci. Tato też nie pomagał, wygłaszał, siedząc z gazetą, mądrości. Uważał, że mąż najwyraźniej ma powody, dla których nie płaci, pewnie nowe życie kosztuje go więcej niż myślał. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam go, po której jest stronie. Nie odpowiedział, ale spojrzał na mnie tak dziwnie, że gdybym mogła, uciekłabym z tego domu od razu. Wreszcie po kolejnych daremnych próbach skontaktowania się z byłym mężem, poszłam do sądu rodzinnego. Okazało się, że według prawa, jeśli ojciec dzieci nie płaci, obowiązek uiszczenia alimentów ma jego... najbliższa rodzina. Rodzice.

Nie chciałam prosić teściów o pieniądze, ale nie miałam wyjścia

– Nie będę się prosić – płakałam koleżance. – Teściowie nigdy mnie nie lubili, uważali, że na Radka nie zasługuję, bo nie jestem wykształcona. Jeszcze mnie wyzwą od jakiś naciągaczek... – żaliłam się.
– Zośka, fajna babka z ciebie, ale trochę... mimoza – powiedziała mi Bożenka wprost. – Samotna matka musi być twarda. Co cię obchodzi, co powiedzą! Dzieci są ważne! Nie żebrzesz przecież, tylko upominasz się o swoje!
To nie było łatwe, ale słowa przyjaciółki dały mi do myślenia. Rzeczywiście zrobiła się ze mnie męczennica, styrana matka Polka. Spojrzałam do lustra. Wyglądałam jak milion nieszczęść. Włosy nieufarbowane, oczy podkrążone, bardzo schudłam i wszystkie ubrania były na mnie za duże. Spojrzałam potem na moje dzieci – markotne. Tak niewiele miałam dla nich teraz czasu! Przyjrzałam się potem rodzicom – nieobecnej duchem mamie i wiecznie nabzdyczonemu tacie. I wreszcie powiedziałam dość! Codziennie dzwoniłam do byłego męża, próbowałam go złapać w domu, ale przepadł jak kamień w wodę. Wreszcie zadzwoniłam do jego rodziców. Okazało się, że Radek przeprowadził się z nową rodziną do innego miasta, gdzie dostał lepszą pracę. Albo po prostu uciekł od nas.
– Mamo, Radek nie zapłacił mi ani jednej raty alimentów – powiedziałam wprost. – Nie mówiąc już o tym, że w ogóle nie interesuje się dziećmi.
 – Przykro mi to słyszeć – skomentowała, ale nie usłyszałam w jej głosie żalu.
– Według prawa, jeśli on nie płaci, na was spadnie ten obowiązek – brnęłam.
– Oho! Jaka roszczeniowa się zrobiła – zacmokała. – Próbuj, próbuj, nas i tak na to nie stać. Odradzaliśmy mu to małżeństwo, zrobił, jak chciał, niech teraz wypije piwo, którego sobie nawarzył – zakończyła dobrze znanym mi tekstem.
A kiedy postraszyłam ją sądem, powiedziała, że droga wolna. Więc do sądu poszłam! Złożyłam wniosek na niewypłacalnego męża i niechętnych do współpracy teściów. Koleżanka mi kibicowała, ale tato powiedział, że to wstyd tak się po ludziach prosić.

W końcu wygarnęłam własnemu ojcu

– Od lat zatruwasz mi życie swoim narzekaniem! – wypaliłam. – Jak nie masz nic mądrego do powiedzenia, to się nie odzywaj – wykrzyczałam mu, sfrustrowana.
– Jak ty się zachowujesz! Rodzicom należy się szacunek – trzasnął gazetą o stół.
– Z ciebie taki ojciec, jak z koziej dupy trąbka! – nie mogłam już przestać. – Ani córki nie wspierasz, ani wnukami się nie interesujesz!
– Uważaj na słowa! Mieszkasz u nas – odgrażał się.
– Co, wyrzucisz mnie? Żeby cię sąsiedzi na języki wzięli! – pogroziłam.
Ojciec obraził się na mnie śmiertelnie, ale przynajmniej przestał mi na każdym kroku dogryzać. Mama poruszona awanturą uważała, że źle się zachowałam, ale w głębi serca chyba cieszyła się, że ktoś się staremu piernikowi postawił. Sama pewnie niejedno by ojcu powiedziała, gdyby się go tak nie bała.

Walka o swoje bardzo mnie zmieniła

Rodzice męża byli niewypłacalni. Złożyłam więc wniosek o fundusz alimentacyjny. Wreszcie po kilku miesiącach walki wygrałam upragnione tysiąc  złotych, z tym że szalejąca inflacja pozbawiła je wartości sprzed roku. To i tak było coś, bo dostałam wyrównanie za kilka miesięcy. Wbrew marzeniom rodziców nie kupiłam ze te pieniądze nowych mebli ani telewizora, tylko wzięłam dzieciaki, wybrałam wczasowe i pojechałam do Sopotu. Musiałam odpocząć, zebrać myśli, pobyć trochę z maluchami. Ze zdumieniem odkryłam, że walka o swoje bardzo mnie zmieniła. Już nie byłam przestraszoną Zosią, ale konkretną i pewna siebie Zośką! Wreszcie poczułam, że mam kontrolę nad życiem, że dam radę. Że sama wychowam dzieci na wspaniałych ludzi.

 

Czytaj więcej