" Tamtego dnia moja śliczna, zawsze elegancko ubrana siostra, wzór do naśladowania, miała zapuchnięte od płaczu oczy i nieświeże włosy. Rzadko okazywała to, co naprawdę czuła, ale wtedy po prostu pękła i wykrzyczała mi bolesną prawdę o swoim małżeństwie..." Maja, 28 lat
– Dziewczyno, powiedz mi, kiedy ty się w końcu ustatkujesz? – zagadnęła mnie mama z dezaprobatą w głosie.
– A co masz dokładnie na myśli? – zapytałam, ciężko wzdychając. Wiedziałam, jakiego rodzaju rozmowa za chwilę czeka...
– No: kiedy wyjdziesz za mąż, będziesz miała dziecko, dom... – wyliczała.
– ... statecznego męża, z którym co niedzielę będę pod rękę chodziła do kościoła, a potem na obiad do ciebie? – dodałam drwiącym tonem.
– No właśnie – potwierdziła skinieniem głowy.
– Widzisz, jakoś mi się do tego nie pali, bo nie ma do czego... – odparłam.
– Jola w twoim wieku miała już dziecko, męża, dobrą posadę... – moja rodzicielka nie poddawała się.
– No i jak to się dla niej skończyło? – powiedziałam zaczepnie. – A w sumie dlaczego mam być taka sama jak ona? Dlaczego nie mogę żyć tak, jak chcę? – zaczęła mnie denerwować ta rozmowa. – I co takiego ma z życia ta biedna Jola? Poza tym, że ciągle jest smutna, zmęczona i wygląda jak własny cień?
Jolka, moja starsza siostra, z której według rodziny powinnam brać przykład, była teraz w totalnej rozsypce psychicznej. Zaczęła nadużywać alkoholu... Wpadła w totalny dół, a wszystko przez tego swojego cudownego, wspaniałego małżonka, Marka. Kilka tygodni temu wybrałam się do niej, bo chciałam pożyczyć śpiwory na wyjazd na Węgry. Kiedy zadzwoniłam, nie otwierała, więc dzwoniłam do skutku. W końcu mi otworzyła. Miała zapuchniętą od płaczu twarz, czuć było od niej alkohol.
– Co się stało?! – zaniepokoiłam się, bo nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Moja śliczna, piękna, zgrabna, zawsze elegancko ubrana siostra, wzór do naśladowania, miała zapuchnięte oczy i nieświeże włosy. Ubrana była w poplamiony dres. Nie odpowiedziała na moje pytanie, odwróciła się, machnęła ręką i poszła do salonu. Ruszyłam za nią. To, co zobaczyłam, wprawiło mnie w osłupienie. W domu panował totalny bałagan. Na stole stała prawie pusta butelka wina, brudne kubki, szklanki i talerze...
– Jolka, co się stało? – powtórzyłam pytanie.
– Nic – odparła i wzruszyła ramionami.
– Przestań, dobrze? Mnie możesz powiedzieć – nie dałam się jej zbyć.
– A co tu jest do opowiadania... – grymas złości wykrzywił jej twarz. – Wszystko w porządku! W najlepszym porządku! – wykrzyknęła, nagle głos się jej załamał.
– Marek? – zapytałam wprost.
Ukryła twarz w dłoniach. Rozpłakała się. Podeszłam do niej i przytuliłam ją. Jolka rzadko okazywała to, co naprawdę czuła.
– Płacz, nie wstydź się – powiedziałam, głaszcząc ją po włosach. Wybuchnęła płaczem jak małe dziecko, rękawem otarła nos i policzki.
– Majka, ja już nie mogę, nie daję rady... – mówiła, szlochając. – Nie mam już siły dłużej walczyć o to małżeństwo...
– W końcu! – wyrwało mi się.
– Nie mam siły już grać, udawać, że wszystko jest dobrze, że jestem szczęśliwa, a moje małżeństwo jest najlepsze na świecie... – zanosiła się od płaczu.
Chciałam powiedzieć, że dziwię się, że dopiero teraz to się stało, ale ugryzłam się w język. „Niech się wygada, niech wyrzuci z siebie to wszystko”, pomyślałam.
– Od początku to była farsa... – zaczęła mówić. – Wyszłam za niego, bo zaszłam w ciążę. Mama nawet słyszeć nie chciała, bym sama wychowywała dziecko. Poza tym Marek był według niej najlepszą partią, jaka mogła mi się trafić... Syn sędziny i ordynatora... Była taka dumna, kiedy zostałam jego żoną, wszystkim koleżankom, znajomym opowiadała, że jest spowinowacona z tą sędziną. Porażka. A ja głupia, dałam się zaprowadzić do ołtarza jak cielę na rzeź... Majka... żałuję, że nie jestem taka jak ty... Żyjesz, jak chcesz, robisz, co chcesz. Dlaczego nie jestem taka jak ty? – znów zaniosła się płaczem.
– Jola, jesteś wspaniała, śliczna... – otarłam jej policzki.
– I dlatego mój mąż mnie zdradza? Do niczego się nie nadaję!
– Nieprawda! Poza tym masz jeszcze Michała – odparłam.
– Jest taki sam jak Marek... Dla niego też jestem: przynieś, podaj, pozamiataj...
– Dlaczego na to pozwalasz? Zagoń smarkacza do roboty! – nie wytrzymałam. – Niech po sobie sprząta, zrobi sobie kanapki, wyprasuje ciuchy. Nie możesz wszystkiego za niego robić. Trochę szacunku dla siebie, Jola!
– Ale on nie potrafi. Jest chłopcem – broniła go w niezrozumiały dla mnie sposób.
– Jola, halo! Czy ty słyszysz, co mówisz? – ciśnienie mi się podniosło, kiedy to powiedziała. – To, że jest chłopcem nie znaczy, że ma się tobą we wszystkim wysługiwać!
– Nie gniewaj się na mnie, ale w dużej mierze sama na to wszystko zapracowałaś. Markowi usługiwałaś na każdym kroku, miał wszystko podane pod nos. Mimo że pracowałaś, cały dom był na twojej głowie: zakupy, sprzątanie, gotowanie, małe dziecko... Dlaczego na to pozwoliłaś? Czy Marek choć raz był z Michałem u lekarza? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.
– Nie...
– Dlaczego? – wypytywałam.
– Pracował... Nie chciał brać zwolnienia ani urlopu... – te argumenty tylko mnie rozśmieszyły.
– A ty?
– Och, przestań, przecież jestem matką.
– A on ojcem! Ma takie same obowiązki jak ty! Czy kiedyś wyręczył cię w kuchni?
– Nie, on przecież nie ma zielonego pojęcia o gotowaniu...
– Jakbyś go zagoniła do garów, to by miał! Ale ty robisz wszystko lepiej, dokładniej, porządniej, prawda? – nie odpuszczałam, chciałam, żeby w końcu przejrzała na oczy, zrozumiała, gdzie popełnia błędy.
– Marek wraca zmęczony z pracy, nie ma siły na takie rzeczy.
– Jolka! – krzyknęłam. – Przestań go ciągle usprawiedliwiać! Ty też pracujesz! Też jesteś zmęczona... Ale przychodzisz do domu, nastawiasz obiad, pierzesz, pomagasz młodemu w lekcjach i jeszcze wieczorem musisz zaspokoić męża. Przepraszam! – strzeliłam gafę. Ale siostra tylko wzruszyła ramionami, więc ciągnęłam dalej.
– On wcale nie musiał się starać, dbać o ciebie, no bo po co? Skoro miał wszystko. Mam rację? – spojrzałam jej w oczy.
– To nie jest tak – próbowała oponować.
– No to w takim razie powiedz mi, jak jest? – spojrzałam na nią prowokująco.
– Przestań się zadręczać i topić smutki w winie. Weź się w garść! I zmień swoje życie! – nie wytrzymałam i nakrzyczałam na nią. Nie mogłam patrzeć obojętnie na to, co ona ze sobą robi.
– A co ja mogę zmienić? – wzruszyła ramionami, upijając łyk wina.
– Co tylko zechcesz – odparłam twardo.
– Młoda jesteś i naiwna – wydęła usta.
– Kochanie, mam już dwadzieścia osiem lat i wbrew pozorom nie jestem taka naiwna. Wiem, czego chcę i nie daję sobie dmuchać w kaszę. I czas, żebyś ty też się tego nauczyła. Zacznij walczyć o siebie, zacznij się szanować. Bo skoro ty siebie nie szanujesz, to tym bardziej inni nie będą cię szanować. Kapiszczi?
– Jasne, łatwo ci mówić: walcz o siebie. A niby jak? – Jola zachowywała się jak mała dziewczynka.
– Rób tak, żeby i tobie było dobrze. Obiad – tak, ale jak panowie zrobią zakupy, prasowanie koszul – jeśli je wypiorą. Naucz się negocjować, mówić „nie”.
– Zostaw to i jedź z moją paczką na Węgry. Weź urlop, Marek i Michał niech się sami o siebie zatroszczą! – zaproponowałam.
– Nie, nie. To nie jest dobry pomysł, nie mogę ich tak zostawić, nie dadzą sobie rady beze mnie – pokręciła głową.
– Spróbuj. Proszę...
– No, nie wiem – zaczęła się łamać.
– Zrób coś dla siebie!
– Chyba nie potrafię.
– Potrafisz!
– Dobrze. Spróbuję...
– Obiecujesz?
Kiwnęła głową.
Przyznaję, obawiałam się, że zrezygnuje. Ale na szczęście nie wycofała się. Spędziła z nami tydzień nad Balatonem.
– Majka, dzięki – powiedziała, kiedy wróciłyśmy do domu. – To była chyba najlepsza rzecz, jaką zrobiłam.
Moja siostra małymi kroczkami zaczęła wprowadzać zmiany w codziennym życiu. Zaczęła częściej wychodzić z domu, co nie uszło uwadze Marka. Chyba wystraszył się, że pojawił się konkurent... Dlatego zostawił kochankę i wrócił na łono rodziny. Zobaczymy, na jak długo.