"Już po urodzeniu pierwszego dziecka Janek zaczął narzekać na mój wygląd. Że ożenił się z kobietą szczupłą i zadbaną, a teraz po domu chodzi mu kocmołuch z obwisłym brzuchem. Później było tylko gorzej..." Joanna, 29 lat
Kiedy się pobieraliśmy miałam 21 lat, Janek był cztery lata starszy. Miał kawalerkę po babci i własny warsztat samochodowy. Ciotki patrzyły badawczo na mój brzuch w dopasowanym ślubnym gorsecie, ale musiały być rozczarowane, bo jeszcze wtedy był płaski jak deska. Postanowiliśmy, że z dziećmi poczekamy, aż skończę studia.
Choć się zabezpieczaliśmy, dwa lata po ślubie urodziłam Karolinkę. Studia postanowiłam skończyć zaocznie. W domu, w którym przychodzi na świat dziecko, powinno panować szczęście. U nas coś zaczęło się psuć. Już po urodzeniu się Karolinki Janek zaczął narzekać na mój wygląd. Że ożenił się z kobietą szczupłą i zadbaną, a teraz po domu chodzi mu kocmołuch z obwisłym brzuchem. Postanowiłam wziąć się za siebie. Mimo nawału obowiązków zaczęłam intensywnie ćwiczyć i pilnować się z jedzeniem. Cóż z tego, skoro wkrótce znów zaszłam w ciążę i przytyłam jeszcze więcej. Gdy urodziłam Patryka, nie miałam już zupełnie czasu, żeby o siebie zadbać – pójść do kosmetyczki, fryzjera czy kupić sobie ładny ciuch. Ale Janek już nie narzekał na mój wygląd. Znalazł sobie kochankę! Nawet specjalnie się z tym przede mną nie krył.
– No, co mam zrobić, jak mnie już zupełnie nie podniecasz? – powiedział mi pewnego razu, uśmiechając się przy tym. Wypłakiwałam się potem mamie. Obwiniałam siebie za to, że Janek się tak zmienił. Wiedziałam, że muszę coś ze sobą zrobić, by znów było tak jak dawniej.
– To nie twoja wina – mama głaskała mnie po włosach. Wciąż jesteś piękną dziewczyną, a Janek wcale się nie zmienił. Zawsze był zapatrzonym w siebie egoistą. Nie zauważyłyśmy tego, bo tobie przesłoniła oczy miłość, a mi jego mieszkanie i warsztat samochodowy – spuściła głowę. – Ale tata od razu, jak go poznał, powiedział: „To nie jest dobry chłopak”. Myśleliśmy jednak, że skoro się kochacie, wszystko jakoś się ułoży…
– I co teraz? – pytałam. – Mam się z nim rozwieść? – mówiłam, choć zupełnie sobie tego nie wyobrażałam, z różnych powodów. Jestem osobą bardzo wierzącą, tak ja moi rodzice. Poza tym, w naszym małym miasteczku taki skandal? Kim będę bez męża? Samotną rozwódką z dwójką dzieci, bez pieniędzy, bo wciąż jeszcze nie skończyłam studiów, nie miałam pracy, doświadczenia… Najgorsze jednak było to, że nie potrafiłam przestać Janka kochać. Pomijając, że mnie zdradzał i nie sypiał ze mną, w czasie tych rzadkich chwil, kiedy bywał w domu, był dobrym mężem. Bawił się z dziećmi, zabierał je na spacery. Widząc, jak dzieci za nim szaleją, wiedziałam, że nie zdecyduję się na rozwód. Umocnił mnie w tym przekonaniu fakt, że Janek postanowił wziąć kredyt i kupić dom.
Kiedy urządzaliśmy się, znów zbliżyliśmy się do siebie. Razem jeździliśmy po sklepach meblowych i marketach budowlanych. Wybieraliśmy panele, kafelki, zasłony i dywany. Gdy kupiliśmy łóżko do naszej sypialni, przyszło mi do głowy, że dla tego jest tak wielkie, byśmy nie musieli stykać się ciałami. Jakże się pomyliłam! Wkrótce przeżyliśmy na nim noc równie szaloną, jak podczas miesiąca miodowego. Byłam taka szczęśliwa! Wiedziałam, że teraz wszystko się ułoży. Kolejnej nocy jednak Janek nie miał już ochoty na pieszczoty. Dwa dni później dowiedziałam się, że dom, który kupiliśmy, stoi w sąsiedztwie domu jego kochanki. Elwira była w moim wieku. Mówiła mi „dzień dobry”. Zawsze z ironicznym uśmiechem. To ona poinformowała Janka, że jej sąsiedzi sprzedają posesję... Szybko więc odkryłam, że łzy w pięknie wyposażonym domu smakują tak samo gorzko, jak w kawalerce…
Gdy Patryk poszedł do przedszkola, postanowiłam poszukać pracy. Pewnego dnia, gdy zmęczona i załamana wróciłam z kolejnej nieudanej rozmowy kwalifikacyjnej, zadzwonił telefon.
– Tu Elwira – usłyszałam zdenerwowany głos.
– Czego pani ode mnie chce? – wydusiłam. – Jeszcze pani mało? – czułam, że zaraz się rozpłaczę. Naprawdę miałam wszystkiego dość.
– Ja... ja nie wiem, co mam robić – dopiero teraz usłyszałam, że ona szlocha. – Niech pani coś zrobi, niech go zabierze – ledwo mogłam ją zrozumieć, tak drżał jej głos.
– O co pani chodzi? – im bardziej ona była zdenerwowana, tym bardziej ja stawałam się spokojna.
– Proszę do mnie przyjść. On... on nie żyje.
Tak jak stałam, w kapciach, wybiegłam z domu. Janek leżał na jej łóżku w samych spodniach. Spał. Popatrzyłam na nią pytająco. Myślałam, że to jakiś okrutny żart. Ale ona wyglądała przerażająco. Czerwona, roztrzęsiona, zapłakana, siedziała w kącie, niezdolna do żadnego działania. Wzięłam jego rękę. Była zimna. Zadzwoniłam po karetkę. „Jestem wdową”, pomyślałam. „Trzeba załatwić pogrzeb.” Nie miałam pojęcia, jak to się wszystko robi i tylko to mnie przerażało, a nie fakt, że odszedł. Miał 32 lata... Przybyły na miejsce lekarz stwierdził śmierć. Dopiero później dowiedziałam się, że zabił go zator płucny.
Czułam się bezradna, samotna, niczyja. Najgorszy mąż jest lepszy niż żaden, myślałam, a śmierć tak młodego człowieka to straszna tragedia. Od pogrzebu bez przerwy płakałam. Przez tydzień. A potem poczułam ulgę. Miesiąc później dostałam pracę w szkole i byłam... szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa. Wydało mi się to okrutne, niestosowne, ale tak było. Uczyłam w gimnazjum przyrody i praca sprawiała mi przyjemność. Lubiłam tam przychodzić, tym bardziej że matematyki uczył w szkole ktoś, kogo bardzo dobrze znałam...
Krystian był moim pierwszym chłopakiem. Chodziliśmy ze sobą od siódmej klasy, ale nasza znajomość nigdy nie wyszła poza trzymanie się za ręce i nieśmiałe pocałunki. Potem ja zaczęłam naukę w liceum, on poszedł do technikum energetycznego. Mieliśmy innych znajomych, widywaliśmy się coraz rzadziej. Ja kogoś poznałam, on też. Nasze drogi się rozeszły, choć obyło się bez złamanych serc. Po latach cieszyliśmy się jak wariaci z naszego spotkania. Oboje byliśmy samotni, zaczęliśmy się więc spotykać.
Krystian polubił moje dzieci, a one jego. Razem chodziliśmy do kina, na lody, jeździliśmy w góry. Pomagał mi w każdej najdrobniejszej sprawie. Zdawałam sobie sprawę, że znów się w nim zakochałam, ale wcale mnie to nie cieszyło. Przyjaźniliśmy się, owszem, ale Krystian nigdy nie dał znać, że chce czegoś więcej. Cóż, nie byłam już beztroską nastolatką, lecz kobietą po przejściach, „obarczoną” dwójką dzieci… Pewnego dnia, gdy położyłam dzieci spać, Krystian został u mnie na kolacji. Piliśmy razem wino i oglądaliśmy film na DVD. Wtedy odważyłam się go spytać: – Dlaczego właściwie do tej pory się nie ożeniłeś?
– Miałem kilka kobiet – westchnął. – Ale… – patrzył na mnie w milczeniu. – Może wydać ci się to śmieszne, ale nie mogłem o tobie zapomnieć. Żałowałem, że zgubiliśmy się w tak głupi sposób… Wiązałem się z brunetkami o zielonych oczach, jak ty. Ale to wciąż nie było to! Żadna nie miała twojego uśmiechu…
W pół roku po śmierci męża byłam zakochana do szaleństwa. Z wzajemnością. A rok później drugi raz w życiu stanęłam w białej sukni przed ołtarzem. Tym razem będę szczęśliwa. Wiem to!