"Wiedziałam, że Adam ma rodzinę. Mimo to uwiodłam go z premedytacją, usidliłam. A potem, dzień po dniu, cierpliwie czekałam, aż zostawi żonę i dzieci, i będzie tylko mój. I doczekałam się. Lecz rzeczywistość nie była tak różowa, jak mogłabym się spodziewać..." Marianna, 31 lat
Nigdy bym nie przypuszczała, że kiedyś rozbiję czyjeś małżeństwo... Ale stało się. Poznałam Adama i zakochałam się. Szarpaliśmy się przez półtora roku w tym trudnym emocjonalnie układzie. On – pomiędzy żoną i ufnymi spojrzeniami dzieci, ja – w znienawidzonej roli tej „trzeciej”.
W końcu Adam wniósł sprawę o rozwód. Były łzy, próby szantażu ze strony jego żony, załamanie nerwowe, szpital i fiolka tabletek nasercowych, które zażyła. Potem jego wyrzuty sumienia, ostatnia próba powrotu do niej, w końcu definitywne rozstanie. Czekałam na ten moment prawie dwa lata i doczekałam się – Adam wreszcie zostawił dla mnie żonę i dwójkę małych dzieci.
Wprowadziliśmy się do wspólnego mieszkania i zaczęliśmy nowe życie. Namiętność, miłość, radość z posiadania go na stałe przeplatały się z gorzką świadomością, że zbudowałam swoje szczęście na nieszczęściu innej kobiety. Ale kiedy nocami budziłam się przy boku Adama, wyrzuty znikały, pozostawała jedynie radość. Niestety, nie wszyscy to rozumieli. Choćby moja rodzona matka...
– Jak mogłaś zrobić coś takiego? – krzyknęła, kiedy w końcu odważyłam się jej powiedzieć, że Adam odszedł od żony i zamieszkał ze mną. – I to ty! Przecież twój ojciec zostawił nas dla innej, kiedy miałaś pięć latek. Nie pamiętasz, dziewczyno, że złamało nam to życie?!
Wiedziałam, że dzieciaki tęsknią za Adamem. Znałam to przecież z własnego doświadczenia. To nieustanne wyczekiwanie kilkulatki na ukochanego tatusia. Nasłuchiwanie jego kroków na klatce. Nadzieja, że jednak do nas wróci i strach, że opuścił mnie i mamę z mojej winy...
– Kochamy się, mamo... – to jedyne, co mogłam jej powiedzieć, jakby te dwa słowa mogły być usprawiedliwieniem dla wszystkiego, co zrobiłam.
Uwiodłam Adama z premedytacją, żarłocznie, z nadzieją, że wyrwę go z rąk jego żony i stanę się dla niego całym światem. Pamiętam, że z początku miał skrupuły. Nie chciał wejść na górę, kiedy po zakrapianej firmowej imprezie odprowadził mnie do domu. Niedwuznacznie dałam mu wtedy do zrozumienia, że mam ochotę na coś więcej niż koleżeńska pogawędka. Skusiłam go, zwiodłam na manowce, usidliłam. A potem, dzień po dniu, cierpliwie czekałam, aż ją zostawi i będzie tylko mój. I doczekałam się. Lecz rzeczywistość nie była tak różowa, jak mogłabym się spodziewać.
Najgorsze były spotkania z jego dziećmi. Po rozwodzie Adam mógł widywać je w co drugi weekend, ale czasem wpadały do nas też w ciągu tygodnia. Urządziłam im osobny pokój, kupiłam książeczki i zabawki. Nie chciałam być złą macochą rodem z ponurych baśni, wręcz przeciwnie – robiłam wszystko, by mnie polubiły. Serce czteroletniego Kuby pozyskałam szybko, wystarczyło kilka lodów truskawkowych, wywrotka w komplecie z koparką i parę uśmiechów. Z dziewięcioletnią Julką nie było już tak łatwo.
– Mama powiedziała, że to przez ciebie tata nas zostawił! – krzyknęła, kiedy wręczyłam jej kupione specjalnie dla niej koraliki. – Nienawidzę cię. Chcę, żebyś umarła! Wtedy tata do nas wróci!
– Odpuść jej, po prostu wciąż to wszystko przeżywa – tłumaczył córkę Adam, dodając, że jeszcze nadejdzie dzień, w którym zostaniemy przyjaciółkami. Byłam wyrozumiała, starałam się okazywać jej sympatię, rozmawiać, tłumaczyć.
– Nie-do-ty-kaj-mnie – wycedziła któregoś razu w poczekalni u dentysty, gdzie zabrałam ją na prośbę Adama. Pacjenci w kolejce posłali w moją stronę zdziwione spojrzenia, a Julka wpadła w szał, kiedy usiłowałam założyć jej szalik. – Nie dotykaj mnie, nie dotykaj mnie! – krzyczała, bijąc mnie pięściami.
Próbowałam ją uspokoić, ale nie udało mi się. Niemal siłą wyciągnęłam ją z poczekalni na ulicę. Wyrywała się, szarpała, kopała... Szukałam w torebce kluczyków, jednocześnie trzymając ją za rękę.
– Mama mówi, że jesteś dziwką! – rzuciła, gdy usiłowałam zapakować ją do auta.
– Wiesz w ogóle, co to znaczy? – spytałam.
– To taka pani, co kradnie innym paniom mężów. To ty – wykrzyknęła.
Zawiozłam ją do jej dziadków. Po powrocie Adama zastanawiałam się, czy powiedzieć mu, co się stało po wyjściu od dentysty, ale zdecydowałam, że lepiej milczeć. Po co dolewać oliwy do ognia?
Kilka dni później wypadał weekend, w który dzieciaki Adama miały być u nas. I chociaż do tej pory robiłam wszystko, żeby spędzać ten czas z nimi i Adamem, tym razem nie byłam gotowa na spotkanie z Julką. Pojechałam do przyjaciółki i wróciłam dopiero późnym wieczorem. Adam siedział sam, pijąc piwo z butelki. Wyglądał na zmęczonego i smutnego. – Julka ogląda telewizję? – spytałam, zerkając w stronę otwartych drzwi do mniejszego pokoju.
– Nie było jej. Powiedziała, że mnie nienawidzi i kazała matce zawieźć się do dziadków. A Kuba już śpi – westchnął.
– Tęsknię, a ona nie chce mnie widzieć – dodał i jakoś dziwnie na mnie spojrzał...
Kolejne tygodnie przyniosły kolejne problemy.
Eksżona Adama znowu zaczęła go szantażować. Były groźby, że się zabije, płacz, pogróżki, że nie pozwoli mu widywać się z dziećmi. Były błagania i prośby o jego powrót. Potem zaczęły się głuche telefony – niemal noc w noc, zazwyczaj między drugą a piątą nad ranem, dzwonił telefon stacjonarny. Kiedy zaczęliśmy go wyłączać, dzwonił domofon, a czasem także dzwonek przy drzwiach.
– Adam, to wariatka! Musisz to gdzieś zgłosić! – wściekałam się, gdy zobaczyłam poprzebijane opony w moim aucie. Wiedziałam przecież, czyja to sprawka!
– Nie mów tak o niej! – wrzasnął Adam, waląc pięścią w dach samochodu. – Anka jest matką moich dzieci!
– Więc jej bronisz?! Terroryzuje nas, buntuje przeciwko nam dzieciaki, szantażuje nas, nachodzi! – wyliczałam.
– Cierpi z mojej winy... – westchnął.
– I co? Czy to ją tłumaczy?! – krzyknęłam.
Nie doczekałam się odpowiedzi. Adam obrócił się na pięcie i poszedł gdzieś. Wrócił dopiero późno w nocy, kiedy już spałam. Następnego dnia po południu wpadła do nas roztrzęsiona Anna.
– Julka zniknęła! Wyszła ze szkoły, ale nie wróciła do domu. Nigdzie nie mogłam jej znaleźć! Dopiero po czterech godzinach przyprowadziła ją sąsiadka! – krzyczała, a potem padła Adamowi w ramiona i zaczęła go błagać, by do niej wrócił. Chwilę później okładała go pięściami, wyzywając od najgorszych. Wyszłam z domu. Nie miałam ani siły, ani ochoty uczestniczyć w takich scenach.
Pojechałam do przyjaciółki.
– Baśka, ja się boję, co będzie dalej. Myślałam, że to miłość, że razem przezwyciężymy wszystkie problemy, tymczasem Adam ma do mnie coraz więcej pretensji. A ja powoli mam tego wszystkiego dość – żaliłam się, ale nie spotkałam się ze zrozumieniem.
– A na co liczyłaś, rozwalając jego małżeństwo? – zapytała koleżanka. – Lepiej nie będzie. Dzieci są na razie małe, a co potem? Przez długie lata będą miały żal do Adama i do ciebie, a ty będziesz musiała z tym żyć – usłyszałam.
Do domu wróciłam zrezygnowana. Kiedy weszłam do sypialni, Adam udawał, że śpi, chociaż wiedziałam, że tak nie jest. – Żałujesz, że od nich odszedłeś? – zapytałam szeptem. Nie odpowiedział, konsekwentnie udając pogrążonego w głębokim śnie, ale czułam, że jego odpowiedź byłaby twierdząca... Z dnia na dzień było między nami coraz gorzej. Narastały też problemy z dziećmi. Julka wciąż obwiniała Adama o odejście od mamy, nazywała go „złym tatą”, wściekała się i nie chciała się z nim widywać. Zaczęła też mieć kłopoty w szkole, zachowywała się agresywnie, pobiła koleżankę. Kuba budził się nocami z krzykiem, w ciągu dnia był zamknięty w sobie albo, na odwrót, żądał od nas stałej uwagi. Adam robił wszystko, by wynagrodzić maluchom swoje odejście – kupował im drogie zabawki, zabierał na salę zabaw i pizzę, fundował kino, słodycze... ale to już w ogóle nie działało. Było coraz gorzej.
Któregoś dnia znowu pojawiła się u nas Anka, oznajmiając, że Julka ponownie uciekła z domu.
– Tyle że tym razem znalazła ją policja. W Gorzowie – dodała mściwie. Kiedy wyszła, Adam zniknął na balkonie. Chciałam z nim pogadać, ale milczał.
– Więc obwiniasz o wszystko mnie?! – wybuchłam. – Rozwód był twoją decyzją!
– Daj mi spokój – odparł cicho. Chciałam go przytulić, ale stał obojętny, obcy, niemal wrogi.
Rozstaliśmy się dwa miesiące później. Po prostu powiedział, że nie potrafi tak dalej żyć. Nie mogę się pogodzić z tym, że odszedł. „Przecież mnie kochał, był mój”, powtarzam sobie na okrągło, choć dobrze wiem, że to nieprawda. Adam nigdy nie był mój, choć robiłam wszystko, by tak się stało...