"Mój ukochany postawił sobie za cel, by odpowiednio ukształtować mój charakter i okiełznać temperament. Na początku nie dostrzegałam tego. A potem było coraz gorzej. Pouczał mnie nie tylko jak mam wyglądać i się zachowywać, ale nawet jak mam myśleć! Aż w końcu przestałam przypominać samą siebie..." Natalia, 29 lat
– Nie nieś tego, to nie wypada – powiedział Łukasz i niemal wyrwał mi z ręki torbę z zakupami.
– Przecież nie jest ciężka, kupiłam tylko kilka drobiazgów – zaśmiałam się, ale z przyjemnością pozwoliłam się wyręczyć.
Na początku naszej znajomości podobało mi się, że Łukasz jest szarmancki. Żaden ze znanych mi młodych mężczyzn nie był tak opiekuńczy wobec swojej dziewczyny. Mój chłopak nie tylko nie pozwalał mi nosić ciężarów w swojej obecności, ale też wiedział, kiedy przepuścić mnie w drzwiach. Gdy tylko mógł, woził mnie wszędzie, żebym była bezpieczna... Przy nim czułam się rozpieszczana jak słaba kobietka z lat 50. ubiegłego wieku.
– Ten twój Łukasz jest wspaniały, dziś już prawie nie ma takich facetów – podziwiały go moje koleżanki. – Masz szczęście, można ci tylko zazdrościć
Zakochałam się w nim bez pamięci. Nie dostrzegałam wtedy w jego zachowaniu żadnych znaków ostrzegawczych, żadnych symptomów tego, co miało później nastąpić. A przecież musiały być.
Pierwszy raz zdałam sobie sprawę, że coś w naszym związku zgrzyta, gdy mój ukochany poprosił mnie, żebym nie szła z nim na kolację w eleganckich spodniach i płaskich butach. Pamiętam, że byłam już ubrana, gotowa do wyjścia, a on powiedział z dobrotliwym uśmiechem:
– Proszę, włóż sukienkę i szpilki. Jesteś kobietą i powinnaś zawsze wyglądać jak kobieta. Szkoda mi było stroju, w którym dobrze się czułam, ale czego się nie robi dla mężczyzny swojego życia? Przebrałam się w sukienkę i szpilki, żeby był zadowolony. Łukasz stopniowo sprawdzał, na co może sobie wobec mnie pozwolić i na jakie ustępstwa jestem w stanie pójść. Im więcej zyskiwał, tym więcej żądał.
– Tylko stuprocentowa kobieta mogła mnie w sobie rozkochać, a ty właśnie taka jesteś – powtarzał i robił mi wodę z mózgu. Dla niego krok za krokiem rezygnowałam z kolejnych swoich wyborów i przyzwyczajeń, z tego, co lubię i w czym czuję się dobrze.
Z czasem przestało już chodzić tylko o kobiece zachowania i noszenie zwiewnych ubrań. Mój ukochany postawił sobie za cel, by odpowiednio ukształtować mój charakter, okiełznać temperament i wpłynąć na to, co myślę.
– Nie śmiej się tak głośno – szepnął mi kiedyś do ucha podczas spotkania z przyjaciółmi. Zepsuł mi wtedy wieczór. Ciągle musiałam się kontrolować i nie umiałam zrozumieć, o co właściwie chodzi. Więc następnego dnia spytałam Łukasza o to wprost.
– Jesteś taka delikatna, piękna, a rechoczące głośno kobiety są wulgarne. Nie widzisz tego? Nie bądź jak te wszystkie prostaczki, proszę. Potrafisz być subtelna.
Wtedy chyba po raz pierwszy zrobiło mi się trochę smutno, że nie jestem dość doskonała dla tego absolutnie doskonałego mężczyzny.
Łukasz miał niezwykłą umiejętność manipulowania ludźmi. Kiedy mnie skrytykował, natychmiast jakoś mi to rekompensował, dając jakiś drobiazg, kwiaty albo wychwalając pod niebiosa moją urodę. Wtedy też obsypał mnie komplementami, nie mogłam się więc długo na niego gniewać. Ale jego naukę sobie zapamiętałam. Od tamtego czasu kontrolowałam śmiech i nawet nie zdawałam sobie sprawy, że już nigdy w jego obecności nie czułam się naprawdę swobodnie.
Mój ukochany najpierw delikatnie, a potem coraz bardziej otwarcie pouczał mnie, nie tylko jak mam się zachowywać, ale nawet jak mam myśleć. Kiedyś pospiesznie przerwał nasze spotkanie z przyjaciółmi.
– Musimy już iść – powiedział nagle i bez słowa wyjaśnienia wstał od stołu. Nie wiedziałam, co się dzieje, myślałam, że źle się poczuł. Gdy byliśmy już w drodze do domu, poprosiłam o wyjaśnienia.
– Nie mogłem dłużej patrzeć i słuchać, jak się ośmieszasz – powiedział ze złością.
– Ja się ośmieszam? Nie rozumiem, o czym mówisz.
– Nie rozumiesz? Wygłaszasz jakeś feministyczne bzdury, a przecież tobie to nie pasuje.
Trochę się wtedy pokłóciliśmy, bo jeszcze miałam siłę bronić swoich racji. Ale w końcu Łukasz i tak postawił na swoim...
Zaczęłam kontrolować również to, co mówię w jego obecności. Po roku związku mój facet tak się ośmielił, że już otwarcie zwracał mi uwagę również w towarzystwie. Prostował moje „głupie” wypowiedzi, przepraszał za to, że „tak niewiele wiem”, czasem kpił lub na siłę obracał moje słowa w żart. W domu dzień za dniem robił mi dyskretne pranie mózgu, któremu się poddawałam.
W końcu moja siostra nie wytrzymała i powiedziała, co widzi.
– Zmieniłaś się. Naprawdę cię nie poznaję. Dotąd otwarta, odważna, a teraz ciągle jesteś zgaszona. Ten facet źle na ciebie działa.
– Co ty mówisz? – obruszyłam się. – Kiedyś sama mówiłaś, że Łukasz to ideał mężczyzny.
– Ale on cię gasi, poucza. Dziewczyno, ty przy nim nawet poruszasz się inaczej. Zrób coś z tym, bo to nie jesteś ty, a ja nie chcę stracić siostry.
Nie od razu zgodziłam się z Justyną, ale po raz pierwszy przyjrzałam się naszemu związkowi. Łukasz wydawał się wspaniały, ale siostra miała rację, za bycie z nim płaciłam wysoką cenę. W głębi duszy tęskniłam za dawną swobodą, za butami na płaskiej podeszwie, za wyrażaniem własnych poglądów, a przede wszystkim za tym, żebym znów mogła się śmiać do rozpuku w towarzystwie ludzi, których lubię i którzy mnie akceptują taką, jaka jestem.
Minęło kilka tygodni, zanim wyważyłam, co zyskam, co stracę. W końcu podjęłam decyzję.
– Odchodzę – powiedziałam spokojnie do Łukasza. – Nie jestem ideałem, ciągle mnie zmieniasz, a ja nie zrezygnuję z siebie nawet dla fajnego faceta. Prawdziwa miłość nie zmienia i nie poucza. Naprawdę kocha się właśnie nie za to, że ktoś nie ma wad, ale mimo nich. Taką lekcję wyniosłam z tego trudnego związku. Myślę, że mimo wszystko było warto.