"Mężowie dziewczyn z mojej pracy byli do siebie podobni. Ciężko pracowali i zarabiali, ale po pracy nic już w domu nie robili. Uważali, że po godzinach to potrzebują odpocząć. Najlepiej na piwku z kolegami. A w domu, wiadomo – kapcie, komórka, ewentualnie pilot od telewizora. Tylko jedna nasza koleżanka mówiła, że jej ślubny jest zupełnie inny – pomocny i czuły..." Edyta 34 lata
W pracy miałyśmy babiniec i dość często między sobą narzekałyśmy na mężów. To znaczy ja i Celina, bo facet Joanny był podobno ideałem...
– Wyobraźcie sobie – głos Celiny brzmiał świętym oburzeniem – byłam zajęta myciem okien, a on kazał mi to zostawić i zająć się obiadem!
– Bezczelność! – przytaknęłam. – Oni myślą, że praca w domu to zabawa!
– Zupa była gotowa i wystarczyło ją nalać na talerz. A on z uśmiechem mówi, że z moich rąk lepiej smakuje!
– Jakbym swojego słyszała! – sięgnęłam po kawę.
– Powiedział mi, że mycie okien co miesiąc to kompletny obłęd. Bo u niego w domu okna się myło raz do roku, przed świętami. Może u niego, w kieleckiem, tak się myło! – prychnęła Cela. – Ale u nas, w Katowicach są inne zwyczaje. I żeby chociaż pomógł zasłony zawiesić. Najwyżej drabinę potrzyma! – narzekała.
– A mój Heniuś nie pozwala mi na drabinę wchodzić. Boi się, żebym nie spadła. Sam okna myje i żyrandole czyści – odezwała się niespodziewanie Joanna.
– Słyszałaś, Edyta?! – Celina nie posiadała się ze zdumienia. – Jeszcze powiedz, że odkurza, naczynia zmywa i wynosi śmieci!
– Naczynia to nie – wzruszyła ramionami Joanna. – Ale odkurzacza się nie boi, a śmieci zawsze rano zabiera, jak idzie do pracy.
Popatrzyłyśmy na nią z zazdrością. Ta to ma szczęście! Chuchro takie, delikatna, a faceta sobie wychowała. Jakby mój był taki, to bym mu co dzień jego ulubioną zalewajkę gotowała i piwo trzymała w lodówce. Ale mój stary to zwyczajny facet. Ciężko pracował i pieniądze do domu przynosił. No to taki uważa, że musi być dobrze karmiony, żeby mieć siłę, i po pracy potrzebuje odpocząć. Najlepiej na piwku z kolegami. A w domu, wiadomo. Kapcie, gapienie się w komórkę, pilot od telewizora pod ręką. A ty, kobieto, dbaj o dom, obiad ugotuj i podaj, dziećmi się zajmij. Dobre słowo usłyszysz dwa razy do roku: w Wigilię i urodziny. No, jeszcze na Dzień Matki, kiedy ci śniadanie podadzą do łóżka. A przy okazji w kuchni tak naświnią, że dwie godziny trzeba porządek robić. A taka Joanna nawet nie rozumie, jak człowiek ma ciężko. Szczęściara!
– Jak przychodzą dni wolne – ciągnęłam rozgoryczona – to też woli z kumplami siedzieć, zamiast żonę zabrać gdzieś od święta. Bo ja to tylko do garów, prania i do łóżka od czasu do czasu!
– Heniuś – odpowiedziała na moje słowa Joanna – zawsze mnie ze sobą zabiera. I kwiaty mi przyniesie! A jaki jest czuły..., no wiecie...
– Joaśka! Ty nas nie wkurzaj! – Celina jej przerwała. – Może jeszcze pierze twoje majtki! I nigdy cię nie krytykuje?!
– A żebyście wiedziały – odparła Aśka spokojnie. – Jest po prostu grzeczny i bardzo dobrze wychowany. A co do majtek... Jak robi pranie, to nie omija mojej bielizny...
Nasłuchawszy się takich opowieści, byłyśmy ciekawe, jak też wygląda ten ideał. Chciałam nawet urządzić na działce jakieś pieczonki albo grilla i zaprosić ich oboje. Okazało się to niepotrzebne. Kilka dni później mąż Joanny pojawił się w naszym biurze. Aśka właśnie załatwiała coś w terenie, a my popijałyśmy sobie kawę i plotkowałyśmy o naszych facetach. Przy Joannie ostatnio było nam głupio. Żadna przyjemność narzekać na faceta, jeśli za chwilę dowiadujesz się, że jakiś Heniuś robi zawsze to, co należy. Nie wiem, co akurat było na tapecie. Męskie gusty kulinarne, a może skłonność do nieuzasadnionych wrzasków. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem...
– Gdzie ona jest?! No przecież wiem, że ta jędza tu pracuje! – ze zdumieniem patrzyłyśmy na rosłego mężczyznę w rozchełstanej, poplamionej koszuli. Widać było, że już sporo wypił.
– Kim pan właściwie jest? – zapytała niespokojnie Cela. Drab był mocno zwalisty i miał prawie dwa metry wzrostu.
– Henryk Kramel, do usług szanownej pani – skłonił się szerokim gestem i lekko zachwiał. – To powiesz mi wreszcie, księżniczko, gdzie jest moja żona?
– Joanna wyszła i będzie za godzinę. Czy chce pan jej coś przekazać?
– Jasne! Natychmiast potrzebna mi stówka! – rozejrzał się po pokoju i usiadł na wolnym krześle. – Zresztą, sam jej to powiem. Wzięłyśmy się do pracy, co chwila zerkając ukradkiem to na niego, to na siebie. Trochę inaczej wyobrażałyśmy sobie tego idealnego męża Joanny.
– A co ty tu robisz? – Aśka stanęła w drzwiach.
– Czekam na ciebie już godzinę, a ty się gdzieś włóczysz – burknął drab.
– A nie mogłeś się chociaż ubrać przyzwoicie? – spytała cicho.
– Będę się ubierał, jak mi się podoba. A tobie nic do tego – wzruszył ramionami. – Dawaj stówę! Ale już, nie będę tu sterczał!
– Na co ci tyle? – Joanna była bliska płaczu. – Dopiero połowa miesiąca!
– Dasz radę, każda baba to potrafi. A ja dzisiaj kumpli zapraszam, więc muszę mieć parę groszy. I nie zapomnij coś kupić na zagrychę, wracając do domu.
– Miałam dzisiaj robić pranie!
– Jak postawisz na stole co trzeba, to sobie możesz prać – oświadczył nonszalancko. – Nawet lepiej, bo nie lubię jak się na moją babę gapią. Dawaj forsę!
– Chodź, odprowadzę cię – Joanna zerknęła na nas spłoszona.
Po ich wyjściu w pokoju zapadła cisza.
– No, no – mruknęłam wreszcie. – Idealny Heniuś! Jakby mi stary wyrżnął taki numer, to nie miałby w domu czego szukać.
– Wiesz co, Edyta? – Celina popatrzyła mi w oczy. – Mój może mi majtek nie pierze, ale się go przynajmniej wstydzić nie muszę.