"Mój mąż zostawił mnie 10 lat temu. Długo wychodziłam z depresji i właściwie udało mi się to tylko dzięki córce i mojemu wnuczkowi. Nic dziwnego, że byłam w szoku, gdy pewnego dnia córka powiedziała mi, że chce odwiedzić kobietę, do której odszedł mój mąż! Nie mogłam pojąć, dlaczego mi to robi!" Anna 58 lat
Ucieszył mnie telefon od córki. Pomyślałam, że pod koniec rozmowy poproszę, żeby mi dała do telefonu mojego wnusia – Kacperek mówi jeszcze bardzo mało, ale sam jego głosik sprawia, że od razu mi weselej. Od czasu jego narodzin w ogóle patrzyłam na życie o wiele bardziej optymistycznie, choć wcześniej, po tym, jak mąż opuścił mnie przed dziesięcioma laty dla sporo młodszej kobiety, właściwie balansowałam na skraju załamania.
Kacper był dla mnie ósmym cudem świata, zwłaszcza że nim zjawił się na tym świecie, moja córa straciła poprzednią ciążę.
– Mamo – powiedziała Kasia. – Czy jutro po południu mogłabyś się zająć małym? Przez kilka godzin. Tak do siódmej-ósmej...
– Ależ oczywiście, bardzo chętnie, ale jak zaśnie u mnie, to będziesz go budzić, żeby go zabrać? Wiedziałam, że odbieranie małego dopiero następnego dnia byłoby problematyczne, bo chodził do żłobka, a ona sama musiała być w pracy na siódmą trzydzieści. Zięć od pół roku pracował za granicą. Kasia odchrząknęła.
– Nie wiem, mamo – zawahała się, po czym dodała cicho: – Ale nie mogę go z sobą zabrać do szpitala.
– Do jakiego szpitala? – przeraziłam się od razu. – Co ci jest?!
– Mnie nic, mamo, uspokój się... Ale to jednak oddział onkologiczny... W jej głosie wyczułam napięcie. „Gdyby chodziło o jakąś jej przyjaciółkę, powiedziałaby mi od razu” myślałam gorączkowo. „Dlaczego nie mówi wprost?..”
– Czy to twojemu ojcu coś dolega?.. – spytałam cicho.
Nim odpowiedziała, w ciągu paru chwil spróbowałam zorientować się we własnych emocjach. Jeśli to Stach ma raka? Jeśli umrze? Jak będę się czuć? Kochałam go kiedyś... A on mnie zostawił, związał się z inną. Nie potrafiłam mu tego wybaczyć. Jednak był przecież ojcem mojej córki, wychowaliśmy ją razem, mieszkaliśmy pod jednym dachem prawie do końca jej studiów... Wiedziałam, że ona nadal widzi w nim przede wszystkim swojego tatę.
– Mamo... – wyszeptała. – Z tatą wszystko w porządku... To Jola jest chora. Dziś będzie operowana. Zmroziły mnie te słowa. W końcu wydusiłam:
– Ojciec nie może od ciebie wymagać, żebyś chodziła do niej do szpitala.
– Mamo, tata do niczego mnie nie zmusza. Ja sama chcę.
Chciała podrzucić mi dziecko, żeby pojechać do odległego o godzinę drogi szpitala i odwiedzić tam kobietę, do której odszedł mój mąż? Poczułam, że robi mi się słabo. Rozłączyłam się. Rzuciłam telefon na półkę tak gwałtownym ruchem, że odbił się od jej krawędzi i spadł na ziemię. Poszłam do kuchni, złapałam czajnik, odstawiłam go z hukiem z powrotem na kuchenkę, pobiegłam do pokoju, kilkoma szarpnięciami zasłoniłam okno, włączyłam telewizor i zaczęłam przeskakiwać pilotem po kanałach. Nie byłam jednak w stanie skupić się na niczym – na niczym poza gniewem, który mnie ogarnął. Kogo odwiedza się w szpitalu po operacji? Najbliższą rodzinę! No, może najlepszą przyjaciółkę, ale tylko na jej wyraźne życzenie! A przecież ta Jola...
Telefon znowu zabrzęczał. Dzwoniła Kasia. Nie wiedziałam, czy odebrać, ale po chwili nacisnęłam zieloną słuchawkę.
– Mamo – rzuciła córka. – Proszę cię, powiedz mi, czy zajmiesz się Kacperkiem, bo jeśli nie, będę musiała szukać kogoś innego.
– Jak możesz? – wydusiłam. – Dziecko zostawiasz, żeby jechać do niej do szpitala?! Przez chwilę milczała.
– Nie rozumiem – powiedziała w końcu zdezorientowana. – Jak to „zostawiasz dziecko”? Będzie pod twoją opieką...
– Co to w ogóle za pomysł? – gorączkowałam się. – Czy ty pielęgniarką jesteś? Po co miałabyś tam jechać? Pół dnia tracić, zamiast z synem ten czas spędzić?
– Mamo, zajmiesz się nim? – zapytała spokojnie. – Ja już się zdecydowałam, że jadę, tylko muszę mieć opiekę dla małego. W najgorszym razie zabiorę go z sobą i poproszę tatę, żeby z nim posiedział gdy... – Oczywiście, że się nim zajmę! – wybuchnęłam. – Przecież jestem twoją matką! Tylko nie rozumiem, dlaczego... Nagle w tle rozległ się płacz Kacperka.
– Dobrze, mamo – powiedziała szybko Kasia.
– Przywiozę go jutro, teraz muszę kończyć. Byłam tak wyprowadzona z równowagi, że pół nocy przewracałam się z boku na bok. Miałam poczucie, że nie wiem już, na jakim świecie żyję. Rano Kasia przyjechała z małym. Na szczęście widok Kacperka spowodował, że serce mi stopniało.
– Witaj, kochanie! – powiedziałam, porywając go w ramiona. – Jesteś babci słoneczkiem, wiesz?
Pokiwał uroczo główką. Innego dnia roześmiałabym się serdecznie, tym razem jednak nic nie było w stanie rozwiać moich czarnych myśli. Na Kasię wolałam nie patrzeć – miałam wrażenie, że coś się z nią stało, że jej nie znam, że jeśli spojrzę jej w twarz, poczuję tylko ból. Pożegnała się szybko, żeby mały się nie rozkleił, i poszła.
Z całych sił starałam się skupić na Kacperku i nie myśleć o tym, że moja córka właśnie jedzie z charytatywną wizytą do Jolanty. Nie chciałam myśleć o tej kobiecie, która zajęła moje miejsce przy boku Stacha. Bałam się, że do głowy przyjdzie mi jakaś okrutna myśl, w rodzaju: „dobrze jej tak!”. To prawda, nigdy nie mogłabym powiedzieć, że życzę jej dobrze, unikałam kontaktu z nią na rodzinnych spotkaniach. Kasia szybko zorientowała się, że ciężko mi akceptować jej obecność. Córka zaczęła więc organizować przyjęcia tak, bym nie musiała widywać Jolanty.
Właściwie po ślubie Kasi do spotkania z nową partnerką mojego męża doszło tylko z okazji chrzcin Kacperka. Miała dość przyzwoitości, by się nie pchać na pierwszy plan, gdy robiliśmy grupowe zdjęcie. Mimo to odchorowałam wtedy te chrzciny – tak się stresowałam, że od razu następnego dnia złapałam grypę i tydzień przeleżałam w łóżku. Nie powiem, że dobrze wtedy o niej myślałam, ale jednak nigdy nie życzyłam jej ciężkiej choroby... Po paru godzinach mały zaczął marudzić, że chce do mamy. Musiałam skupić całą uwagę na nim. Gdy w końcu zasnął, padałam ze zmęczenia. Poszłam zrobić sobie coś gorącego do picia. W końcu zjawiła się Kasia.
– Śpi – wyszeptałam, gdy wchodziła. Poszłyśmy do kuchni.
– Płakał za tobą – powiedziałam. Chciałam, żeby miała świadomość, na co naraziła swoje dziecko.
– Tak? – spytała i spojrzała mi w oczy. Smutek na jej twarzy na nowo całkiem wytrącił mnie z równowagi.
– I co, potrzebne ci to było? – parsknęłam ze złością.
Opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. „Wstydzi się jednak”, pomyślałam i nagle nie potrafiłam się już opanować.
– Pomyślałaś w ogóle, jak ja się mogę z tym czuć? – powiedziałam z pretensją. – Jestem twoją matką. Małego kocham nad życie, ciebie kocham nad życie, gdy miałaś to zagrożenie ciąży i potem... – zniżyłam głos. – Poroniłaś... Omal sama nie wylądowałam w szpitalu z nerwów, a teraz patrzę, jak Kacperek płacze, bo ty jedziesz do tej...
– Mamo!– Poderwała się z krzesła. Jej twarz pokrywały czerwone plamki.
– Dlaczego tam pojechałam, twoim zdaniem? – spytała wzburzona. – Żeby tobie zrobić na złość?! Naprawdę tak mogłaś myśleć?! Jola jest w fatalnym stanie, byłam jej to winna!
– Dlaczego miałabyś być jej winna coś takiego?! Ona... Chciałam powiedzieć, że zniszczyła naszą rodzinę, ale wzburzona Kasia nie dała mi dojść do słowa.
– Ona była ze mną, gdy bardzo tego potrzebowałam... – rzuciła.
– Słucham? Jaki też problem ona pomogła ci rozwiązać, że teraz na onkologię do niej jedziesz i...
– Mamo, ja po tej pierwszej ciąży straciłam jeszcze jedną.
– Słucham? – wydusiłam. – Co ty mówisz?
– To było cztery lata temu, nie mówiłabym ci w ogóle, gdyby nie... – Pokręciła głową.
– Wiem, jak się przejmujesz mną, moim zdrowiem. Pamiętam, jak było, gdy straciłam pierwszą ciążę. Okropnie to przeżyłaś. I nie chciałam cię martwić, gdy się okazało, że następna znowu jest zagrożona. A z Jolą... Wiedziałam, że zrozumie, kiedyś mi się zwierzyła, że sama raz poroniła. Uznałam, że jej powiem. Bardzo mi pomogło, że mogłam się wygadać. I wiedziałam, że przynajmniej ciebie uchronię przed zawałem.
Usiadłam przy stole. Nie przychodziło mi do głowy, co mogłabym powiedzieć. Moja własna córka ukryła przede mną coś tak ważnego. Ale zrobiła to z miłości do mnie. Zwierzyła się kobiecie, dla której jej ojciec mnie porzucił, po to, żebym się nie martwiła. I ta kobieta posłużyła mojej córce wsparciem, wysłuchała, dała się wypłakać... Przez chwilę tak siedziałyśmy w milczeniu. Nie mogłam na niczym skupić myśli. Nagle zobaczyłam, że łyżeczka w cukiernicy na środku stołu tkwiła jakoś krzywo. Wyprostowałam ją. Miałam wrażenie, że jest z ołowiu. Opuściłam dłoń na obrus. W końcu spytałam:
– I jak tam u niej? Co mówią lekarze? Jest jakaś szansa? Kasia wyciągnęła rękę i położyła ją na mojej dłoni gestem pociechy.
– Trzyma się dzielnie. Lekarze mówią, że trzeba mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
– Ja też mam taką nadzieję...