"Tata odszedł, kiedy byłam mała. Mama wciąż mi powtarzała, że faceci to dranie i nie warto ich kochać. Moje życie było tego dowodem, ale teraz pojawiła się szansa na zmianę..." Emilia, 27 lat
Mam tylko jedno zdjęcie z ojcem. Z wakacji nad morzem, leżymy oboje na piasku. Na fotografii jestem taka szczęśliwa! Pamiętam, że mama, która robiła to zdjęcie, również się uśmiechała. Nigdy potem nie była taka radosna.
Z dzieciństwa pamiętam jej pochmurną, zaciętą twarz – tak jak wtedy, kiedy niszczyła wszystkie nasze rodzinne zdjęcia.
– Zobaczysz, tatuś wcale nam nie będzie potrzebny do szczęścia! – mówiła mi, kiedy, zdumiona, przyglądałam się, z jaką pasją drze i pali zdjęcia. To jedno, znad morza, udało mi się ocalić.
Miałam wtedy sześć lat. Niewiele rozumiałam. Kiedy wyjeżdżałam z babcią i mamą na wakacje na wieś, między rodzicami wszystko dobrze się układało. Potem mama wróciła do miasta, a ja z babcią zostałyśmy u cioci. Wróciłyśmy po tygodniu do zupełnie innego świata: tata już z nami nie mieszkał, a mama nie chciała mi powiedzieć dlaczego. Chodziła po mieszkaniu, popłakując. Kłóciła się z babcią. Zza zamkniętych drzwi dochodził mnie jej głos:
– Nie! Nie ma mowy! On jest dla mnie skończony, nie chcę go znać! – histeryzowała. Dopiero po latach babcia powiedziała mi, co się stało. Mama wróciła ze wsi wcześniej, niż planowała i zastała ojca z koleżanką z pracy. To nie było spotkanie służbowe, byli nadzy.
– Mężczyźni to kłamcy! – powtarzała mi potem wielokrotnie. – Perfidni i dwulicowi. Nawet jak oglądałyśmy filmy, mama wyrażała negatywne opinie o wiarołomnych mężach.
– Gnojek, a ona głupia. Po co mu wierzyła? – i zwracała się do mnie: – Lepiej unikać mężczyzn, niż cierpieć potem z ich powodu. Samotność jest lepsza niż ból i łzy! Zobacz, jeśli twój rodzony ojciec cię nie kocha, czy ktoś ciebie kiedykolwiek pokocha? O tym, że tata mnie nie chciał, słyszałam często.
– Kiedy powiedziałam mu, że jestem z tobą w ciąży, odparł: „Mam nadzieję, że to będzie chłopak”.
Podobno tata chciał się ze mną zobaczyć, gdy skończyłam czternaście lat i dostałam się do liceum. Jednak mama nie zgodziła się wtedy na to spotkanie.
– Tyle lat miał ciebie w nosie, niech teraz nie udaje, że mu na tobie zależy. Nawet się nie spytała, czy ja nie chciałabym zobaczyć ojca. A przecież marzyłam o tym latami…
Po skończeniu podstawówki dostałam się do liceum w Zielonej Górze. Zamieszkałam w internacie. Różniłam się od swoich rówieśniczek: zamknięta w sobie, ubrana w bure, szerokie swetry. Nie wiem, jakim cudem zwrócił na mnie uwagę Łukasz – starszy o dwa lata chłopak, który też mieszkał w internacie. Zachodził często do mojego pokoju.
– Lubię cię – wyznał mi któregoś wieczora.
– Dobry żart! – parsknęłam mu prosto w twarz. – Najlepszy, jaki dzisiaj usłyszałam.
– Mówiłem to serio – odparł cicho. – Bardzo cię lubię. Chyba nawet kocham… W pokoju zrobiło się cicho. Chłopak chwycił moją rękę, potem zbliżył usta do moich. Zaczął je delikatnie całować. Serce waliło mi jak oszalałe.
„To nie może być prawda! On czegoś chce! Nawet wiem czego – zaciągnąć mnie do łóżka”, uświadomiłam sobie. Odepchnęłam go. Łukasz uśmiechnął się.
– Poczekam na ciebie, dzikusko! – obiecał.
Nie wierzyłam mu. Czy ja mogłam się komuś podobać? Przecież wokół mnie było tyle fajnych dziewczyn: ładnych, mądrych, interesujących.
Powoli otwierałam się przed Łukaszem. Coraz częściej słyszałam miłe słowa, na coraz czulsze gesty mu pozwalałam. W końcu poszłam z nim do łóżka. Potem byłam już pewna, że mnie zostawi – przecież dostał, czego chciał. Byłam zdziwiona, że wciąż zapewniał mnie o swojej miłości. Nie wierzyłam mu. Bacznie przyglądałam się jego relacjom z innymi dziewczynami, analizowałam, czy mnie nie zdradza. Wystarczyło, żeby porozmawiał z którąś trochę dłużej czy się uśmiechnął, robiłam awanturę.
– Jesteś chora z zazdrości! – wytknął mi kiedyś.
– Raczej ostrożna. I nie dam się skrzywdzić!
– Ale ja nie chcę tego zrobić! – protestował.
W końcu to ja z nim zerwałam. „Wolę zrobić to pierwsza, zanim on mnie porzuci”, doszłam do wniosku, pamiętając o ostrzeżeniach mamy.
Za mąż wyszłam na złość matce. Chciałam jej udowodnić, że komuś na mnie zależy. Przemek oświadczył mi się po pół roku znajomości, miałam nadzieję, że z jego strony to wielka miłość. Okazało się jednak, że… miałam być klinem po nieudanej znajomości, a ślub „pokazówką” dla jego „eks”. Podziałało. Przemek porzucił mnie kilka miesięcy po ślubie – definitywnie pozbawiając mnie wiary w szczerość i uczciwość mężczyzn.
Matka triumfowała, kiedy, zrozpaczona, zwierzałam się jej.
– A nie mówiłam?! – powtarzała.
To był najgorszy okres w moim życiu. Niecały rok po moim rozwodzie zachorowała mama.
– Późno wykryty nowotwór przydatków – oznajmił lekarz. – Nie do wyleczenia.
Mimo tego próbowaliśmy: operacja, chemioterapia, częste naświetlania… Mama tak bardzo cierpiała.
– Boże, nic dobrego mnie w życiu nie spotkało. Nawet umieram dlatego, że jestem kobietą…
Trzymałam ją za rękę, chociaż jej słowa bardzo mnie raniły. Zmarła, zostawiając mnie w przekonaniu, że byłam dla niej niczym. Zawsze i dla wszystkich byłam niczym: kiedyś dla ojca, potem dla Przemka, teraz okazało się, że i dla matki.
Stres związany z jej śmiercią, a wcześniej nerwy z powodu rozwodu sprawiły, że szukałam zapomnienia w alkoholu. Najpierw piłam wino, potem przerzuciłam się na coś mocniejszego. Zapominałam wtedy, jak bardzo byłam samotna i jak bardzo boję się przyszłości. Przecież nie miałam już dla kogo żyć. Wszyscy mnie porzucili. Pewnego popołudnia, kiedy miałam już dość wszystkiego, przeszłam się po okolicznych aptekach. Do domu wróciłam z kilkunastoma opakowaniami apapu. Wyłuskałam wszystkie tabletki, policzyłam je. „Powinno starczyć”, pomyślałam, zanim je połknęłam i popiłam winem. Czekając na działanie leków, przeglądałam zdjęcia. Z obrzydzeniem patrzyłam na mężczyzn mojego życia. „Co jeden, to gorszy!”, pomyślałam, wydrapując żyletką ich twarze. Zniszczone fotografie – ostatnia rzecz, jaką pamiętam z tego dnia.
Obudziłam się w szpitalu, do którego zawiozło mnie pogotowie. Wezwała je sąsiadka, która mnie znalazła. Weszła do mieszkania zaniepokojona faktem, że całą noc paliło się u mnie światło. Na szczęście drzwi wejściowe zostawiłam otwarte – nie wiem, czy przez zapomnienie, czy liczyłam na ratunek. Trafiłam do szpitala psychiatrycznego. Lekarze zapisali mi leki psychotropowe, uczęszczałam na terapię.
Któregoś dnia przyjechał do mnie… ojciec. Elegancki, pachnący, mówiący z niemieckiem akcentem.
– Nareszcie cię znalazłem, Emili! – rozłożył ręce na mój widok. Dałam się przytulić, ale w jego ramionach byłam jak kłoda.
– Co u ciebie, jak się masz! – przyglądał mi się z zainteresowaniem.
– Nie możesz być teraz sama. I nie będziesz, masz przecież rodzinę – wyciągnął z portfela zdjęcia:
– To jest Anna, a to Jacob, twoje rodzeństwo – pokazał palcem dzieci.
Poczułam w sercu ukłucie zazdrości. Nie umiałam rozmawiać z ojcem. Poza krótkimi „tak” lub „nie” nie potrafiłam wykrztusić słowa.
– Tato, możesz przyjść jutro?… – zapytałam. – Chciałabym sobie wszystko… poukładać.
– Naturalnie – odparł. – Ale pamiętaj, teraz, kiedy mama… – zawahał się – kiedy mama odeszła, już nikt nie zabroni mi się z tobą kontaktować.
Miałam w głowie plątaninę myśli. Z jednej strony czułam żal do ojca za te wszystkie lata oddalenia, a z drugiej… Domyślałam się, że za tę jego nieobecność odpowiadała w dużym stopniu mama. Nie wiem, czy będę pasować do nowej, niemieckiej rodziny. Jednak zawsze to bliscy, których przecież potrzebuję… Czy to oznacza, że będę mogła powiedzieć o sobie „odnaleziona”?