Matka chciała mnie chronić, ale skrzywdziła. Straciliśmy z Adamem wiele szczęśliwych lat...
Po latach odzyskałam młodzieńczą miłość.
Fot. 123RF

Matka chciała mnie chronić, ale skrzywdziła. Straciliśmy z Adamem wiele szczęśliwych lat...

Przez dorosłych, ich kłamstwa, zazdrość, niedomówienia, intrygi straciliśmy tak wiele, wspaniałe chwile młodzieńczej miłości – Iwona, 35 lat.

Przez całe swoje życie tęskniłam za ojcem. Wiedziałam, że nie żyje, że nie zachowało się ani jedno jego zdjęcie.... Tym byłam karmiona, w to wierzyłam. Matka nigdy nie chciała mi nic więcej powiedzieć. Zazdrościłam innym dzieciom rodziców, rodzeństwa, dziadków. Ja miałam tylko ją.

Byłyśmy z mamą same, zdane tylko na siebie

Mieszkałyśmy w starym domu z dużym ogrodem. Jak przez mgłę pamiętam babcię. Pożegnałam ją w strugach deszczu, zmarznięta... Matka na cmentarzu mocno trzymała mnie za rękę. Jacyś obcy ludzie mówili, że babcia będzie na mnie patrzeć z nieba. Niewiele z tego wszystkiego rozumiałam. Zostałyśmy zupełnie same, zdane na siebie.

Wyrastałam na małą dzikuskę. Nie miałam wielu koleżanek, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Wystarczało mi towarzystwo ukochanego psa i kota. Byłam typem szarej myszki. A w szkole za takimi dziewczynkami się nie przepada. Co rok, uparcie, matka urządzała moje urodziny. W ogrodzie, z tortem... Jakby chciała wynagrodzić mi moją samotność. Zapraszała wszystkie dzieci – z mojej klasy, przychodziło kilkoro. I to pewnie też tylko dlatego, że mogły się do syta najeść słodyczy...

W liceum towarzysko było lepiej, miałam już z kim pogadać, czasem poszłam na jakąś imprezę. Ale zawsze najważniejsza była mama. To z nią chodziłam do kina, na zakupy, jeździłam na wakacje.

W naszym domu pojawił się mężczyzna, a w domu obok – nowi sąsiedzi

Wiele się zmieniło, gdy w naszym domu zaczął się pojawiać mężczyzna.

– Iwonko, to pan Piotr, mój kolega z pracy – przedstawiła go mama. Wydawało mi się, że jak mówi, to jakby unosiła się w powietrzu, taka była radosna.

Podałam mu rękę, omiotłam go niezbyt chętnym spojrzeniem i tyle... Miałam swoje królestwo na górze. Siedziałam tam sobie jak u Pana Boga za piecem, ze swoimi książkami, rysunkami, pluszakami... A on przychodził coraz częściej. Zdziwiłam się kiedyś, kiedy zobaczyłam go reperującego dach naszej przybudówki.
– Rządzi się jak u siebie – stwierdziłam z przekąsem 15-latki.
– Pomaga nam. Doceń to – powiedziała matka i szybko dodała: – Niedługo to będzie i jego dom. Piotr się do nas wprowadzi.
–  Jak to? Ja nie chcę! – przerwałam jej. Nie mogłam sobie wyobrazić życia z nim na stałe.
– Będzie dobrze – słowa matki brzmiały mi w uszach, gdy nie mogłam z przejęcia zasnąć.

Z każdym dniem byłam coraz bardziej rozgoryczona. Ale co mogłam zrobić? Po dwóch tygodniach mieszkaliśmy już we troje. Źle traktowałam wybranka matki. Prychałam, gdy o coś spytał, wsypywałam mu sól do herbaty, chowałam kapcie... A on? Jakby tego nie zauważał. Po prostu schodził mi z drogi. „Nigdy go stąd nie wykurzę” – myślałam wściekła. A tak bardzo mi na tym zależało.

Nie wiem, jakby sobie ze mną poradzili, gdybym nie skupiła się na czymś innym. Z mojego okna widziałam podwórko i dom sąsiadki. Starsza pani nie utrzymywała z nami kontaktu. Była samotna, nikt jej nie odwiedzał. Pewnego dnia zabrało ją pogotowie. Więcej jej nie widziałam. Za to po dwóch miesiącach pojawili się nowi lokatorzy. Kobieta z chłopakiem. Takim mniej więcej w moim wieku.

– Widziałaś? Jacyś ludzie zamieszkali w domu obok. Co to za jedni? – spytałam matkę.
– Nie wiem i nie chcę wiedzieć – powiedziała tak stanowczo, że aż się zdziwiłam. – Po diabła ich tu znów przyniosło.
Myślałam, że się przesłyszałam... Ale za kilka dni był dalszy ciąg. Piotr na jej polecenie w pocie czoła uzupełniał świeżymi tujami prześwity w żywopłocie.
– Po co mają nam tu zaglądać – tłumaczyła, gdy zaczęłam się interesować, dlaczego to robi.

Nowi sąsiedzi bardzo mnie intrygowali. Chłopak był wysoki, głośny, ciągle się śmiał. Kobieta rzadko pokazywała się na zewnątrz. Była elegancka, jeździła ładnym, dużym samochodem.
– Mieszkasz tu?! – usłyszałam kiedyś za plecami, kiedy zamykałam furtkę.
– Trudno się domyślić – mruknęłam.
Przy mnie stał mój „znajomy z widzenia” chłopak z sąsiedztwa. Speszyłam się... Był taki przystojny i pewny siebie. Postał chwilę, powiedział, że nazywa się Adam i poszedł sobie.

Od wszystkowiedzącej koleżanki z klasy dowiedziałam się, że jego matka odziedziczyła dom po ciotce i prawdopodobnie będą tu mieszkać na stałe. Rano często go spotykałam. Nasze rozmowy były coraz dłuższe. Sama się dziwiłam, skąd we mnie tyle śmiałości. Dowiedziałam się, że chodzi do technikum, że jego matka kiedyś tu mieszkała... Wychował się w Belgii. I on tak, jak ja nie znał swojego ojca... Nigdy z nikim tak szczerze nie rozmawiałam, nigdy nikogo mi tak nie brakowało jak Adama. Odprowadzał mnie do szkoły, a potem wskakiwał na rower i jechał do swojej.

Byłam szczęśliwą nastolatką, zakochaną z wzajemnością

Zaczęliśmy się umawiać w weekendy, jeździliśmy na kilkugodzinne wycieczki za miasto. Matka miała tysiące spraw na głowie. Planowała remont domu, przeglądała rzeczy na strychu, gotowała, piekła, szyła... Piotr się nie wtrącał w moje sprawy. Wystarczyło więc powiedzieć matce, że będę z koleżankami z klasy. Coś mnie powstrzymywało przed powiedzeniem jej prawdy. Owszem, jeszcze raz czy dwa próbowałam podpytać ją o sąsiadów zza płotu. Zawsze z takim samym skutkiem. Szybko ucinała rozmowę. Bałam się wspominać o mojej przyjaźni z Adamem. Czułam, że mogłaby zdmuchnąć, jak płomień świecy, to coś dobrego i pięknego, czego nigdy przedtem nie doznałam.

Matce i Piotrowi dobrze się układało. Byli jak para zakochanych nastolatków. Wpatrzeni w siebie, mówiący sobie miłe słowa.. Nikogo i niczego więcej nie potrzebowali.
– Będziesz miała rodzeństwo – usłyszałam.
– Ja? – spytałam, bo nie wierzyłam własnym uszom.
Wydawało się to jakieś niedorzeczne. „Oni? Tacy starzy? Dziecko?!” – myślałam z niechęcią.
– Jesteśmy rodziną i powinnaś się cieszyć – brnął Piotr.
– Powinnam? Mamo, przecież ty masz 40 lat! – wybuchnęłam. Byłam zła na nich oboje, na cały świat.
–  Ja już się zupełnie nie liczę. Po co im ten dzieciak? Jak mogli – żaliłam się Adamowi.
– A co, mieli cię spytać o zgodę? – spytał i zaczął się śmiać. Po chwili ja też.

„Jakoś to będzie” – pomyślałam. Ale postanowiłam im jeszcze trochę podokuczać. Szybko jednak musiałam się opamiętać. Mama bardzo źle znosiła ciążę. Musiała leżeć, by jej nie stracić. Więcej w szpitalu niż w domu. Zawiesiłam wojenny topór. Piotr zajmował się domem, dużo pracował. Nie wchodziliśmy sobie w drogę. Bardzo bałam się o mamę. Gryzły mnie wyrzuty sumienia. Nabiłam sobie głowę, że może stać się coś złego z nią i dzieckiem. I to przeze mnie, przez moją niechęć, złość i głupie słowa. „Co ja narobiłam!” – nie mogłam sobie darować. Dobrze, że miałam Adama. Pocieszał mnie, jak mógł.

Mama wiele się nacierpiała, ale dziecko urodziło się zdrowe. Miałam siostrę! Cieszyłam się. Najbardziej chyba jednak z tego, że wszystko dobrze się skończyło. Było mi trochę przykro, że ta mała stała się pępkiem świata. Ale miało to swoje plusy. Robiłam, co chciałam.

Pewnego dnia przewróciłam się na rowerze. Koło się wykrzywiło, łańcuch spadł, a ja spadając rozbiłam kolano. Adam odprowadził mnie do domu. Na jego widok matka zrobiła dziwną minę. Ale nic nie powiedziała. Zajęła się mną, zrobiła opatrunek... – Jak to się stało, że ten chłopak tu przyszedł? – zaczęła podpytywać.

– To nie jakiś chłopak, tylko Adam. Jeździmy razem do szkoły, spotykamy się. Nie wiem,
co ty do niego masz , ale ja bardzo go lubię, jest moim prawdziwym przyjacielem – wyrzuciłam z siebie.
- Wolałabym, żebyś się z nim nie widywała – usłyszałam.
- Mamo, nie wiem, o co chodzi, ale tego nie możesz mi zabronić. Masz swoją Lusię, to się nią zajmuj, a mnie zostaw w spokoju. Nie wybieraj mi przyjaciół. Tak, Adam mi się podoba. I co zrobisz? – wykrzyczałam.

Wieczorem podsłuchałam, jak matka mówiła do Piotra, że mnie nie upilnował, że prosiła go o to, żeby mnie trzymać z daleka od sąsiadów z tego starego domu. Bronił się, że niby jak miał to zrobić...
– O co chodzi, dlaczego? – nie potrafiłam zrozumieć.

Czekało mnie jeszcze coś... Matka wymyśliła, że liceum dokończę w Warszawie. Głupio tłumaczyła, że tam jest wyższy poziom, że ciotka chce nam pomóc. Z tym drugim mogłam się zgodzić. Irena była samotna, zamożna, a moi cienko przędli.
– Nie pojadę – zarzekałam się jednak.
– Nie ma innej możliwości, pojedziesz – po raz pierwszy Piotr był tak stanowczy.
Zrozumiałam, że chcą się mnie pozbyć z domu. Mieli dziecko, więc po co im ja. Czułam się odepchnięta. Nie wiem, jak bym sobie z tym poradziła, gdyby nie Adam.

Warszawa, to nie koniec świata. Będziemy się widywać. Po technikum przyjadę tam, poszukam pracy, wynajmę mieszkanie. Będziemy się trzymać razem – jego słowa dodawały mi siły. Chciał być ze mną, zależało mu na mnie! Byłam szczęśliwą nastolatką, zakochaną z wzajemnością.

Ciocia była w porządku. Nie brakowało mi niczego. A życie w wielkim mieście szybko mi się spodobało. Nowa szkoła też. Niestety, skomplikowały się sprawy z Adamem. Jego matka nie była w stanie utrzymać w Polsce tak dużego domu. Wynajęła go i wrócili tam, gdzie było im łatwiej żyć.
- Kocham cię, będę z tobą – zapewniał. – Wrócę tu. Dostałam wiadomość, że są na miejscu, a potem … cisza.

Gdy słyszałam imię Adam, zawsze czułam bolesne ukłucie w sercu

Nie wierzyłam, że tak można. Mijały tygodnie, miesiące. Tyle warci są mężczyźni. Młodzi, czy starzy, bez różnicy. Rozejrzyj się wokół siebie, bo zostaniesz sama tak, jak ja – powiedziała ciotka. Wylałam morze łez. Pragnęłam go odszukać, ale wtedy miałam tylko numer telefonu, który nie odpowiadał. Nie rozumiałam, o co chodzi. Czas powoli łagodził mój ból. Ale, gdy słyszałam imię Adam, zawsze czułam bolesne ukłucie w sercu.

Po maturze postanowiłam się usamodzielnić. Uczyłam się i pracowałam w kancelarii prawnej. Nawet nie wiem, kiedy moje życie znów nabrało jaśniejszych barw. Związałam się z mężczyzną, który zachwycał się mną, obiecywał wspólne, ciekawe życie. Namówił mnie na wynajęcie mieszkania, pomagał finansowo. Był błyskotliwy, uroczy, mądry. Nie przeszkadzało mi, że jest starszy ode mnie o 11 lat i że jest... żonaty. Bo jego małżeństwo miało być tylko na papierze. Wierzyłam w każde jego słowo o nieudanym związku i kobiecie, która nie chce dać mu rozwodu. Czy go kochałam? Nie wiem. Dobrze mi było z nim. I chyba tylko tyle. Ciągle podkreślał, że jestem dla niego ważna. A ja potrzebowałam czułości, bliskości.

Gdy zaszłam w ciążę, wszystko się zmieniło. Usłyszałam, że powinniśmy przestać się spotykać. Bo jeśli prawda wyjdzie na jaw, będzie miał utrudniony rozwód. Stracimy wiele, będę musiał płacić alimenty na żonę. Wszystko wykorzysta. A z dziecka, ciąży, jak się wytłumaczę przed sądem? – argumentował. – Przeczekajmy to. Będę przekazywał ci pieniądze. Jeżeli chcesz urodzić to dziecko, wymyśl jakiegoś ojca. Inaczej skomplikujesz nam życie.

– Nie wierz mu, wycofuje się, jak każdy romansujący żonkoś – nie ułatwiała mi sytuacji ciotka. Miała jakiś spadek nastroju. Jak mogła, namawiała mnie na powrót do domu, do matki. Ot, taka już była moja ciocia Irenka – zawsze unikała kłopotów. A tu ciąża, dziecko... To nie dla niej.

W jednej chwili mój kolorowy świat stał się szary

Miałam wszystkiego dosyć. Czułam się fatalnie. W jednej chwili mój świat stracił barwy. Przestałam być księżniczką, stałam się kobietą, którą chce się ukrywać. Nie odpowiadało mi to. Miałam ogromny żal do ojca dziecka, ale i do siebie. Ale o maleństwie, wbrew wszystkiemu, potrafiłam myśleć tylko z tkliwością, bez niechęci. Kochałam je, choć bez wątpienia namieszało mi w życiu.

– Poradzę sobie – przekonywałam samą siebie. Musiałam wszystko sobie przemyśleć, poukładać. Nie chciałam wracać do domu, dokładać im swoich problemów. Piotr stracił pracę, mała Lusia często chorowała... Poza tym ja wciąż miałam żal do matki, że mnie odepchnęła. Byłam przekonana, że wysłała mnie do ciotki, bo miała nową rodzinę, a ja jej po prostu zaczęłam przeszkadzać. Wysłała mnie do ciotki i jeden kłopot z głowy.

Ale pomoc przyszła właśnie z rodzinnego domu. Matka i Piotr kazali mi się spakować, uregulować sprawy w kancelarii i wracać. Nie miałam wyjścia... Udało mi się załatwić pół etatu w sekretariacie swojego dawnego liceum. I tak jak dawniej mieszkałam w pokoju na górze. Byliśmy rodziną. Ojciec dziecka milczał jak zaklęty. Pojawił się, gdy Wiktorek był już na świecie. Nie chciałam z nim rozmawiać, jakimś cudem ukartował to spotkanie z moją matką. Była nim zachwycona – bogaty, na stanowisku, już rozwodnik. Ja miałam za dużo żalu w sobie, by cieszyć się z jego przyjazdu. Kiedy powiedział, że chce uznać dziecko, w pierwszym odruchu powiedziałam, że nigdy do tego nie dopuszczę. Ale czy mój synek zasługiwał na taką tęsknotę za tatą, jakiej ja doświadczyłam? Ustaliliśmy warunki. Zobowiązał się do płacenia alimentów.

Przyjeżdżał, przywoził małemu prezenty, widać było, że naprawdę zależało mu na dziecku. Moja złość na niego malała. Po pól roku Andrzej zaproponował nam wspólne zamieszkanie. Nie wiem, jak to możliwe, ale zgodziłam się. Były pieniądze, opiekunka do dziecka, ale nie było miłości między nami. Nie pasowaliśmy do siebie. Jak na skrzydłach uciekałam z Wiktorkiem do rodziców. Tam dopiero oddychałam pełną piersią, czułam się swobodnie. Nic na siłę.

Znów zamieszkałam w rodzinnym domu, a wspomnienia ożyły...

Nawet nie miałam żalu, gdy Andrzej związał się z inną kobietą. Kochał syna i to było dla mnie ważne. Nie zamierzałam mu utrudniać spotkań z dzieckiem. Mama była niezadowolona. Marzył jej się bogaty zięć, a nie córka w roli samotnej matki. Decyzja należała do nas. Rozstaliśmy się z Andrzejem w zgodzie. Znów zamieszkałam w starym domu. Wracały wspomnienia. Uśmiechałam się w nich, widziałam Adama... Nawet już nie miałam żalu, że tak mnie zostawił. Byliśmy przecież tacy młodzi...

Dom sąsiadów długo stał pusty. Był wystawiony do sprzedaży. Kiedyś, spacerując z Wiktorkiem zauważyłam w ogrodzie matkę Adama. Bez wahania postanowiłam z nią porozmawiać! To była jedyna szansa, by dowiedzieć się czegoś o jej synu. Pomachałam ręką, spytałam, czy mogę wejść.
– W sprawie domu? – uśmiechnęła się.
Gdy powiedziałam, że jestem córką sąsiadki i przyjaźniłam się kiedyś z jej synem, spoważniała, zaprosiła mnie do środka. Weszłyśmy do domu. Nalała herbaty z termosu, usiadłyśmy w fotelach. Wiktorek smacznie spał w wózku.
– Co słychać u Adama? – spytałam po zdawkowej wymianie zdań o stanie domu.
– Krąży gdzieś po świecie. Ostatnio pracował przy wydobyciu nafty w Norwegii – zaczęła opowiadać. – Żyje jak chce.
- Proszę go pozdrowić – poprosiłam. Nie odezwała się.
– Nie układało się pani z moją mamą? – spytałam.
– Ja się tu już więcej nie pojawię. Może warto, żebyś poznała prawdę – stwierdziła.
Słuchałam czegoś, co przypominało mi film.
– Ona tu mieszkała od zawsze, ja sprowadziłam się, bo krewni znaleźli mi dobra pracę w zakładzie krawieckim. – opowiadała. Polubiłyśmy się. Byłyśmy młode, wesołe. Niestety, wszystko zaczęło się psuć, gdy wyszła za mąż za twojego ojca. Była o niego chorobliwie zazdrosna. Ubzdurała sobie, że miałam z nim romans. Narobiła wiele złego. Upokarzała mnie i jego. Wygadywała niestworzone rzeczy. Śledziła go, urządzała awantury. Nawet jak ty już byłaś na świecie. Tomasz nie wytrzymał tego. Wyjechał na kilka miesięcy do pracy w Stanach. Po prostu od niej uciekł. Chciał odpocząć, a jej dać czas na ochłonięcie, przemyślenia, poczucie smaku tęsknoty. Ja w tym czasie przeniosłam się do krewnych w Belgii. Miałam z nim kontakt, bo naprawdę się lubiliśmy. I tyle... zwiesiła głos.

Za chwilę usłyszałam, że tata zginął w wypadku. Krewni pochowali go w Ameryce.
– Wszyscy byli winni, tylko nie ona. Wiem o tym od mojej ciotki... ciągnęła kobieta. – Próbowałam z Izą pogadać, jak się sprowadziliśmy z Adamem, ale nie dało się. Cóż, to twoja matka, życzę jej wszystkiego najlepszego. Ale powinnaś o tym wiedzieć... Nikt ci tego, oprócz mnie nie powie. Może kiedyś pojedziesz na grób swojego ojca. On cię bardzo kochał.

Pożegnałyśmy się. Ona dość oschle, ja w szoku.

Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek jeszcze zobaczę Adama

Próbowałam powtórzyć matce rozmowę, ale nie dała mi dokończyć:
– A nie powiedziała ci, że wyjechała stąd w ciąży. Z kim? Z moim mężem, twoim ojcem! A ten Adam, to twój brat.
– Mamo, przestań – nie mogłam tego słuchać.
Starałam się, wiedziałam, że matka wiele przeszła, współczułam jej, ale tak jak ojciec, chciałam stąd uciec. Także dlatego, że nie wiedziałam, której matce wierzyć – mojej czy Adama. Andrzej pomógł mi wynająć mieszkanie w Warszawie, stanąć na nogi. Znalazłam pracę, zaczęłam studiować, na zmianę opiekowaliśmy się Wiktorkiem.

Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek jeszcze zobaczę Adama. Ale odnalazł mnie. Ciotka mu pomogła. Dlaczego zniknął? Bo moja matka przed laty napisała do niego list. Nazwała go w nim moim bratem. Zapewniała, że mój ojciec i jego matka mieli romans, który zaowocował ciążą. Kazała zostawić mnie w spokoju. Adam miał taki sam problem jak ja. Nie wiedział komu wierzyć. Zaczął uciekać. Jeździł po świecie.

Aż kiedyś odnaleźli go prawnicy. Dostał spadek, a wraz z nim list, wyjaśniający tajemnicę. Okazało się, że jego matka miała w młodości romans z żonatym mężczyzną. Był dyrektorem banku, w którym pracowała. Zaszła w ciążę. Ukrywała prawdę. Nie chciała skandalu. On na to chętnie przystał. Miał przecież prawowite dzieci. Ale całe życie dręczyły go wyrzuty sumienia. Chciał to wynagrodzić Adamowi, uwzględniając w testamencie. Na żądanie rodziny, by nie było niedomówień, zrobiono test na ojcostwo...

Matka chciała mnie chronić, ale skrzywdziła... Wybaczyłam jej. Ale w moim sercu na zawsze pozostała niezabliźniona rana i żal. Przez dorosłych, ich kłamstwa, zazdrość, niedomówienia, intrygi straciliśmy tak wiele, wspaniałe chwile młodzieńczej miłości. Na szczęście znaleźliśmy do siebie drogę.

 

Czytaj więcej