"Kiedy pierwszy raz zobaczyłam go bez sutanny, dotarło do mnie, że jestem w nim po uszy zakochana. To było zupełnie niespodziewane odkrycie. Sprawiło, że aż wstrzymałam oddech, zaskoczona i pełna poczucia winy. Kochałam to, jak wyglądał, jak mówił i jaki był...". Urszula, 49 lat
– Księdza Dominika dzisiaj nie ma? – zdziwiłam się, gdy zamiast znajomego kapłana, który spowiadał moją chorą mamę, w drzwiach zobaczyłam wysokiego, obcego mężczyznę. Nie przypominał w niczym pulchnego rudzielca, do którego byłam przyzwyczajona. Przede mną stał postawny, lekko szpakowaty mężczyzna, który od razu przykuł moją uwagę.
– Zastąpię go – wyjaśnił, spoglądając mi w oczy. – Jestem nowym księdzem w pani parafii, mam na imię Mirek.
A więc to był ksiądz, o którym plotkowały sąsiadki z mojego wieżowca.
– Ach, jaki on przystojny! – mówiły.
– Doprawdy nie rozumiem, dlaczego zdecydował się zostać księdzem!
– A jakie piękne mówi kazania! – wzdychała inna sąsiadka.
Słuchałam ich opowieści jednym uchem, a drugim wypuszczałam.
Nigdy nie starałam się widzieć mężczyzn w księżach. Od kiedy przychodzili do mojego domu, widziałam w nich po prostu dobrych ludzi, z którymi rozmowa przynosiła ulgę mojej mamie. Jednak z Mirkiem było inaczej. W nim od pierwszej chwili zobaczyłam przede wszystkim mężczyznę i już nie umiałam patrzeć na niego inaczej. Poczułam się trochę zakłopotana, kiedy po skończonej wizycie u mamy, zamiast pożegnać się i wyjść, nowy ksiądz przyszedł do mnie do kuchni.
– Jak pani sobie radzi? – zapytał. – Ktoś pani pomaga?
– Nie potrzebuję pomocy – odparłam twardo.
Opiekowałam się mamą od wielu lat. Ale od kiedy jej stan się pogorszył, było mi ciężej, a czasem rzeczywiście brakowało mi sił. Uważałam jednak, że moim obowiązkiem jest trwać samotnie przy mamie do końca.
– Znam kobietę, która za kilka groszy mogłaby pomóc – odezwał się ksiądz Mirek. Szybko pokręciłam głową.
– Naprawdę nie trzeba. Radzę sobie, a poza tym nie mamy zbyt wielu pieniędzy.
Nie minęło kilka dni, gdy ksiądz Mirosław wrócił do mojego domu z młodą kobietą, która obiecała mi pomóc.
– Nie stać mnie na to – zaoponowałam wystraszona, ale duchowny uspokajająco położył mi rękę na ramieniu.
– Już wszystko jest uregulowane – zapewnił. – Przecież od tego jesteśmy ludźmi, żeby sobie pomagać w trudnych chwilach.
Byłam mu wdzięczna a jednocześnie zakłopotana tak hojnym gestem.
W ciągu następnych dni zastanawiałam się, jak mogłabym mu się zrewanżować. Nie miałam wielu możliwości, więc w piątek, gdy kapłan miał przynieść mamie komunię, przygotowałam dla niego poczęstunek w salonie.
– Czy pani do pomocy, którą poleciłem, radzi sobie? – zapytał od progu. Od pierwszej chwili, gdy na siebie spojrzeliśmy, poczułam, że między nami zaczyna się dziać coś, co nie powinno.
Zaprosiłam go do salonu, a kiedy usiadł, przez chwilę milczeliśmy. Było jakoś niezręcznie. Oboje chyba wiedzieliśmy, że to spotkanie rozpocznie coś, co nigdy nie powinno się wydarzyć. Potem jednak rozwinęła się rozmowa.
Jakoś naturalnie przeszliśmy na „ty”. Dowiedziałam się, że Mirek jest najmłodszy w swojej rodzinie i ma aż ośmioro rodzeństwa. Powiedział, że zawsze czuł powołanie, chciał zostać księdzem. Rozumiałam go, przecież ja też zrezygnowałam z założenia rodziny, ponieważ uważałam, że muszę zająć się mamą. Podczas tamtej rozmowy wiele razy się śmialiśmy. Zaskoczona, odkrywałam coraz więcej podobieństw między nami. Miałam też wrażenie, że żadne z nas nie chce zakończyć spotkania.
Kiedy odprowadzałam go do drzwi, jego ręka przypadkiem otarła się o moją dłoń. Głupi przypadek, a przecież poczułam emocje, o których do tej pory zdarzało mi się jedynie marzyć. „Nie wolno mi o nim tak myśleć!”, zganiłam siebie. Jednak zaczęliśmy spotykać się częściej.
Mirek przychodził z komunią do mamy i zostawał na kawie, a potem też na obiedzie. Wiele rozmawialiśmy. Coraz częściej siadaliśmy blisko siebie, coraz dłużej patrzyliśmy sobie w oczy, coraz bardziej potrzebowaliśmy naszych spotkań. Wmawiałam sobie, że to tylko przyjaźń.
– Ksiądz ciągle panią odwiedza – zauważyła sąsiadka z przekąsem.
– Przychodzi do mamy – odpowiedziałam, ale poczułam, jak policzki mi czerwienieją.
– Ludzie o nas plotkują – wyznałam Mirkowi kilka dni później, kiedy siedzieliśmy w salonie.
– Nie daliśmy im przecież powodu – odpowiedział, ale wyczułam w nim napięcie.
W tamtej chwili uświadomiłam sobie, że jednak naszej znajomości nie da się nazwać przyjaźnią, i Mirek też o tym wie. Mimo że do niczego między nami nie doszło, potrzebowaliśmy siebie, i to z każdym dniem mocniej. Ludzkie gadanie jednak mogło zniszczyć wszystko.
Mijały tygodnie, a nasza znajomość nabierała rozmachu, dając nam chwile szczęścia. Któregoś razu Mirek poprosił, bym pomogła mu przy dekoracji sali katechetycznej. Zajęłam się tym wspólnie z innymi kobietami.
– Jak ci idzie? – zapytał, podchodząc do mnie. Pierwszy raz widziałam go bez sutanny.
Spojrzałam na niego i przemknęło mi przez myśl, że jestem w nim po uszy zakochana. To było zupełnie niespodziewane odkrycie. Sprawiło, że aż wstrzymałam oddech, zaskoczona i pełna poczucia winy. Kochałam to, jak wyglądał, jak mówił i jaki był. Kochałam go za to, że mi pomagał, że był przy mnie w najtrudniejszych momentach.
– Miło, że przyszedłeś – powiedziałam szeptem, walcząc z emocjami. – Czekałam na ciebie.
– Ja też chciałem ciebie zobaczyć – odparł równie cicho. Podając Mirkowi dekorację, dotknęłam jego palców, a on przeciągnął ten dotyk o chwilę za długo. Niby nic, ale przecież wokół nas kręciło się mnóstwo ludzi z parafii. Ktoś mógł to zobaczyć. Powinniśmy być ostrożniejsi.
– Martwi mnie, że jesteś taka samotna – powiedziała mama wieczorem, po kolacji. – Wiem, że już nie wyzdrowieję i przeraża mnie, że nie masz nikogo, kto będzie dla ciebie wsparciem, gdy mnie zabraknie. Obiecaj, że nie odrzucisz żadnej szansy na szczęście! W odpowiedzi pogłaskałam ją po włosach, walcząc z pokusą powiedzenia prawdy. Co jednak dokładnie miałam jej powiedzieć?
Niczego sobie z Mirkiem nie wyznaliśmy, do niczego między nami też nie doszło. Poza tym, wyznając prawdę, tylko bym mamę rozczarowała. W gronie moich przyjaciół, w którym wszyscy mieli mężów, żony i prawie dorosłe dzieci, bardzo dotkliwie odczuwałam brak kochanego mężczyzny. A Mirek? Cóż... Nie mogłam nikomu o nim powiedzieć, nie mogłam zadzwonić do niego, kiedy czułam taką potrzebę. Nie mogliśmy zamieszkać razem, zaplanować wspólnego życia.
Pewnego dnia wybraliśmy się z Mirkiem do lasu za miastem. Podczas spaceru potknęłam się o kamień, ale on mnie złapał i przytrzymał. Już miałam pójść dalej, kiedy poczułam, że przyciąga mnie do siebie. W pierwszej chwili chciałam się cofnąć, ale jego ręce już mnie objęły. Zamknęłam oczy, pozwoliłam Mirkowi się przytulić, oparłam policzek o jego pierś. W jego ramionach poczułam się całkowicie bezpieczna. Uczucie było wspaniałe, sprawiło, że zapragnęłam, by trwało w nieskończoność.
– Kocham cię – powiedział Mirek.
– Ja ciebie też – odparłam, podnosząc głowę i pozwalając, by jego wargi dotknęły moich.
Od tamtego dnia nie mogłam już więcej nazywać relacji z Mirkiem jedynie przyjaźnią. Już wtedy spotykaliśmy się wyjątkowo często, nawet jak na przyjaciół. Później nasza bliskość zaczęła się tylko pogłębiać. Byłam z nim taka szczęśliwa, ale dręczyły mnie czasem wyrzuty sumienia, a ponad wszystko bałam się plotek i krzywych spojrzeń sąsiadek.
Najbardziej martwiło mnie jednak coraz gorsze zdrowie mamy.
– Mamo? – zawołałam, wróciwszy któregoś dnia z pracy. W pierwszej chwili wydało mi się, że głęboko śpi. Potem jednak uświadomiłam sobie, że w pokoju było zbyt cicho. Poczułam strach. Usiadłam przy mamie, wzięłam ją za rękę, która nie była już ciepła i zaróżowiona. Rozpłakałam się jak dziecko. Moja mama nie żyła...
– Tak mi przykro, Uleńko – powiedział Mirek następnego dnia, zjawiając się w drzwiach mojego domu. Zastał mnie spłakaną, pogrążoną w bólu. Potrzebowałam jego ramion, wsparcia, ale w momencie gdy wyciągnęłam do niego rękę, na klatkę schodową weszła sąsiadka. Mirek opuścił głowę i czekał, aż kobieta nas minie. Ja też czekałam. W tamtym momencie boleśnie uświadomiłam sobie, że Mirek nie da mi tego, czego potrzebowałam.
Co mógł mi zaoferować? Potajemne spotkania, samotne oczekiwanie i rosnące wokół nas plotki?
– Wpuść mnie – poprosił. – Kocham cię, pozwól mi wejść i ci pomóc.
Nagle przypomniałam sobie, jak rok wcześniej, już spotykając się z Mirkiem, obiecałam mamie, że nie zaprzepaszczę więcej szans na szczęście. Bo mama bardzo chciała, żebym była szczęśliwa. Ale czy to możliwe z Mirkiem? Czy można zbudować miłość na grzechu?
– Wpuść mnie – powtórzył cicho. Zawahałam się.
– Nie mogę. Przepraszam – powiedziałam ciężko, z trudem zamykając drzwi mieszkania.