"Wszyscy moi przyjaciele dziwili się, po co mi w sypialni takie duże, małżeńskie łóżko. Przecież byłam samotną kobietą... Ten romans jest naszą wielką, słodką tajemnicą. Spotykamy się raczej rzadko, zawsze ukradkiem. Nikt, nawet moja córka, nie wie o istnieniu Tomasza w moim życiu..." Teresa, 54 lata
Sypialnia była właściwie przygotowana. Zmieniłam pościel, poduszki skropiłam swoimi perfumami, starannie wygładziłam narzutę. Na komodzie stały dwie grube świece, rozświetlając pomieszczenie dyskretnym, przyćmionym światłem. Wiedziałam, że w takim moje ciało prezentuje się wciąż dość dobrze, mimo że przekroczyłam pięćdziesiątkę. Zanik hormonów kobiecych był jednak przykrą sprawą. Najbardziej dla piersi, które straciły dawną jędrność. Brzuch jeszcze jako tako się trzymał, wkładałam w to dużo wysiłku, wyciskając siódme poty na siłowni.
W naszym biurowym środowisku mogło zdumiewać, że ktoś samotny i w dodatku ktoś, kto dawno przeszedł smugę cienia, dba o siebie aż tak. Tylko że ani one, ani nikt inny nie wiedział, że ja mam jednak dla kogo to robić.
– No cóż... – uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze szafy ustawionej wzdłuż podwójnego, małżeńskiego łóżka. Tomasz lubił patrzeć w nie, kiedy się kochaliśmy. Twierdził, że stanowimy miły dla oka obrazek, ale ja wiedziałam, że bardzo go to podnieca. Po prostu. To małżeńskie łóżko też dziwiło. Przyjaciół, rodzinę.
– Po cholerę ci taki grzmot? – pytano mnie.
– Lubię się wygodnie wyspać – odpowiadałam.
– W takim to zimniej, jak się samemu śpi... – skomentował ktoś.
– Tak? Nie stwierdziłam takiej prawidłowości, pewnie dlatego że nie mam porównania – śmiałam się. Nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, że to porównanie jednak mam. I tak, było zimniej, kiedy spałam w łóżku sama. Rozgrzać taką powierzchnię nie jest łatwo. Udawało się to tylko z Tomaszem, w pewnych momentach robiło się wręcz gorąco... Tak jak teraz zrobiło mi się gorąco na samo wspomnienie mojego ukochanego. Nasz związek utrzymywał wysoką temperaturę głównie z tego powodu, że nie widywaliśmy się za często. Można powiedzieć, że kradliśmy te wspólne noce. Komu? Czemu? Nie chciałam o tym myśleć. Kiedyś myślałam o tym wręcz obsesyjnie, ale w końcu uznałam, że to nie ma sensu. Wiedziałam, że z Tomasza nie zrezygnuję i już.
Kiedy zadźwięczał dzwonek, drgnęłam. Pod wyćwiczonymi mięśniami brzucha połaskotała mnie mile obietnica tego, co znowu miało się wydarzyć... Ostatni rzut oka w lustro przekonał mnie, że wyglądam kusząco. Zawsze bardzo się starałam, aby tak właśnie było. Dla niego kupowałam nowe sukienki, dla niego farbowałam włosy i nakładałam na twarz aktualne hity kosmetologii.
– Dobry wieczór, kochanie – Tomasz pocałował mnie, kiedy już wszedł do środka, a ja zamknęłam drzwi. – Piękna ty moja...
– Dobry wieczór... – utonęłam w jego ramionach.
– Głodny? Przygotowałam coś specjalnego.
– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć – uśmiechnął się. – Jestem głodny jak wilk.
– To siadaj do stołu – pociągnęłam go do salonu, gdzie już czekał elegancko nakryty stół.
– Coś tu cudownie pachnie... – Tomasz pociągnął nosem.
– Zgadniesz?
– Lasagne?
– Jasne. Z własnoręcznie robionego ciasta.
– Rozpieszczasz mnie.
– Tak, wiem, przyznaję się – roześmiałam się. – Po prostu to uwielbiam.
Podkręciłam temperaturę w piecu. Uwielbiałam to, bo uwielbiałam jego. Bo tyle za to dostawałam. Bo codziennie chciało mi się wstawać z łóżka i witać z radością nowy dzień. Nie byłam taka, jak moje koleżanki. Wiecznie z nosem na kwintę, z niedbale związanymi włosami i w sukience sprzed trzech sezonów. Nie narzekałam, nie wieszałam psów na mężczyznach ani nie szukałam dziury w całym. To się chyba nazywa szczęście...
– Taka kobieta jak ty to prawdziwy skarb.
Uśmiechnęłam się do ukochanego mężczyzny. Nie mówiłam mu, że kocham. Nie musiałam, bo on doskonale to wiedział. I ja wiedziałam, że on kocha mnie.
– Gdyby każda żona była taka jak ty, ludzie trwaliby w szczęśliwych związkach aż do grobowej deski – dodał. No cóż... Przypomniałam sobie chwile spędzone ze świętej pamięci mężem. Nie zawsze bywało różowo, a jeśli bywało, to nie aż tak. Nie wiedziałam, czy to kwestia człowieka, czy może upływających lat...
Tomasza poznałam przed dziesięciu laty jako dojrzała kobieta. Wtedy, kiedy wyprowadziłam się do tej części miasta. Moja córka wyszła za mąż, zwolniłam stare mieszkanie dla młodych. Dla mnie jednej wystarczyło przecież coś mniejszego. Za oszczędności całego życia kupiłam kawalerkę z widokiem na park. Wkrótce spotkałam tutaj swoje największe szczęście, czyli Tomasza. A Tomasz spotkał mnie. Kobietę mającą dystans do życia i umiejącą doceniać jego kruchość. Za młodu człowiek wykłóca się o bzdury, które tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia. Obserwowałam małżeństwo mojej córki. Ona właśnie tak robiła. Nie komentowałam jednak, wiedziałam, że Ilona dorośnie.
– Co tam u Ilony? – zapytał Tomasz, jakby czytając w moich myślach. Zawsze okazywał zainteresowanie moimi sprawami, w których nie uczestniczył przecież bezpośrednio. Ale znał je wszystkie, o wszystkich wiedział i nikt nie mógł być dla mnie lepszym doradcą.
– Jutro ma być z mężem na obiedzie. Wciąż nie może zajść w ciążę... – odparłam.
– Przykre, ale nie można tracić ufności.
– Znajoma poleciła im specjalistę od leczenia niepłodności.
– Mam nadzieję, że to pomoże. Twoja córka, jeśli choć trochę wdała się w ciebie, powinna dać nowe życie. Nie wspominając o tym, jaką ty byłabyś wspaniałą babcią...
– Powiem ci, że marzę o tym – nałożyłam sporą porcję lasagne na talerz Tomka, na własny dużo mniejszą.
– Rozpieściłabym to dziecko.
– Nie wątpię. I dołóż sobie, co tak mało?
– Muszę trzymać formę – roześmiałam się.
– Ty?! Masz ciało bogini... Znowu poczułam ukłucie w dole brzucha. Takie przyjemne... Obserwowałam jedzącego mężczyznę i już chciałam, żeby skończył. I żeby zaczął zupełnie co innego.
– Tęskniłam za tobą, wiesz? – szepnęłam.
– Wiem... – podniósł na mnie spojrzenie. Potem odłożył widelec. Przełknął, wytarł usta, popił winem.
– Chodź tu zaraz do mnie... – wyciągnął rękę w moją stronę. Chwyciłam ją. Poczułam ciepło, którego tak bardzo pragnęłam. Pociągnął mnie ku sobie, posadził na kolanach. Wtulił twarz w biust.
– W tej sukience wyglądasz jak młoda dziewczyna.
– Mam nadzieję, że jak twoja dziewczyna – zachichotałam.
– Tylko moja, wyłącznie... – sięgnął ustami do szyi, zassał delikatnie skórę. – Mam kręćka na twoim punkcie, wiesz?
– Wiem... A ja mam kręćka na twoim...
Usta odnalazły usta. Poddaliśmy się fali pożądania, która po chwili porwała nas na następny nieznany ląd. Tak było niemal za każdym razem. Za każdym razem mogliśmy odkrywać coś nowego, bo spotykaliśmy się tak rzadko. Minęło dziesięć lat, a ja czułam, że mamy jeszcze przed sobą sporo do odkrycia. Kochaliśmy się na kuchennym stole, nie przejmując się talerzami ani resztkami makaronu z beszamelem.
– Smakujesz lepiej niż lasagne – stwierdził.
– Dla ciebie. Tylko dla ciebie... – szeptałam nieprzytomnie. Do rzeczywistości przywrócił mnie dopiero dobiegający z sypialni swąd spalenizny.
– Jezus Maria! – poderwałam się. – Świeczki! Pobiegłam tam zupełnie naga. Na szczęście pożaru nie wznieciłam, po prostu lekko nadpaliła się rama wiszącego nad komodą obrazu.
– Wszystko w porządku? – poczułam za plecami obecność Tomasza. Zanim się obróciłam, zdmuchnęłam świeczki. Po raz kolejny kochaliśmy się na moim wielkim łóżku, w zupełnych ciemnościach. Nad ranem Tomasz jak zwykle wymknął się z mojego mieszkania.
Przebudziłam się koło jedenastej. Całe ciało mnie bolało w ten jedyny w swoim rodzaju, przyjemny sposób. Uśmiechałam się, kochałam życie. A dzisiaj miałam gościć na obiedzie córkę. Wyskoczyłam z łóżka, wzięłam prysznic, pomalowałam się, ułożyłam włosy. Dopiero potem zabrałam się do likwidowania śladów tego, co ostatniej nocy wydarzyło się w moim mieszkaniu. Pozbierałam z podłogi resztki talerzy i lasagne, umyłam stół, po czym wzięłam się za tłuczenie schabowych. Ilona twierdziła, że nie ma jak te mamine...
– Pychota! – córka nie przestawała mnie chwalić. – Jesteś najlepszą kucharką, a poza tym...
– Poza tym co? – Poza tym wyglądasz wspaniale. Jak ty to robisz? Kurczę, mam nadzieję, że wdam się w ciebie pod tym względem.
– Geny mamy takie same – uśmiechnęłam się.
– No, jak patrzę na teściową, to pytań nie mam – roześmiał się Grzesiek, mój zięć. Dobry chłopak, lubiłam go. I Tomasz pewnie też by go polubił...
– To co? – klasnęłam w dłonie. – Idziemy na sumę?
– Tak – Ilona pokiwała głową i popatrzyła na męża. – Mamy o co się modlić.
– No, mamy, mamy – Grzesiek uśmiechnął się, ale smutno.
– Będzie dobrze, dzieciaki – wzruszyłam się. – Zobaczycie... I poszliśmy.
Siedliśmy w drugiej ławce po prawej stronie, tam, gdzie zwykle. Kiedy ministrant zadzwonił na mszę, wstaliśmy, a ja wydłużyłam szyję, żeby go zobaczyć. Mojego Tomasza. Tej niedzieli wygłosił wyjątkowo piękne kazanie...